Goniec.pl Polityka Wiersz, pióro bażanta i kontrowersyjne eksperymenty. Ujawniamy szokujące kulisy głośnego śledztwa
East News

Wiersz, pióro bażanta i kontrowersyjne eksperymenty. Ujawniamy szokujące kulisy głośnego śledztwa

2 sierpnia 2024
Autor tekstu: Mateusz Baczyński

Utwór poetycki, pióro bażanta, Domestos i niejasne zeznania anonimowych świadków – takie dowody zaważyły na skazaniu Roberta J. w najgłośniejsze sprawie kryminalnej ostatniego ćwierćwiecza. Już po zatrzymaniu mężczyzna był poddawany kontrowersyjnym badaniom, m.in. wstrzykiwano mu rozmaite substancje w prącie. Goniec dotarł do apelacji obrońców Roberta J., która rzuca nowe światło na całą sprawę.

Zbrodnia, która wstrząsnęła Polską

6 stycznia 1999 r. załoga statku "Łoś" stacjonującego niedaleko stopnia wodnego Dąbie na Wiśle w Krakowie odkrywa, że w śrubę napędową wplątał się fragment ludzkiego ciała.

Po przeprowadzeniu sekcji wychodzi na jaw, że to skóra, którą ktoś zdjął z ludzkiego tułowia i spreparował w taki sposób, żeby przypominała body.

Aby zidentyfikować ofiarę, śledczy zlecają badania DNA – wówczas jeszcze rzadko praktykowane w Polsce ze względu na duże koszty. Okazuje się, że to fragmenty ciała 23-letniej Katarzyny Z., która zaginęła kilka tygodni wcześniej.

Dziewczyna na co dzień mieszkała z mamą i studiowała religioznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. 12 listopada 1998 r. była umówiona z matką w przychodni zdrowia, gdyż po śmierci ojca zmagała się z depresją. Nie dotarła jednak do poradni. Nie wróciła też na noc do domu.

Z ustaleń śledczych wynikało, że Katarzyna Z. była zamkniętą w sobie dziewczyną. Miała bardzo wąskie grono przyjaciół, była typem domatora. Krótko przed zaginięciem bliscy zauważyli u niej pewne zmiany. Miała bardzo dobry humor, zmieniła kolor włosów, schudła.

W toku śledztwa ustalono też, że od dwóch tygodni nie uczęszczała na zajęcia, choć należała do pilnych studentek. Policjanci podejrzewali, że Katarzyna Z. zakochała się w kimś, kto mógł okazać się później zabójcą.

Niestety, nikt z najbliższych nie był w stanie naprowadzić śledczych na żaden sensowny trop w tej sprawie.

Przez blisko 18 lat morderca okrzyknięty polskim Hannibalem Lecterem pozostawał nieuchwytny. Prym w dochodzeniu wiedli funkcjonariusze z krakowskiego Archiwum X, owianej legendą komórki zajmującej się niewyjaśnionymi zbrodniami.

W śledztwo zaangażowano też wielu specjalistów, w tym m.in. funkcjonariuszy FBI oraz zagranicznego fachowca z Portugalii, który opiniował temat tortur, jakim miała być poddana przed śmiercią Katarzyna Z.

Do przełomu doszło w październiku 2017 r. Wówczas prokuratura aresztowała 53-letniego Roberta J. i oskarżyła go o morderstwo Katarzyny Z. ze szczególnym okrucieństwem. Śledczy przyznawali, że mężczyzna był podejrzewany o dokonanie tej zbrodni niemal od samego początku, jednak z powodu braku dowodów nie mogli go zatrzymać.

Statek

Paweł Wojtunik: Byłem psem, który miał odwagę ugryźć. Dlatego na mnie polowano
Wstrząsające kulisy medycznego podziemia. "Widać było każdą kość"

Etatowy podejrzany

Roberta J. kojarzyło wielu mieszkańców krakowskiego Kazimierza. Syn poety, od lat zmagający się z problemami psychicznymi, utrzymywał się z renty i mieszkał z matką.

  • ZOBACZ MATERIAŁ WIDEO:

Często chodził samotnie ulicami, mówił do siebie albo zaczepiał przechodniów. Pracował krótko w Instytucie Zoologii UJ (jako pracownik fizyczny) oraz w Szpitalu Zakonu Bonifratrów, gdzie – według prokuratury – miał do czynienia ze zwłokami w prosektorium. Od małego uchodził za dziwaka i odludka. Był też niezwykle religijny.

Robert J. faktycznie pojawił się w śledztwie już na samym początku. Wskazał na niego inny podejrzewany mężczyzna – nieżyjący już krakowski hodowca gadów i miłośnik węży. Co prawda twierdził wówczas, że nie ma żadnej konkretnej wiedzy na temat samego morderstwa, ale uważał, że Robert J., z którym znał się jeszcze z czasów szkoły średniej, byłby do tego zdolny.

Policjanci sprawdzali każdy, nawet najmniejszy trop, dlatego w 2000 roku przesłuchali Roberta J. i gruntownie przeszukali jego mieszkanie. Nie znaleźli jednak niczego, co wiązałoby go z tym morderstwem.

Przez następne lata typowano różne osoby. Jednak za każdym razem, gdy nie udawało się znaleźć konkretnych dowodów, policjanci z Archiwum X wracali do Roberta J.

Wszyscy nasi rozmówcy znający kulisy śledztwa przekonują, że mężczyzna przez lata był wręcz obsesyjnie inwigilowany. Stał się "etatowym podejrzanym" w tej sprawie.

Fetyszyzm nekrofilny

Zdaniem prokuratury Robert J. przez kilka tygodni przetrzymywał swoją ofiarę i znęcał się nad nią fizycznie oraz psychicznie: bił, okaleczał i faszerował lekami przeciwpsychotycznymi oraz przeciwlękowymi.

Na koniec miał rozkawałkować zwłoki i wrzucić je do Wisły.

Sprawa od samego początku budziła jednak ogromne kontrowersje. Robert J. nie przyznawał się do winy, a rodzina i obrońcy przekonywali, że śledczy nie przedstawili żadnego bezpośredniego dowodu na jego winę. Nie ustalono nawet kiedy, gdzie i w jaki sposób Robert J. miał zamordować swoją ofiarę. Nie wiadomo też, jaki miał być motyw zbrodni.

Prokurator Piotr Krupiński z Małopolskiego Wydziału Prokuratury Krajowej twierdził jednak, że zebrane w sprawie materiał dowody jest "bardzo mocny". Sam akt oskarżenia liczył 800 stron.

W połowie września 2022 roku Sąd Okręgowy w Krakowie pod przewodnictwem sędzi Beaty Marczewskiej skazał nieprawomocnie Roberta J. na karę dożywotniego pozbawienia wolności.

Proces od samego początku był utajniony. Z sentencji wyroku dowiedzieliśmy się jedynie, że "Robert J. w nieustalonym dniu w okresie od dnia 12 listopada 1998 roku do dnia 14 stycznia 1999 roku w Krakowie działającej z mieszanej motywacji wynikającej z zaburzeń preferencji seksualnych o cechach sadystycznych, fetyszystycznych, z elementami nekrosadyzmu i fetyszyzmu nekrofilnego pozbawiał życia Katarzynę Z.”.

17 kwietnia tego roku w Krakowie rozpoczął się proces odwoławczy w tej sprawie. Goniec dotarł do apelacji złożonej przez obrońców Roberta J. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, jakie dowody mają przesądzać o winie oskarżonego oraz poznaliśmy zastrzeżenia stawiane wobec nich przez adwokatów Roberta J.

Robert J. Fot. East News

Blada cera

W całej sprawie kluczowe okazały się zeznania trzech świadków incognito, którzy mieli widzieć Roberta J. w towarzystwie Katarzyny Z. To o tyle istotne, że prokuratura miała wcześniej problem, aby udowodnić jakiekolwiek związki między oskarżonym i ofiarą - choćby to, czy w ogóle się znali.

Adwokaci mają jednak wątpliwości co do wiarygodności tych zeznań, zwłaszcza że zostały one złożone niemal 20 lat po zabójstwie, a świadkowie mieli problem z przytoczeniem szczegółów tamtych wydarzeń. Jeden z nich nigdy nie został nawet przesłuchany przed sądem, a obrońcy mieli możliwość zapoznania się jedynie z mocno zanonimizowanym protokołem z jego przesłuchania.

Inny ze świadków stwierdził wprost, że nie jest pewny, czy dziewczyna, którą widział z Robertem J., to faktycznie była Katarzyna Z. W trakcie procesu przyznał, że jedyną cechą charakterystyczną, którą zapamiętał, była blada cera.

"Wśród okazanych mi na planszy kobiet, tylko ta jedna miała jasną karnację, a ta dziewczyna, która szła z Robertem J. była blada, to jest jedyny szczegół jej wyglądu twarzy, który utkwił mi po 20 latach w pamięci. Prawdą jest, że się tej dziewczynie nie przyglądałem, widziałem ją bardzo krótko i ze względu na upływ czasu nie pamiętam jej rysów twarzy" - wyjaśniał na wokandzie.

Co więcej, nawet jeśli udałoby się potwierdzić, że Robert J. był widziany w towarzystwie Katarzyny Z., to oznaczałoby, że ją zamordował? Póki co jednak, ta kwestia nie jest podnoszona, gdyż Robert J. konsekwentnie powtarza, że nigdy nie spotkał Katarzyny Z.

Podobno wątpliwości odnośnie zeznań świadków incognito ma prawdopodobnie Sąd Apelacyjny w Krakowie, który podjął decyzję o przesłuchaniu dwóch z nich w trybie jawnym na najbliższej rozprawie, która odbędzie się we wrześniu tego roku.

Katarzyna Z. Fot. materiały prasowe

Nauczyciel

Osobą, która – według prokuratury – miała poznać Roberta J. z Katarzyną Z. był  Zygmunt A., nauczyciel oskarżonego, z którym łączyły go bliskie relacje. Teoria śledczych opierała się na fakcie, że Zygmunt A. znał się w przeszłości z ojcem Katarzyny Z. W dodatku, dwóch znajomych nauczyciela zeznało, iż usłyszeli od niego, że Robert J. i Katarzyna Z. mieli być parą.

Sęk w tym, że według samego Zygmunta A., ten nie miał kontaktu z ofiarą, nigdy nie poznał jej z Robertem J. i nie miał żadnej wiedzy, jakoby mieli być w związku.

Obrońcy zwrócili też uwagę, że znajomi nauczyciela nie wypowiadali się w sposób kategoryczny – zwłaszcza drugi z nich, który nie był nawet pewien, czy usłyszał to faktycznie od Zygmunta A., czy była to gdzieś indziej zasłyszana plotka.  Prokuratura nie znalazła też innych dowodów, które mogłyby potwierdzić znajomość Katarzyną Z. z Robertem J., czy Zygmuntem A.

Ciężarówki z gruzem

Obrońcy oskarżonego twierdzą też, że przedstawiona przez prokuraturę rekonstrukcja wydarzeń w okresie pomiędzy zaginięciem Katarzyny Z., a ujawnieniem jej szczątków, stanowi wyłącznie domysły, niepoparte materiałem dowodowym.

Tutaj warto podkreślić, że koncepcje śledczych wielokrotnie się zmieniały. Jedna z nich zakładała, że Robert J. przetrzymywał Katarzynę Z. w domku znajdującym się na obrzeżach Krakowa, który należy do znajomego rodziny. Oskarżony miał w przeszłości dwukrotnie odwiedzać to miejsce, dlatego zdaniem prokuratury właśnie tam mógł zamordować Katarzynę Z.

Jednak gruntowane przeszukanie i oględziny zarówno samego domku, jak i posesji, nie wykazały śladów krwi studentki, ani innych dowodów (np. śladów biologicznych), które mogłyby łączyć się ze sprawą jej zabójstwa. Wielokrotnie przesłuchiwano oraz poddawano badaniom wariograficznym właściciela domku. Mężczyzna konsekwentnie przekonywał, że hipoteza przedstawiona przez śledczych to bzdura.

Ta teoria była problematyczna z jeszcze jednego powodu. Nie wiadomo, w jaki sposób Robert J. miałby przetransportować stamtąd szczątki Katarzyny Z. Sam nie posiadał samochodu, natomiast auto należące do jego ojca również poddano wnikliwym oględzinom. Niczego jednak w nim nie znaleziono.

Ostatecznie śledczy uznali, że Robert J. zamordował i oskórował Katarzynę Z. w mieszkaniu swojej matki, które znajduje się w bloku stojącym nieopodal Wisły i miejsca, gdzie wyłowiono szczątki studentki. Jednak i w tym wypadku brakowało twardych dowodów.

Prokuratura robiła jednak wszystko, aby potwierdzić swoją teorię. Policjanci niemal wypatroszyli całe mieszkanie Roberta J. Świadkowie mówili o ciężarówkach z gruzem wyjeżdżających spod bloku oskarżonego.

Czy przyniosło to oczekiwany rezultat? W pewnym momencie wydawało się, że faktycznie doszło do przełomu.

Policja przeszukuje mieszkanie Roberta J. Fot. East News

Włosy w wannie

Stanowić miały go dwa włosy zabezpieczone w 2017 r. przez techników kryminalistycznych w odpływie wanny znajdującej się w mieszkaniu Roberta J. W mediach gruchnęła nawet wieść, że pochodziły one z uda Katarzyny Z.

Źródłem tej informacji była ekspertyza biegłej, która stwierdziła zgodność między włosami zabezpieczonymi w mieszkaniu oskarżonego, a próbkami porównawczymi pobranymi od ofiary.

Dlaczego zatem nie uznano tego dowodu za przesądzający o winie oskarżonego?

Wspomniana ekspertyza była bowiem sporządzona na podstawie badań morfologicznych (zwanych również mikroskopowymi), które od lat uchodzą za bardzo niedokładne. Na ich podstawie można dokonać tylko wstępnej selekcji, czyli np. stwierdzić, że dany włos pochodzi od człowieka, a nie od zwierzęcia.

Adwokaci Roberta J. przytoczyli w tym kontekście szereg opinii ekspertów z dziedziny kryminalistyki, zarówno polskich, jak i światowych, w tym także innych biegłych występujących w tej sprawie.

Oto jeden z cytatów: „Badania morfologiczne absolutnie nie są identyfikujące oraz istnieje możliwość, że pewna mała grupa włosów będzie wykazywała całkowitą zbieżność, zaś będzie pochodziła od różnych osób”

Tylko badania jądrowe DNA włosa mogą dać stuprocentową pewność, co do ich pochodzenia. A takich badań w tym wypadku nigdy nie przeprowadzono. Zabezpieczone włosy były bowiem zbyt krótkie i nie posiadały odpowiednio zachowanej cebulki włosa.

Mimo to, sędzia Beata Marczewska uznał ekspertyzę z badań morfologicznych za wiarygodną. Co więcej, stwierdziła że mec. Łukasz Chojniak „zaszczuł” swoimi pytaniami biegłą, która ową ekspertyzę sporządziła.

„Tylko pozornie zachowanie biegłej Renaty Włodarczyk świadczyło o nieprzygotowaniu się do rozprawy, a faktycznie dotyczyło ono agresywnego sposobu przesłuchania przez obrońcę” – podkreśliła w uzasadnieniu wyroku.

Obrońcy Roberta J. przyznają, że pierwszy raz spotykają się z sytuacją, gdy zostali skrytykowani za obronę swojego klienta.

Mikroślady

Kolejnymi poszlakami – według prokuratury i sądu I instancji –  świadczącymi o winie Roberta J. są mikroślady zabezpieczone w jego mieszkaniu. Śledczy porównali je z mikrośladami pobranymi z ekshumowanych szczątków Katarzyny Z. Część z nich faktycznie okazała się zbieżna, w tym m.in. węglan wapnia, siarczan baru, tlenek cynku, czy cholerek potasu. Sęk w tym, że wszystkie te związki chemiczne można znaleźć praktycznie w każdym mieszkaniu w Polsce.

Dla przykładu: węglan wapnia stosuje się w produkcji wapna, stali, czy cementu. Siarczan baru wykorzystywany jest, jako pigment do wyrobu białej farby oraz jako wypełniacz w produkcji farb, papieru, czy gumy. Tlenek cynku ma zastosowanie w preparatach przeznaczonych do pielęgnacji, takich jak toniki, pudry, preparaty po goleniu i dezodoranty do ciała. Natomiast chlorek potasu ma powszechne zastosowanie w farmakologii, produkcji żywności, rolnictwie, a także stanowi istotny składnik mieszaniny stosowanej do posypywania dróg zimą.

Mówiąc krótko  – żaden z ujawnionych mikrośladów nie był na tyle charakterystyczny, aby jego obecność w mieszkaniu oskarżonego uznać za nietypową. Podobnie wyglądało to w przypadku włókien zabezpieczonych na szczątkach Katarzyny Z. oraz w domu Roberta J. Wszystkie można powszechnie odnaleźć m.in. na ubraniach, bieliźnie, czy siedzeniach samochodowych.

Policja przeszukuje mieszkanie Roberta J. Fot. East News

Pióro bażanta

To jednak nie wszystko. W trakcie przeszukania mieszkania Roberta J. technicy kryminalistyczni zabezpieczyli pióro bażanta, co zwrócił uwagę śledczych ze względu na fakt, że 20 lat wcześniej podobne pióro zabezpieczono na szczątkach Katarzyny Z. wyłowionych z Wisły.

Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, to prokuratura podeszła do sprawy bardzo poważnie. Zaangażowała nawet biegłego, który miał ocenić, czy oba pióra pochodziły z tego samego osobnika.

Niestety, okazało się, że pióro znalezione w szczątkach Katarzyny Z. nie mogło zostać poddane badaniu genetycznemu z uwagi na „znikomą ilość lub brak materiału genetycznego”. W dodatku, wspomniane pióro było pozbawione pierwotnego koloru, więc istotną cecha charakterystyczna nie była możliwa do porównania z innymi piórami.

Jedyna zbieżność, jaką udało się potwierdzić to, że oba pióra pochodzą od tego samego gatunku - bażanta zwyczajnego. Problem w tym, że w Polsce występuję on aż w 30 podgatunkach, a tak precyzyjna identyfikacja nie była w tej sprawie możliwa. Poza tym, pióro mogło znaleźć na szczątkach ofiary przypadkowo, biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej znajdowało się w wodzie.

Wiersz

Najbardziej zadziwiający wydaje się jednak to, że jednym z dowodów, który zaważył na skazaniu Roberta J. w I instancji jest… wiersz napisany przez jego ojca Józefa J.

Oto jego treść: „Prawem złego podziału odcinka / oglądany wycinek świata w ramach kraty / wzrok z każdym dniem / odkrywa nowe szczegóły / jego serce przysiadło na ławce / obok dziewczyny / sumienie nad grobem / błaga o przebaczenie / kurier gołąb / donosi płacz matki”.

Śledczy dopatrzyli się w tym utworze nawiązań do zabójstwa Katarzyny Z. Problem w tym, że wiersz został napisany przez Józefa J. w 1997 roku, czyli jeszcze przed śmiercią studentki. Nie przeszkodziło to jednak sędzi Marczewskiej, aby uznać go za wiarygodną poszlakę.

"Nie trzeba być filologiem, żeby po analizie tego tekstu stwierdzić, iż wiersz ten powstał po tym jak jego autor dowiedział się o śmierci dziewczyny lub takie zdarzenie przewidywał. Skoro wiersz został wydany w 1997 r., to bezspornie jego autor kierował się silnym przeczuciem, bądź wizją, że taka sytuacja może nastąpić" – podkreśliła w uzasadnieniu.

Ace i Domestos

Obrońcy Roberta J. podnoszą w apelacji, że tego typu insynuacji, hipotez i domysłów jest cała masa. W dodatku wszystkie były interpretowane na niekorzyść oskarżonego. Dotyczy to m.in. środków usypiających, którymi odurzana była Katarzyna Z.

Według prokuratury Robert J. podkradała je z Instytutu Zoologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, w którym przez pewien czas pracował. Nie znaleziono jednak żadnych dowodów na poparcie tej tezy.

Co więcej, przesłuchiwani w tej sprawie pracownicy instytuty podkreślali, że nie odnotowali, aby jakiekolwiek środki w tamtym czasie zginęły. Nie przypominali sobie również, żeby ktokolwiek zgłaszał takie ubytki. Robert J. nie był też nigdy posądzony o kradzież jakichkolwiek substancji. Pracowniczka instytutu - Grażyna B.-S. - stwierdziła w trakcie przesłuchania, że Robert J. nie miał dostępu do takich środków i znajdowały się one pod ścisłą kontrolą.

Sędzi Marczewskiej nie przekonały jednak te argumenty. Uznała, że nawet jeśli doszło do zaginięcia takich substancji, to pracownicy UJ-otu nie przyznaliby się do tego.

W uzasadnieniu wyroku odniosła się też bezpośrednio do zeznań Grażyny B.-S.: "trudno się dziwić, że świadek tak zeznawała w sytuacji, gdy jej mąż jako kierownik Zakładu Fizjologii był odpowiedzialny za nadzór w tym zakresie i w sytuacji, gdyby doszło do zaniedbań czy nadużyć poniósłby odpowiedzialność karną lub dyscyplinarną".

To rozumowanie adwokaci Roberta J. uznali za rażącą nadinterpretację ze strony sądu. Podkreślili przy tym, że nigdzie nie ma chociażby wzmianki, iż prof. Józef S. (o którym wspomina sędzia Marczewska) kiedykolwiek miał mieć jakiekolwiek postępowanie związane z niedopilnowaniem narzędzi lub środków chemicznych w Instytucie Zoologii UJ.

Tego typu hipotez jest więcej. Według koncepcji uznanej przez sąd, Katarzyna Z. była przetrzymywana przez Roberta J. w wannie. W tym kontekście zwrócono uwagę na jeden nietypowy element znajdujący się w łazience oskarżonego - a mianowicie drążek usytuowany właśnie nad wanną. Jego położenie – zdaniem prokuratury i sądu – świadczyło o tym, że to na nim podwieszono i tym samym unieruchomiono ofiarę.

Robert J. tłumaczył, że drążek służył tylko i wyłącznie do wieszania na nim prania. Widać to nawet na zdjęciu wykonanym przez policję w trakcie oględzin łazienki. Biegli co prawda stwierdzili, że położenie drążka faktycznie jest nietypowe, ale jednocześnie uznali, że są one czasami stosowane w mieszkaniach, jako suszarki.

Jednak i to sędzia Marczewska uznała za część nierozerwalnego łańcucha poszlak. Podobnie zresztą jak ślady „Ace” i „Domestosa” ujawnione w wersalce Roberta J. Te z kolei miały świadczyć o zacieraniu przez niego śladów zbrodni.

"Dla obrony pozostaje zagadką, jak ślady środków czyszczących, znajdujących się w każdym prawie mieszkaniu, mają wiązać oskarżonego z zabójstwem Katarzyny Z." - podsumowali adwokaci Roberta J.

Policja przeszukuje mieszkanie Roberta J. Fot. East News

Badanie erekcji

Sprawa budzi ogromne kontrowersje również dlatego, że Roberta J. poddawano, już po zatrzymaniu, kontrowersyjnym badaniom seksuologicznym. Chodzi m.in. o wstrzykiwanie mu rozmaitych substancji w prącie, obserwowanie jego erekcji i weryfikowanie preferencji seksualnych.

Prokurator zakazał też Robertowi J. strzyżenia i golenia się przez kilka miesięcy, aby biegli mogli przebadać jego włosy, gdy będą miały oczekiwaną przez nich długość.

Wątpliwości w tej sprawie mają nie tylko obrońcy Roberta J., ale też przedstawiciele Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Choć rozprawy toczyły się za zamknięty drzwiami, to jeden z prawników organizacji – Andrzej  Porębski – brał w nich udział, jako mąż zaufania.

W rozmowie dla Onetu stwierdził, że „istnieje ryzyko, iż wyrok zapadł nazbyt pochopnie”. Dodał przy tym, że "są pewne kwestie, które warto byłoby poddać refleksji, jako kontrowersyjne, a nawet wątpliwe".

— Każda stosowana technika śledcza powinna być uzasadniona. To znaczy, że powinniśmy wiedzieć, czemu ona ma służyć w konkretnym procesie, czego ma dowodzić. Bo jeżeli ma tylko tworzyć jakieś ogólne wrażenie, a jednocześnie głęboko ingeruje ona w życie jakiejś osoby, to powinniśmy jej zaniechać. A moje prywatne zdanie jest takie, że w tym postępowaniu niektóre techniki tylko zaciemniały obraz i zwiększały szum informacyjny — wyjaśniał Porębski.

Prawnik zwrócił też uwagę na to, jak szybko zapadł wyrok w tej sprawie.

— Ostatnia rozprawa odbyła się 5 września, natomiast wyrok I instancji zapadł już 14 września. Czyli sąd uznał, że zaledwie 9 dni wystarczy na to, żeby ostatecznie przeanalizować całość akt, rozpatrzyć mowy końcowe, zestawić ze sobą mnóstwo faktów, uwzględnić ewentualną różnicę zdań między członkami składu orzekającego, dokonać syntezy całości materiału itd. A z drugiej strony, ponad rok, musieliśmy czekać na uzasadnienie. Mam poczucie, że coś tu jest nie tak — podkreślił.

Dzięki przywróceniu jawności procesu w apelacji wyszło też na jaw, że w uzasadnieniu wyroku sędzia Marczewska przepisała obszerne fragmenty aktu oskarżenia.

- Chodzi o 37 różnych fragmentów, gdzie tak naprawdę nawet kilkaset stron zostało przepisanych prosto z aktu oskarżenia. Na przykład od strony 175 do 229 całe strony są przepisane słowo w słowo - tłumaczył przed sądem mec. Chojniak. - Nawet uzasadnienie pokazuje, że sąd nie do końca miał pomysł na to, dlaczego skazał - dodał.

Robert J. Fot. East News

Ruch sądu

Pod koniec czerwca krakowski sąd apelacyjny zdecydował o wznowieniu przewodu sądowego ze względu na wątpliwości co do możliwości wykorzystania protokołów z przesłuchania świadków anonimowych. W mowach końcowych na ostatnich rozprawach obrona podważała wiarygodność świadków anonimowych, wskazywała też na zbyt szeroką anonimizację ich zeznań. Prokuratura przekonywała z kolei, że świadkowie często otwierają się dopiero wówczas, kiedy wiedzą, że ich dane nie zostaną ujawnione.

- To sytuacja dość nietypowa, bo gdyby sąd podzielił racje obrońców oskarżonego, to takie protokoły, zeznania, na których sąd również opierał rozstrzygnięcie, nie mogłyby być wykorzystane w procesie i postępowaniu. W związku z tym sąd uznał, że właściwym rozwiązaniem będzie ustalenie, czy świadkowie anonimowi, głównie dwóch świadków anonimowych, wyrażą zgodę na złożenie zeznań w sposób jawny, przy rezygnacji z trybu anonimizacji – wyjaśnił sędzia Marek Długosz. Jak dodał, obaj świadkowie wyrazili na to zgodę.

Jednocześnie sąd zdecydował się przedłużyć tymczasowe aresztowanie Roberta J. do 31 października. Mężczyzna przebywa w areszcie od prawie siedmiu lat.

Chcesz skontaktować się z autorem artykułu? Napisz: mateusz.baczynski@iberion.pl

Jarosław S. ps. Masa: Odbiło mi. Myślałem, że jestem nieśmiertelny
Głośne zabójstwo więziennej psycholożki. W końcu zapadł wyrok
Obserwuj nas w
autor
Mateusz Baczyński

Dziennikarz portalu Goniec.pl. Reporter, dziennikarz śledczy. Laureat nagrody Grand Press w 2018 r. za cykl materiałów o aferze taśmowej. W kolejnych latach trzykrotnie nominowany do tej nagrody. W 2020 r. zdobywca Nagrody im. Teresy Torańskiej za najlepszy reportaż. Finalista Nagrody im. Jarosława Ziętary za dziennikarstwo śledcze w 2022 r. Współtwórca programu kryminalnego "Gry Uliczne". Autor książki "Martwy punkt. Sprawa zabójstwa Iwony Cygan". Współautor książek  “Zwierzak. Spowiedź policyjnego przykrywkowca” oraz "Antyterroryści. Elitarne siły specjalne w akcji”.
 

Chcesz się ze mną skontaktować? Napisz adresowaną do mnie wiadomość na mail: redakcja@goniec.pl
non-fiction wiadomości finanse technologia zdrowie rozrywka sport