Uratowanie człowieka spod gruzów jest jak zdobycie mistrzostwa świata
92 proc. powierzchni Turcji znajduje się w strefach trzęsień ziemi. Niektórzy deweloperzy dostrzegli w tym szansę. Przed wjazdem np. do Hatay na kolorowych billboardach reklamowali swoje budynki jako "odporne na trzęsienia ziemi". To właśnie m.in. te piętrowce miały złożyć się jak domki z kart. 6 lutego 2023 r. w wyniku kataklizmu zginęło ponad 60 tys. ludzi.
Figuranci
W hotelu położonym na terenie Instytutu Ogrodniczego w Erdemli w prowincji Mersin internet jest tylko na werandzie. I to w dodatku nie zawsze. Trzypiętrowy budynek przypomina bardziej szkołę, niż obiekt noclegowy. Pokoje są tylko po jednej stronie, z widokiem na położoną kilkadziesiąt metrów dalej prywatną kamienistą plażę z dostępem do Morza Śródziemnego. Obiekt ten czasy świetności zdecydowanie ma już dawno za sobą. W Polsce nazwany by był raczej ruderą, tu określają go mianem wakacyjnego resortu.
Po drugiej stronie budynku rozpościerają się nieskończone połaci pól wypełnionych różnymi odmianami cytrusów, kiwi, bananów, ananasa czy drzewami granatu, których owoce są tak cenione i popularne w Turcji. Na co dzień Instytut pełni ważną funkcję w rejonie. Nie tylko produkuje i bada różne odmiany owoców i warzyw.
Od lutego 2023 roku tamtejszy hotel jest w pełni obłożony. Są rodziny z małymi dziećmi, kilka starszych kobiet w kolorowych hidżabach, na oko 40-letni mężczyzna na wózku, kilkoro nastolatków. Łącznie około 60 osób. Mówią, że wcześniej było ich 300. Każdy z nich pochodzi z innej części kraju. Codziennie wspólnie w mniejszych grupkach jedzą śniadania, obiady i kolacje. Zawsze o tej samej porze. Po skończonych posiłkach rozłączają wcześniej przyłączone do siebie stoły. Niektórzy wracają do swoich klitek na piętrze, inni szukają jakiegoś zajęcia, żeby zabić czas. Pomagają w kuchni, gotują, sprzątają.
Gdy 19-letnia Izel podeszła do mnie po raz pierwszy, pracowałam przy laptopie. Ciemnowłosa dziewczyna o bladej twarzy stanęła na werandzie, przywitała się i lekko speszona pobiegła schodami na górę. Chwilę później wróciła z dwiema małymi filiżankami wypełnionymi kawą po turecku. W hotelu mieszka z rodzicami, rok młodszym bratem i kotką Liną, której zdjęcie ma ustawione jako tapetę w telefonie.
Mama jest nauczycielką języka tureckiego, a tato uczy muzyki. To on zaszczepił w Izel miłość do gry na wiolonczeli i na pianinie. Rodzina pochodzi z miasta Adıyaman w prowincji o tej samej nazwie. Od Erdemli dzieli ich ponad sześć godzin jazdy autobusem. Co wtorek rodzice Izel pokonują ten dystans, by przez trzy dni uczyć w tamtejszej szkole. Mieszkają wówczas w tzw. dwupokojowych kontenerach, podobnych do tych, które piłkarscy kibice mogli wynająć za 200 dolarów za noc podczas mistrzostw świata w Katarze pod koniec 2022 r.
Mieszkania w Turcji - jak na polskie standardy - są duże albo bardzo duże. - Trudno jest tam znaleźć coś, co byśmy nazwali kawalerką. Średniej wielkości apartamenty mają po 100-150 metrów, ale zdarzają się i większe. Zakłada się, że są to mieszkania wielorodzinne. Małżeństwa często sprowadzają teściów, kuzynów - tłumaczy dr Karolina Wanda Olszowska, historyczka i turkolożka z Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czteroosobowa rodzina Izel do 6 lutego 2023 r. mieszkała w 240-metrowym mieszkaniu. To był luksusowy, przestronny apartament na czwartym piętrze ośmiokondygnacyjnego budynku z siłownią i basenem dla mieszkańców. Przed blokiem mieścił się duży park. Dziś, w tym samym składzie, żyją w jednym hotelowym pokoiku. Już bez wiolonczeli i pianina.
Rozbite [REPORTAŻ GOŃCA]Najgorszy był ich zapach
- Nie wszyscy sąsiedzi przeżyli. Widziałam dużo ciał. Leżeli obok mnie i się nie ruszali. Niektórych rozerwało na strzępy. Najgorszy był ich zapach - wspomina Izel bez cienia wzruszenia na twarzy.
- Nie sądziłam, że ktoś nas uratuje. To był moment. Upadliśmy na podłogę, a kilka sekund później budynek razem z nami złożył się jak domek z kart. Spadliśmy na niższe piętra. Wszystko znalazło się pod gruzami. Na początku krzyczeliśmy i błagaliśmy o pomoc. Tato objął nas, próbował ochronić. Trwaliśmy tak pozbawieni nadziei. Zaczęliśmy pić własny mocz... Byłam pewna, że umrzemy. Z czasem przestaliśmy mieć siłę by płakać. Wszystko mnie bolało. Chciało mi się spać i cały czas się trzęsłam. Mama budziła mnie co chwilę. Powiedziała, że jeśli zasnę, to już się nie obudzę.
Do dziś pamięta twarze osób, które ich znalazły. Siły AFAD-u, organizacji zarządzającej klęskami żywiołowymi i sytuacjami kryzysowymi w Turcji, były nieprzygotowane do katastrofy o takiej skali. Do pomocy zgłosiło się wielu ochotników bez odpowiedniego przeszkolenia, którzy wspinali się po gruzach i odkopywali je gołymi rękami. "Nie bój się. Jesteśmy tu. Jesteście bezpieczni. Uratujemy was" - usłyszała rodzina Izel trzeciego dnia po najtragiczniejszym trzęsieniu ziemi w historii Turcji i Syrii.
- Jak nas zobaczyli, to byli przerażeni. Nie mieli wystarczających narzędzi, by nas wyciągnąć, ale próbowali pomóc. Zawiadomili AFAD, który po nas ruszył - wspomina Izel.
Rodzinę dziewczyny skierowano do lokalnego szpitala, a następnie specjalną karetką dwie godziny drogi na południowy-wschód kraju do placówki w Sanliurfa. - Mamy olbrzymie szczęście, że udało się przeżyć całej naszej rodzinie - dodaje Izel. Mama miała złamaną rękę, tato kilka zadrapań na głowie. Dziewczyna i jej brat nie odnieśli większych fizycznych obrażeń. Rządowy wysłannik skierował ich do hotelu w Instytucie Ogrodniczym w Erdemli.
W 2023 r. Izel miała skończyć liceum. Nie podeszła jednak do egzaminów. W trzęsieniu ziemi straciła najlepszą przyjaciółkę, z którą siedziała w jednej ławce. Zginęła wraz z rodzicami. Przeżyła tylko jej starsza siostra, lekarka.
- Rząd przysłał do nas imama, który się z nami modlił. Powiedział, że jeśli ktokolwiek potrzebuje pomocy, może się do niego zgłosić. Codziennie czytał nam koran. Często z nim rozmawiałam. Przez chwilę brałam leki od psychiatry. Rząd finansuje mi i mojemu bratu wizyty w poradni raz w tygodniu. Do dziś miewam koszmary… Zwykle płaczę przed snem. Jeszcze nie byłam w Adıyaman po tym wszystkim. Bardzo się boję. W rodzinie nigdy nie poruszamy tego tematu. Trzęsienie ziemi to dla nas temat tabu. Chcę o tym zapomnieć, choć nie wiem, czy powinnam.
Na pytanie, jakie jest jej największe marzenie, odpowiada, że chce zostać nauczycielką matematyki.
Nie wszyscy ufają statystykom
Turcja administracyjnie podzielona jest na 81 prowincji. 6 lutego 2023 r. o godz. 4.17 nad ranem doszło do trzęsienia ziemi o magnitudzie 7,8 w skali Richtera w południowo-wschodniej części kraju, ok. 33 km od miasta Gaziantep. O godz. 13.24 nadeszła druga fala wstrząsów o sile 7,7 ok. 79 km od Kahramanmaraş. Trzęsienie ziemi objęło swoim zasięgiem 11 prowincji na południu Turcji i w północno-zachodniej części Syrii. Najbardziej ucierpiały prowincje Hatay, Gaziantep, Kahramanmaraş, Adıyaman i okolice owładniętego wojną domową syryjskiego Aleppo. Wstrząsy były odczuwalne wówczas też w Małopolsce i na Podkarpaciu.
W wyniku katastrofy ok. 5 milionów ludzi zostało przesiedlonych do sąsiednich prowincji lub wyemigrowało w dalsze części kraju. Zniszczonych zostało ponad 300 tysięcy budynków. Bank Światowy wycenił szkody na ponad 34 miliardy dolarów. Przed 6 lutego rejon ten zamieszkiwało ok. 15 mln ludzi, w tym - po stronie tureckiej - ok. 1,7 mln syryjskich migrantów. Szacuje się, że do dziś ponad 1,5 mln ludzi mieszka w kontenerach lub namiotach. Po trzęsieniu ziemi rząd nakazał hotelom, szkołom i innym ośrodkom, takim jak Instytut Ogrodniczy w Erdemli, przyjęcie do siebie osób, które ucierpiały w wyniku kataklizmu. Mniejsze wstrząsy wtórne mają miejsce cały czas.
Oficjalne dane rządowe mówią o 59 259 ofiarach śmiertelnych i 121 704 rannych we wszystkich 11 prowincjach Turcji i północno-zachodniej Syrii. Mało osób ufa tym statystykom. - Po 50 tys. ofiar przestano liczyć. Na pewno było ich znacznie więcej. Do liczby zmarłych nie dodawano osób niezidentyfikowanych. Podobnie robiono po trzęsieniu ziemi w Gölcük, niedaleko Izmitu w 1999 r. Wówczas zginęło oficjalnie ponad 18 tys. ludzi - wyjaśnia dr Karolina Wanda Olszowska z UJ.
Mieszkanie odporne na trzęsienia ziemi
- Mama wybudziła mnie ze snu. W kółko krzyczała “Bismillah” [“W imię Boga” - formuła religijna w islamie - red.]. Wszystko się ruszało. Początkowo czułam poziome wstrząsy, później jakby pionowe. Wszystko, cały budynek się tak trząsł. W akademiku w Mersin mieliśmy szkolenie BHP na temat tego, co robić w przypadku trzęsienia ziemi. Należy wtedy chronić szyję i schować się np. pod krzesłem. Najlepiej jest stworzyć w domu tzw. "trójkąt życia", czyli przechylić i oprzeć o siebie wysokie meble np. szafę i lodówkę, i ukryć się pomiędzy nimi. Próbowałam powiedzieć to mamie, ale nie słuchała - wspomina Fatoş.
Mama 20-latki chwyciła rodzinę za ręce i wybiegli przed budynek w prowincji Diyarbakır. Przed godz. 13. wrócili do mieszkania. Kilka minut później nastąpił kolejny wstrząs. - Mama wzięła szybko ciasteczka, które upiekła poprzedniego wieczora i zaczęła częstować nimi sąsiadów przed blokiem. Wieczorem weszliśmy ponownie do domu, spakowaliśmy najważniejsze rzeczy i pojechaliśmy do wujka, w bezpieczne miejsce. To był ostatni raz, kiedy widziałam nasze mieszkanie.
Przyjaciółka dziewczyny, Gökçe, była wtedy akurat w Polsce. Poprosiła Fatoş, by ta sprawdziła, co się dzieje z jej rodziną w położonym 500 km dalej Hatay. Nikt nie odpowiadał na telefony. Drogi były nieprzejezdne. Nie działała komunikacja miejska. Rodzina Gökçe mieszkała w dolnej kondygnacji bloku. Budynek się zawalił, ale oni dalej żyli. Pomoc nie dotarła jednak na czas. Po czterech dniach ratownicy znaleźli tylko ciała.
- Przed trzęsieniem ziemi Gökçe była bardzo wyzwolona. Miała wszystko w dupie, paliła, piła w barach. Nie była przykładną muzułmanką. Mamy dużo wspólnych wspomnień z tego okresu. Teraz jest bardzo cicha, zamknięta. Mam wrażenie, że tamta dziewczyna zniknęła i w jej miejscu pojawiła się nowa osoba.
Turcja jest położona na styku kilku dużych płyt tektonicznych. 92 proc. powierzchni państwa znajduje się w strefach trzęsień ziemi. Niektórzy deweloperzy dostrzegli w tym szansę. Przed wjazdem np. do Hatay na kolorowych billboardach reklamowali swoje budynki jako "odporne na trzęsienia ziemi". To właśnie m.in. te piętrowce miały się bez większego trudu zawalić 6 lutego 2023 r.
Jedni rozmówcy mówią mi, że to przez “lepkie ręce” budowlańców, którzy mieli kraść materiały. Inni winią korupcję i załatwianie wszelkich pozwoleń na boku, bez właściwych dokumentów popartych odpowiednimi wyliczeniami np. co do wytrzymałości materiałów i odporności konstrukcji na wstrząsy. Nie wszyscy też mieli przestrzegać prawa budowlanego.
Ojciec Fatoş jest agentem nieruchomości. - Mówi, że wiele osób żeruje na tragedii, np. znacznie podnosząc czynsz. Kupują zniszczone domy za bezcen i sprzedają je dużo drożej tym, którzy stracili mieszkania. Jeśli wynajem domu przed trzęsieniem kosztował 10 tys. tureckich lir, teraz kosztuje 20 albo nawet 30 tys.
Fatoş wraz z rodziną mieszka teraz w wynajmowanym domu w Diyarbakır. Poprzednie mieszkanie zostało zrównane z ziemią ze względu na zbyt liczne uszkodzenia w konstrukcji. Jako, że znajdowało się blisko “strategicznego budynku”, jakim była szkoła, poszło do rozbiórki już jako jedno z pierwszych. Po przeprowadzce rząd przekazał rodzinie jednorazowo 10 tys. lir (ok. 1 300 zł) w zamian za wyrządzone szkody oraz jednorazowo 15 tys. lir (ok. 2 000 zł.) na wynajem.
- Rząd planuje wybudować nowy blok w miejsce starego. Obiecują, że nowe budynki będą bardziej odporne na wstrząsy. Będziemy mogli je kupić za 40 proc. ceny, 60 proc. dopłaci państwo. Czekamy.
(zdjęcia: od Fatos, dom przed wyburzeniem)
Przemokły nam skarpety
6 lutego Sedat miał rozpocząć kolejny semestr na studiach na kierunku inżynieria lotnicza na uniwersytecie w Konyi. Postanowił pojechać tam jednak tydzień później. - Szczęście w nieszczęściu, że zostałem w rodzinnym Gaziantep i mogłem wtedy być z siostrą i mamą. To był środek zimy. Pierwszy się obudziłem, wziąłem dziewczyny i wybiegliśmy z piątego piętra po schodach, bo nie działała winda. Próbowaliśmy z sąsiadami rozpalić ognisko przed blokiem, ale się nie dało. Padał śnieg i zaczynało być biało na ulicy. Nie mieliśmy samochodu, więc staliśmy na mrozie. Przemokły nam skarpety. Nie było czasu żeby włożyć buty. Gdy ściany zaczęły pękać, nikt o tym wtedy nawet nie myślał.
Po pięciu godzinach drzwi do pobliskiego meczetu się otworzyły. Mieszkańcy okolicznych bloków szturmem udali się do dużego budynku. Konstrukcja wyglądała na stabilną. Nie mieli jedzenia ani ciepłych ubrań.
- Drugiego dnia znalazłem trochę czekolady. Sklepy były zamknięte, zabroniono nam wchodzić do budynków. Trzeciego dnia rząd zaczął rozdawać jedzenie. Przyjechali też ludzie z innych miast, żeby nam pomóc.
Sedat z mamą i siostrą spędził w meczecie dwa tygodnie. W szkołach i na uniwersytetach wprowadzono nauczanie zdalne.
- Kilka dni po trzęsieniu ziemi poszedłem z innymi mężczyznami z rodziny sprawdzić, co z kuzynką mojej mamy. Utknęła pod gruzami. Gdy ją znaleźliśmy, już nie żyła. Nie mogliśmy znaleźć jej jednej oderwanej od ciała nogi. Szukaliśmy, ale jej tam nie było. Mieszkała na drugim piętrze z mężem i trojgiem dzieci. Nikt nie przeżył.
Eksperci twierdzą, że za kilka lat może dojść do ponownego trzęsienia ziemi w rejonie południowej Turcji.
- Sedat, a ty nie chciałbyś po prostu stamtąd wyjechać, przeprowadzić się w bezpieczniejsze miejsce? Masz wykształcenie, znasz języki - pytam.
- Jeśli każdy wyjedzie, to kto zostanie na miejscu i zadba o moją rodzinę?
Trzymiesięczny stan wyjątkowy
Selim przez pięć dni spał z młodszym bratem i mamą w samochodzie zaparkowanym przed zawalonymi budynkami w Iskenderun w prowincji Hatay. Ojciec pojechał wówczas do Gaziantep sprawdzić, co się stało z jego bratem, gdyż ten nie odpowiadał na telefony. Wujek Selima był spawaczem. W przeszłości pracował m.in. w Mołdawii, Rosji, Iranie i Angoli. 6 lutego nie zdążył uciec z walącego się budynku. Osierocił syna Yousufa i córkę Elif.
Po trzęsieniu ziemi prezydent Recep Erdoğan ogłosił trzymiesięczny stan wyjątkowy. Rodzina Selima przeprowadziła się wówczas do popularnej wśród Polaków Antalyi. Zjechało się też kuzynostwo i wujkowie.
- W luksusowej willi w Antalyi zrozumiałem, że gdy traci się prawdziwy dom, część swojej tożsamości, nie można być szczęśliwym. Po trzech miesiącach wróciliśmy do Hatay. Inżynierowie z rządu sprawdzili nasz budynek i stwierdzili, że nie ma ryzyka zawalenia. Przy naszej ulicy tylko nasz blok się ostał. Wszystkie pozostałe zniknęły. Poznałaś Alego. Jego blok stał blisko mojego. Był, a chwilę później wyparował. Kilka osób z jego mieszkania straciło życie, niektórzy są dziś niepełnosprawni. Alego też AFAD wyciągnęło spod gruzów. Miasto wygląda dziś zupełnie inaczej. Widziałem kordony zgniecionych samochodów i setki zawalonych budynków po drodze. Mówi się, że w samym Hatay zginęło ponad 50 tys. ludzi.
- Przeszliśmy z trzęsieniem ziemi do porządku dziennego. Ciebie te zdjęcia mogą szokować, na mnie już nie robią wrażenia - opowiada wertując bez emocji kolejne fotografie.
Rozpoczęła się apokalipsa
- Na początku lutego byłem z rodziną w Stambule. Nagle w nocy rozdzwoniły się nasze telefony. Gdy ktoś do ciebie dzwoni o tej porze, to od razu wiesz, że stało się coś złego. Znajomi i rodzina sprawdzali, czy nic nam nie jest. Z początku nie rozumieliśmy, co się stało. Był środek nocy. Zobaczyliśmy w internecie, że rozpoczęła się apokalipsa. Pomyśl o swoim spisie kontaktów w telefonie. Ponad 80 proc. mojej książki telefonicznej zostało dotkniętych trzęsieniem ziemi. Pisałem SMS-y, wiadomości na WhatsAppie, dzwoniłem do wszystkich znanych mi osób, żeby sprawdzić, czy wszystko z nimi OK - mówi pochodzący z prowincji Hatay Akif, który przerwę od palenia papierosów robi tylko wtedy, gdy akurat skręca kolejnego ćmika. Cały się trzęsie.
- Mieszkamy na siódmym piętrze, nasz budynek nie ucierpiał. Ten blok ma ok. 10 lat. Za to dzielnica, w której wcześniej żyliśmy, zniknęła. Nie byłem tam od trzęsienia ziemi. Nie mógłbym znieść tego widoku. Usunąłem wszystko, co było związane z trzęsieniem ziemi. Nie chcę wracać do tych piekielnych czasów. To już za mną.
Jak zdobycie mistrzostwa świata
- To zawsze wygląda koszmarnie. Proszę sobie wyobrazić, że nagle w Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku kilkaset budynków ulega zawaleniu. Jeżeli u nas w kraju zawali się jeden budynek, to wysyłamy na miejsce nawet ok. 100 strażaków, ciężki sprzęt. Tam takich możliwości nie było. W obliczu tak dużej katastrofy, pomocy zawsze będzie za mało. Do tego kluczowy był czas na odnalezienie żywych spod gruzów - tłumaczy Grzegorz Borowiec z Komendy Głównej Polskiej Straży Pożarnej, dowódca grupy HUSAR.
6 lutego o godz. 21.00 z Warszawy wyleciał samolot z 76 strażakami i ośmioma psami ratowniczymi z grupy poszukiwawczo-ratowniczej w wariancie ciężkim HUSAR zrzeszonej pod egidą Międzynarodowej Grupy Doradczej ds. Poszukiwania i Ratownictwa ONZ INSARAG. Polacy byli jedną z pierwszych międzynarodowych ekip, która dotarła na miejsce tragedii.
Decyzję o skierowaniu do Turcji polskich strażaków podjął ówczesny szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Kamiński, o czym poinformował już przed 8 rano czasu polskiego (10 rano czasu tureckiego).
Plan zakładał niesienie pomocy w Hatay. Ostatecznie, ok. 2.00 w nocy czasu lokalnego 7 lutego, strażacy wylądowali w Gaziantep, skąd - po ustaleniach z lokalnymi władzami - zarządzono przeniesienie do miasta Adıyaman. Grupy ratownicze kierowano zwykle do dużych ośrodków, gdzie zniszczenia były największe ze względu na populację, zagęszczenie budynków i liczbę potencjalnych miejsc, w których mogą być uwięzieni żywi ludzie.
Strażacy z grupy HUSAR nie dotarli jednak do Adıyaman. Przejeżdżając przez miasteczko Besni pod miejscem docelowym, lokalna społeczność weszła na drogę i ją zablokowała. Zawaliło się tam ponad 30 budynków. Mieszkańcy zostali pozostawieni sami sobie. Poprosili polskich strażaków o pomoc. Po odpowiednich ustaleniach i umowach, wydano zgodę na pracę w Besni.
- Rozbiliśmy obozowisko na murawie boiska lokalnego klubu. Mieliśmy ze sobą cały sprzęt pozwalający na działania w warunkach polowych tj. namiot, węzeł sanitarny, wyżywienie, paliwo. Byliśmy sami na miejscu, inne ekipy pracowały w większych miastach. Na początku był ogromny chaos, wynikający przede wszystkim z tego, że nie było kontaktu z osobami odpowiedzialnymi za koordynowanie tych działań. Ściągano zastępstwa z innych rejonów Turcji, bo po prostu osoby, które na co dzień się tym zajmowały w tych regionach, poniosły śmierć lub zostały ranne. Rozmiar tej katastrofy przerósł wszelkie oczekiwania.
W przygotowanym w 2014 r. przez turecką organizację zarządzania kryzysowego AFAD Planie Reagowania na Katastrofy (TAMP) wyznaczono odpowiednie jednostki i instytucje, które w razie katastrofy miały ruszyć do akcji w poszczególnych rejonach, w zależności od potrzeb. System zakładał, że sąsiadujące prowincje będą sobie wzajemnie pomagać. Nikt nie przewidział, że katastrofa może dotknąć tak dużego regionu, przez co pomoc w wielu przypadkach nie była możliwa. Zniszczone zostały lotniska, szpitale, posterunki policji, szkoły, magazyny ze sprzętem. Drogi były sparaliżowane, w wielu miejscach brakowało wody i elektryczności.
- Grupa rekonesansu jeździła po Besni i w trakcie tirażu oceniała szanse na znalezienie kogoś żywego. Na "dzień dobry" zidentyfikowaliśmy cztery takie budynki. Normalnie wysyłamy do działań dwa zespoły ratownicze, a pozostałe dwa czekają na rotację, żeby być gotowym do wykonywania pracy 24 godziny na dobę. Tu sytuacja była nadzwyczajna, więc wszystkie cztery zespoły od razu włączyły się w działania. Dopiero, gdy sytuacja się ustabilizowała, wprowadziliśmy system zmianowy. Po kilku dniach dołączyli do nas Bułgarzy jako wsparcie.
Polscy strażacy wydobyli spod gruzów 12 żywych osób, w tym troje dzieci. - To było dla nas ogromne zaskoczenie. Zwykle grupom, które jadą do takich działań, udaje się wydobyć jedną, góra dwie osoby. W Nepalu, Libanie czy w Haiti nie dotarliśmy do nikogo żywego. Jak wydobyliśmy w Turcji pierwszą osobę, to przeżyliśmy szok poznawczy, potem druga, trzecia, kolejna... Po ok. 120 godzinach wydobyliśmy 12. żywą osobę. Telewizje międzynarodowe robiły z tego relacje na żywo. Uratowanie człowieka spod gruzów kilka dni od zdarzenia jest jak zdobycie mistrzostwa świata. Nie da się opisać tego przeżycia. W obozowisku słychać było okrzyki radości. Prawdziwe świętowanie.
Po powrocie z tego typu akcji strażacy z grupy HUSAR przechodzą serię spotkań z psychologami, tzw. debriefing. Dopiero po odpowiednich badaniach i ocenie lekarzy mogą wrócić do swoich domów.
W kwietniu 2023 r. Grzegorz Borowiec reprezentujący grupę HUSAR udał się do Ankary, gdzie z rąk prezydenta Turcji Recepa Erdogana otrzymał order “za wyjątkowe zasługi w działaniach humanitarnych".
- Ile czasu psychicznie dochodzi się do siebie po takiej akcji?
- Całe życie.
Futbol jak religia
Polscy strażacy stacjonowali w Turcji na boisku amatorskiej drużyny Besni AKIN Spor założonej w 1966 r. - Ludzie do dziś mówią o Polakach bardzo dużo. Jesteśmy im wdzięczni - wyznaje trener Refik Çeçen.
- Po trzęsieniu ziemi drużyna została rozwiązana. Mamy ok. 150 piłkarzy, ale brakuje nam sprzętu i pieniędzy. Zginął trener i trzech młodych piłkarzy. Dwóch z nich poniosło śmierć w budynku klubu, który zawalił się tej nocy, gdy chłopcy spali. Na naszym Facebooku jest nawet ich zdjęcie zrobione kilka godzin przed tragedią.
Piłka nożna dla niektórych Turków jest ważniejsza od religii. Mimo, że siedziby trzech największych klubów tj. Galatasaray, Fenerbahçe i Beşiktaş znajdują się w Stambule, mają miliony wyznawców w całym kraju. - Kibicujemy im, bo nas reprezentują na świecie, dostarczają dużo silnych emocji. A poza tym, wspieramy też jakiś drugi, lokalny klub z rodzinnej miejscowości. Taki rodzaj sportowego patriotyzmu. To normalne, że ktoś kibicuje np. Galatasaray, mimo, że nigdy nie był na ich meczu i jednocześnie swojemu klubikowi - opowiada pochodzący ze Stambułu Murat, który w przeszłości był tłumaczem Kamila Grosickiego, kiedy reprezentant Polski występował w lidze tureckiej.
Gdy odwiedziłam wiejską szkołę pod Mersin, w trakcie przerwy dzieciaki grały w piłkę nożną. Na asfaltowym boisku w pewnym momencie było prawie 40 zawodników, choć reguły gry zakładają zaledwie 22. Niektórzy mieli na swoich bazarowych podrobionych koszulkach nazwiska ulubionych graczy z tureckich klubów. Nie zabrakło też młodych naśladowców Messiego, Ronaldo czy Mbappe.
- U nas kibicuje się inaczej, niż w Europie. Często nie możemy zapanować nad emocjami. My po prostu kochamy te kluby i bylibyśmy w stanie oddać za nie życie - tłumaczy dyrektor szkoły w prowincji Mersin, Serkan Atik.
Po trzęsieniu ziemi drużyny Gaziantep FK i Hatayspor, występujące na co dzień w tamtejszej ekstraklasowej Süper Lig, wycofały się z rozgrywek do końca sezonu 2022/23. Po tragicznych wydarzeniach wielu zawodników rozwiązało swoje kontrakty i przeniosło się do innych lig.
18 lutego media obiegła informacja o odnalezieniu ciała zawodnika Hataysporu, reprezentanta Ghany Christiana Atsu, który 6 lutego spał w swoim apartamencie w Antiochii. Ze względu na uszkodzoną infrastrukturę i występujące wstrząsy wtórne, drużyna nadal rozgrywa mecze na zastępczym stadionie w Mersin.
Tłusty czwartek w szpitalu polowym
8 lutego personel medyczny z 2 Wojskowego Szpitala Polowego z Wrocławia, 1 Wojskowego Szpitala Polowego z Bydgoszczy oraz Centrum Reagowania Epidemiologicznego Sił Zbrojnych RP z Warszawy wyleciał z Pyrzowic i Wrocławia do Turcji na pokładzie samolotów C-130 Hercules. Następnego ranka grupę 51 osób przetransportowano tureckimi śmigłowcami do miejscowości Göksun w jednej z najbardziej dotkniętych skutkami żywiołu prowincji, Kahramanmaraş, u podnóża gór Taurus.
- Gdy dojechał do nas transport ciężarówek ze sprzętem, rozbiliśmy nasze namioty i placówkę medyczną poziomu pierwszego na boisku do piłki nożnej lokalnej drużyny. Najgorsza była pierwsza noc, kiedy temperatura spadła do prawie -30. Nie byliśmy na to przygotowani. Mieliśmy śpiwory, zimowe ubrania, ale przy -30 to nawet agregatory zaczęły zamarzać. Koszmar. Ok. 3.00 w nocy przyjechała do nas karetka z pacjentem ze zmiażdżoną nogą. Natychmiast zapomnieliśmy o mrozie - wspomina podpułkownik Konrad Sieradzki z 2 Wojskowego Szpitala Polowego we Wrocławiu.
Polskie wojsko dotarło do Göksun jako pierwsze, tureckie dopiero po trzech dniach, gdy sytuacja w większych miastach się nieco bardziej ustabilizowała.
- Na miejscu nie było służb, które wyciągałyby ludzi spod gruzów. Ok. 200 metrów od nas znajdował się zawalony budynek i nasza ekipa chciała tam pójść, sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Turcy powiedzieli, żebyśmy dali sobie spokój. “Tam już na pewno nikogo żywego nie ma”. Przy -30 przecież i tak nikt by nie przeżył.
Lokalna ludność wyszła z budynków mieszkalnych i zgromadziła się pod szkołą na boisku do koszykówki. Ponad 300 osób. - Na początku nawet liczyliśmy te wstrząsy wtórne, 30, 40, 50... Szybko przestaliśmy jednak zwracać na nie uwagę. AFAD przekazał mieszkańcom białe namioty, w których palili piecykami, takimi na kształt naszej kozy. To właśnie przez nie mieliśmy najwięcej interwencji.
80 proc. osób potrzebujących pomocy, zgłosiło się do polskiego szpitala polowego ze względu na oparzenia. - Palili w tych piecykach wszystkim, czym się dało. W centrum miasta nie było żadnego drzewa, wszystko ścięte. To był naprawdę wstrząsający widok.
- Lokalny szpital uległ zniszczeniu i przez pierwsze dni po trzęsieniu ziemi nie działał, więc wszyscy schodzili się do nas. Staliśmy się małym SOR-em. Włączone reflektory na boisku oznaczały, że ludzie mogą przyjść po pomoc medyczną i się u nas ogrzać. Poczta pantoflowa bardzo dobrze tam funkcjonuje. Pół miejscowości wiedziało, gdzie jesteśmy i po co. Stabilizowaliśmy złamania, wykonywaliśmy lekkie zabiegi chirurgiczne, były przypadki stanów przedzawałowych. Raz przyszła do nas pani w zaawansowanej ciąży. Nasi lekarze dzwonili po kolegach ginekologach w Polsce i pytali, co robić, jeśli faktycznie trzeba będzie przyjąć poród. Na szczęście karetka przyjechała na czas i zabrała ciężarną do szpitala, ok. 200 km dalej. Z czasem i w nocy było coraz cieplej, -15, -10 stopni. Spaliśmy w namiotach po 6-8 osób. Jeden z nich był przeznaczony na magazyn sprzętu medycznego, mieściły się tam lekarstwa, narkotyki uśmierzające ból, maści, itp.
Murat, który przez lata mieszkał w Polsce i biegle posługuje się naszym językiem, był na miejscu łącznikiem między personelem medycznym a pacjentami.
- Przychodzili różni ludzie, w różnym wieku i prosili o pomoc. Najstarszy mężczyzna miał 104 lata. Byli bardzo wdzięczni Polakom, że do nich przyjechali. To była ciężka praca, od rana do wieczora. Mimo wszystko, spędziliśmy miły czas w smutnym momencie. Kilka razy wieczorem graliśmy w państwa miasta. Atmosfera była naprawdę rodzinna. Akurat w tym okresie wypadał tłusty czwartek. Sklepy były zamknięte. Zamówili produkty z bazy wojskowej i pielęgniarki zrobiły nam wszystkim pączki - wspomina Murat.
- Rodzice wybiegli z domów z dziećmi tak, jak stali. Bez czapek, kurtek, butów. To, co najlepiej wspominam to moment, gdy Caritas Polska bezpośrednio do nas przesłało ubrania, buty, śpiwory i kołdry. Osobiście rozdawaliśmy je rodzinom - dodaje ppłk. Sieradzki.
Łącznie personel medyczny w Göksun pomógł 725 osobom. 22 lutego 2023 r. Polacy wrócili do kraju.
Polacy niosą pomoc
Polska Akcja Humanitarna ruszyła ze zbiórką na rzecz ofiar trzęsienia ziemi już 6 lutego. - Wiedzieliśmy, że potrzeby będą znaczne, zwłaszcza że trzęsienie nie oszczędziło miejscowości położonych w górach południowej Turcji i ludności dotkniętej kryzysem humanitarnym w północnej Syrii. Nasz Zespół Pomocy Natychmiastowej znalazł się na miejscu już następnego dnia, aby ocenić skalę potrzeb i odnowić kontakty z dotychczasowymi partnerami lokalnymi - mówi rzeczniczka Polskiej Akcji Humanitarnej, Helena Krajewska.
Obecnie PAH prowadzi w Syrii kilka projektów pomocowych. - Pierwszy dotyczy odbudowy/naprawy sieci wodno-kanalizacyjnych, które zostały uszkodzone oraz dostarczania czystej, bezpiecznej wody w miejscowościach Jisr-AshShugur i Hazano w prowincji Idlib. Pomoc uzyska ponad 81 000 osób. Drugi projekt dotyczy zapewnienia środków finansowych na uzyskanie źródeł utrzymania czy możliwości wykonywania zawodu - te granty będą kierowane do osób, które mieszkają w centrach modułowych PAH w Syrii (300 osób). Łącznie nasza pomoc w Turcji i Syrii objęła ponad 148 tys. osób - dodaje Krajewska.
Caritas Polska zebrało ponad 11 mln zł od darczyńców, które sukcesywnie przekazywało potrzebującym w Turcji i w Syrii. Na konta PAH wpłynęło ponad 6,8 mln zł (stan na listopad 2023 r.).
Walka z czasem przed kolejną katastrofą
- Obecnie nie da się przewidzieć, kiedy i gdzie dokładnie będzie epicentrum trzęsienia ziemi. Ogólna zasada jest taka, że im dłużej panuje spokój w rejonie aktywnym sejsmicznie, tym naprężenia zgromadzone w górotworze są większe i podczas trzęsienia dojdzie do wyzwolenia większej energii. Płyty tektoniczne napierają na siebie z mniej więcej stałą energią, więc można się spodziewać, że po dłuższym okresie ciszy sejsmicznej, uwolnienie energii będzie gwałtowniejsze, niż gdyby była ona uwalniana stopniowo - tłumaczy prof. Mariusz Kędzierski, dyrektor Instytutu Nauk Geograficznych Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Turcja szykuje się do kolejnego silnego trzęsienia ziemi. Eksperci wskazują, że w najbliższych latach dojdzie do niego w okolicach Stambułu, gdyż w rejonie tym przez dłuższy czas nie odnotowano większych wstrząsów.
- Po trzęsieniu ziemi w zatoce Izmit w 1999 r. podjęto wiele prac w celu oceny ryzyka zawalenia się budynków i infrastruktury w Stambule. Objęło to modernizację kluczowych ośrodków. Rząd zapewnia, że nowe obiekty są budowane zgodnie z najwyższymi standardami. Istnieje jednak duża liczba starszych budynków w Stambule, które na pewno zostaną uszkodzone lub zawalą się podczas następnego poważnego trzęsienia ziemi. Rząd, inżynierowie i planiści przygotowują się na taką ewentualność - tłumaczy Ziggy Lubkowski, ekspert w dziedzinie geotechnicznej inżynierii trzęsień ziemi z londyńskiego biura projektowego Arup zajmującego się m.in. budową barcelońskiej Sagrady Familii.
- Inżynierowie sprawdzają starsze budynki. Niektóre z nich są wyburzane, a w ich miejsce stawiane nowe, z założenia bardziej trwałe i odporne na wstrząsy. Mówi się, że jeśli dojdzie do silnego trzęsienia ziemi, ofiary będziemy liczyć w setkach tysięcy. Nikt nie jest na to gotowy, ani rząd, ani mieszkańcy. Media codziennie o tym trąbią. Pytanie nie brzmi czy, ale kiedy nastąpi kolejna katastrofa. Przygotowujemy się na najgorsze. Trwa walka z czasem - dodaje Murat mieszkający na co dzień w Stambule.
Gęstość zaludnienia w mieście wynosi ok. 2,5 tys. osób na km2, a populacja mieszkańców w oscyluje wokół 16 mln. Tylko w pierwszej połowie 2023 r. Stambuł odwiedziło 7,9 mln turystów.