Tragiczny pożar w Choroszczy. Na jaw wychodzą bardzo przykre szczegóły
Dramatyczne fakty wychodzą na światło dzienne po pożarze, do jakiego doszło w Choroszczy pod Białymstokiem. W płomieniach zginęło tam troje dzieci i dorosły mężczyzna. Jak się okazuje, tuż przed tragedią matka dzieci zadzwoniła na policję z prośbą o interwencję w związku z domową awanturą. Rodzina miała w przeszłości także założoną niebieską kartę.
Tragiczny bilans pożaru w Choroszczy
Wezwani w niedzielę późnym wieczorem do jednego z domów w Choroszczy policjanci w najgorszych przypuszczeniach nie mogli podejrzewać, że ich interwencja zakończy się tak wielkim dramatem .
Funkcjonariusze, po których pomoc zwróciła się 40-letnia kobieta informując o awanturze domowej, gdy tylko zbliżyli się do budynku, zauważyli z daleka potężną łunę ognia. W tym czasie budynek coraz mocniej obejmowały płomienie, które trawiły wszystko, co napotkały na swojej drodze.
Niestety, poza stratami materialnymi, służby musiały przekazać także dramatyczne wieści o śmierci czterech osób. Dla 45-letniego mężczyzny i trójki jego dzieci na ratunek było już za późno.
"Jeszcze rano był z babcią w kościele"
Kilkanaście godzin po tych smutnych doniesieniach coraz więcej wiemy o rodzinie, która ucierpiała w związku z pożarem. Jak dowiedziała się Interia, 40-latka, która wezwała policję, pochodzi z Choroszczy, ale przez pewien czas mieszkała w Stanach Zjednoczonych .
Do rodzinnego miasta wróciła wraz z mężem i dziećmi: 3-letnim Antosiem, 8-letnią Weroniką oraz 10-letnim Stefanem. Wszyscy byli dobrze znani i szanowani w okolicy. - To bardzo sympatyczne osoby, wykształcone, dzieci wesołe - powiedział na antenie Polsat News burmistrz Choroszczy Robert Wardziński.
Co potęguje tragizm sytuacji, najmłodsi członkowie rodziny byli bardzo zżyci z dziadkami, u których często bywali. Jeden z mieszkańców miejscowości wyznał, że jeszcze w niedzielę rano widział jednego z chłopców z babcią w kościele i podkreślił, że dla choroszczan to wielka tragedia.
Rodzina miała założoną niebieską kartę
O tym, by mówić, jakie były przyczyny dramatu i czy rzeczywiście, jak podawało nieoficjalnie RMF FM, mogło dojść do podpalenia, jest na razie za wcześnie. Potwierdzono jednak, że w przeszłości w domu rodziny odnotowano już jedno zgłoszenie.
- Był jeden incydent, ale nie był poważny, nie można było przypuszczać, że coś takiego się wydarzy. Wszystkie fakty pokazały, że to było jednorazowe zajście. To była bardzo porządna rodzina - przekazał burmistrz Wardziński.
Ten incydent to najprawdopodobniej noworoczna kłótnia, po które rodzinie założono niebieską kartę . Ta jednak został zamknięta na prośbę obojga małżonków w połowie lutego.
- Po sylwestrowo-noworocznym incydencie stawiali się na komisje w lokalnym Ośrodku Pomocy Społecznej, by wyjaśnić zajście. Współpracowali z nami. Byli zgodni, że nie potrzebują pomocy psychologicznej czy terapeutycznej. Byli świadomi swoich potrzeb i problemów - wyjaśniła Interii rzeczniczka urzędu miasta i gminy Urszula Glińska.
Jak dodała, wydarzenia z niedzieli mocno zszokowały całą społeczność. Nikomu przez myśl nie przeszło, że może dojść do tak ogromnego nieszczęścia.
Na miejscu wciąż pracują biegli
Obecnie na miejscu cały czas pracują biegli z zakresu pożarnictwa. - Dla nas kluczowe teraz są wnioski z tych oględzin - powiedział rzecznik podlaskiej policji. Na dniach planowane są też sekcje zwłok ofiar.
Co do innych interwencji w domu przy ul. Narwiańskiej, na ten temat ani policja, ani prokuratura nie są w stanie udzielić jakichkolwiek informacji.
Śledź najnowsze newsy na Twitterze Gońca .
Źródło: Goniec.pl, Interia