Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Jan Śpiewak

Jan Śpiewak

publicystyka (3)
19.03.2022 08:57 Śpiewak: Sex work, czyli mrówki głosują na partię mrówkojadów

Promotorki “sex worku” dokonują psychologizacji problemów społecznych, co jest typowym zabiegiem propagandowym dla wszelkiej maści neoliberałów. Uwarunkowania kulturowe i ekonomiczne nie mają dla nich znaczenia. Liczy się tylko perspektywa jednostkowa. Ten skrajny indywidualizm idzie w parze z prorynkowym podejściem. “Ja czerpię przyjemność z seksu, ja zarabiam na seksie, ja jestem wolna dzięki prostytucji”. To propozycja dla wybranych uprzywilejowanych jednostek. O przemocy wobec kobiet z biednych domów oczywiście nie usłyszymy, tak jak nie usłyszymy o przymusie ekonomicznym. Liberalny feminizm staje się więc parawanem dla wielkiego i mniejszego kapitału, który ze sprzedawania ciała kobiet zrobił ogromny przemysł. Seks biznes ma mieć dzisiaj twarz pań z „Dwie dupy o dupie podcast”, ale tak naprawdę korzystają na tym wielkie platformy sprzedające pornografię w internecie, gangi alfonsów, które wreszcie mogą dostać okazję do legalizacji swojego okrutnego biznesu. Jest to również gigantyczne zwycięstwo patriarchatu, który dzisiaj dzięki „sex workowi” dostaje ludzką maskę.Dorota Rabczewska „Doda” wystąpiła z krytyką zjawiska prostytucji i całego seksbiznesu. Nie trzeba było długo czekać, żeby ściągnęła na siebie gromy ze strony niektórych popularnych feministek, które promują pojęcie “sex worku”. Pod hasłami tolerancji i otwartości przemycane są nowe formy przemocy, kontroli społecznej bogatych nad biednymi oraz mężczyzn nad kobietami.W swojej retoryce promotorzy “sex worku” używają języka prawicy. Gdy ktoś kwestionuje postulaty ich środowiska wzbudzają panikę moralną. “Odbierasz głos kobietom!”, “jesteś paternalistą - uzurpujesz sobie prawo do mówienia w imieniu kobiet”. “Stygmatyzujesz pracownice seksualne!” Ten szantaż moralny na wielu niestety działa. Takie podejście jest jednak skrajnie nieobiektywne, nienaukowe i po prostu infantylne. Jako socjolog wiem, że badania jakościowe (wywiady) nigdy nie mogą być same w sobie podstawą do naukowych konkluzji. Subiektywne relacje są zawsze subiektywne. Kolejny banał o którym liberalne feministki zdają się zapominać. Potrzebna jest wiedza na temat mechanizmów systemowych, zjawisk historycznych, analiza ilościowa, faktograficzna, itd. Nasi respondenci mogą manipulować, kłamać, albo mogą mówić całkowitą prawdę, ale jeśli wszyscy pochodzą z jednego specyficznego środowiska to nigdy nie będziemy mieć pełnego obrazu sytuacji. Podobnie jest z oddawaniem głosu „sex workerkom”. Do mnie też zgłosiło się kilka byłych pracownic seksualnych, które wskazywały na to jakie spustoszenie w psychice młodych kobiet robi ruch „sex worku”. Dwie z nich napisały mi, że weszły do tego biznesu, bo potrzebowały pieniędzy a czytając profile niektórych popularnych feministek uznały, że sprzedawanie własnego ciała mężczyznom to prawie to samo co modeling, czy pozowanie do aktów. Jedna została zgwałcona przez swojego klienta i do tej pory nie może dojść do siebie. Obie wymagają dzisiaj pomocy psychologicznej i psychiatrycznej. Takich historii na pewno jest znacznie więcej. Ich prorynkowe podejście do kobiecego ciała jest ukryte pod płaszczykiem „słuchania głosu zarabiających na seksie kobiet”. Oczywiście nie ma nic złego w słuchaniu samych zainteresowanych. Wręcz przeciwnie! Tylko jakoś tak się składa, że najczęściej do głosu dochodzą uprzywilejowane kobiety wykonujące ten zawód, które pracują na własnych warunkach z tym z kim chcą i kiedy chcą - a przynajmniej tak publicznie deklarujące. Większość tego biznesu tak nie wygląda. Osoby wspierające “sex work” jakoś rzadko oddają głos przemycanym do burdeli kobietom z europejskiego wschodu, które stanowią ogromną część tego biznesu. Nie przypominam sobie żadnego wywiadu w polskich mediach z uprowadzoną z Bułgarii i regularnie gwałconą przez swojego sutenera dziewczyną. NIe pasują im do obrazka. Nie podają też informacji, które dostępne są na wyciągnięcie ręki. Postulowana przez nich legalizacja prostytucji prowadzi do eksplozji zjawiska i towarzyszących mu patologii. Tak się stało w Niemczech, gdzie tylko kilkanaście procent prostytutek zalegalizowało swoją działalność po zmianie prawa. Reszta została w podziemiu i jest ich dużo więcej niż przed legalizacją. Liczne prace naukowe pokazują również związek między dekryminalizacją sutenerstwa i legalizacją prostytucji a wzrostem zjawiska handlu “żywym towarem”. Po prostu, gdy nie ma paragrafu na alfonsów to mogą oni bezkarnie rozszerzać swoją działalność. Trudniej jest udowodnić przemyt zastraszonej kobiety do burdelu niż to, że ktoś czerpie zyski z prostytucji. Promotorzy “sex worku” udają, że tego nie widzą.Prostytucja wynika z przymusu ekonomicznego. Większość kobiet zaangażowanych w ten rodzaj działalności nie robi tego, dlatego, że lubi seks jak chcą nas przekonać panie z “Dwie dupy o dupie Podcast”. Robią to, bo nie mają wyboru. Zamiast walczyć o poprawę jakości życia młodego pokolenia, tworzenia szans awansu dla kobiet, stwarzania im bezpiecznych warunków do rozwoju, przedstawicielki ruchu “sex work” suflują rynkowe podpowiedzi. Emancypację i wyzwolenie upatrują w sprzedawaniu własnego ciała. To typowe podejście dla libertarian takich jak Janusz Korwin-Mikke. Niestety środowiska liberalnego feminizmu coraz bardziej zbliżają się retoryką i poglądami do tej strony sceny politycznej. Sprzedawanie przemocy ekonomicznej jako wyzwolenia to jeden z podstawowych mechanizmu fabrykowania zgody na neoliberalizm i rządy bogatych nad biednymi. W ten sposób 16-metrowe klitki stają się “mikro apartamentami” dla millenialsów, którzy lubią życie na mieście i minimalizm, a umowy śmieciowe są wybawieniem, bo dają młodym elastyczność i możliwość realizowania własnych pasji. Poparcie dla dekryminalizacji stręczycielstwa, czyli działalności alfonsów, wyraził ostatnio Robert Biedroń, Maciej Gdula i Joanna Scheuring-Wielgus z Nowej Lewicy. Sekundują im liberalne feministki, które próbują nas przekonać, że prostytucja to zwykła praca. Dlatego te słowa Dody w wywiadzie dla portalu kobieta.pl je tak zabolały: „Promowanie prostytucji pod hasłami feminizmu, to jeden wielki bullshit [...] Mądra feministka wie, że każda kobieta ma o wiele więcej do zaoferowania. Nie jest przedmiotem, a przede wszystkim nie jest do sprzedaży dla mężczyzn”. Wydawałoby się, że słowa Dody są truizmem. Jednak w dzisiejszych zwariowanych czasach nic nie wydaje się już oczywiste. Liberalne feministki używają importowanego z Ameryki pojęcia „sex worku”, które ma „odczarować” najstarszy zawód świata. Jako głos środowiska uchodzą uprzywilejowane dziewczyny, które pracują na własny rachunek. Twarzami „sex worku” zostały ostatnio dwie kobiety autorki audycji „Dwie dupy o dupie podcast”. Przekonują one, że mają dzięki tej pracy “bardzo dużo dobrego seksu” a z klientami rozmawiają o “rosyjskiej poezji”. Taka infantylna i romantyczna wizja prostytucji jest następnie ochoczo kolportowana przez korporacyjne media. Nie powinno nas to dziwić. W XXI wieku wraz z rosnącymi nierównościami ekonomicznymi, zamkniętymi szansami awansu przed młodymi ludźmi, praca seksualna kobiet będzie sprzedawana przez system i korporacje jako normalna ścieżka kariery zawodowej. Już dzisiaj w Ameryce możemy obserwować eksplozję popularności serwisów typu onlyFans, gdzie przeważnie młode dziewczyny pokazują rozbierane zdjęcia i czasem pornograficzne filmy. To odpowiedź rynku na zadłużenie całego pokolenia. Średnio każdy absolwent wyższej uczelni w USA ma ponad 120 tysięcy złotych długu studenckiego do spłacenia. To samo dzieje się już w Wielkiej Brytanii, gdzie feministki muszą protestować przeciwko reklamowania pracy seksualnej przez… wyższe uczelnie. Bez szans na dobre zatrudnienie, które umożliwiłoby im spłatę należności, kierują się w stronę ostatniej rzeczy, którą mogą sprzedać na rynku: czyli własnego ciała i własnej intymności.Feministki postulujące legalizację prostytucji i dekryminalizację stręczycielstwa przypominają mrówki głosujące na partie mrówkojadów. Nie przez przypadek ruchy socjalistyczne na początku XX wieku jako jeden z głównych celów swojej działalności wzięły na sztandary zakaz prostytucji i sutenerstwa. Działacze sprzed stu lat widzieli w prostytucji jedną z najbardziej okropnych twarzy dzikiego nieuregulowanego kapitalizmu. Kobieta zmuszona do sprzedawania własnego ciała mężczyznom i inni mężczyźni zarabiający na tym byli esencją wyzysku bogatych przez biednych i władzy mężczyzn nad kobietami. Ta historia odeszła już w niepamięć. Dzisiaj polskie prawo nie kryminalizuje prostytucji, ale dla niektórych “progresywnych” środowisk to o wiele za mało.

publicystyka
19.03.2022 08:54 Śpiewak: Sędziowie przeciw demokracji

W 2017 roku współorganizowałem jedną z największych demonstracji w obronie sądów. Dzisiaj wiem, że byłem młody i głupi. Moja przygoda z polskimi sądami zaczęła się w 2014 roku. Wtedy zostałem po raz pierwszy pozwany przez Macieja M. Biznesmena, który przejmował najlepsze grunty w stolicy. Opisaliśmy jego działalność na mapie reprywatyzacji, którą zamieściliśmy w internecie w formie interaktywnej infografiki. M. Pozwał mnie i wygrał, bo zdaniem sędzi „mapa tworzyła wrażenie działalności przestępczej”. W ten sposób każda infografika przedstawiająca związki między różnymi podmiotami tworzy takie wrażenie. Odwołaliśmy się od wyroku i w 2016 roku sąd mnie uniewinnił. Wybuchła afera reprywatyzacyjna. Opinia publiczna była wściekła na działalność polskich sędziów, którzy umożliwili przejmowanie nieruchomości za kilkaset złotych i powoływanie kuratorów dla 120-latków. Wychodziły na jaw kolejne przekręty gwiazd warszawskiej palestry. Układ prawniczy, który dorobił się fortun na dzikiej reprywatyzacji, chwilowo się cofnął, ale szybko przeszedł do kontrataku. Do dzisiaj byłem pozwany 26 razy na drodze cywilnej i karnej. Wygrałem prawomocnie 11 spraw. W jednej mojej sprawie kasację wobec niesprawiedliwego wyroku złożył sam Rzecznik Praw Obywatelskich. Jednak dzisiaj nie da się ukryć, że sądy zaczynają mnie traktować z coraz większą surowością. Prawomocnie przegrałem pięć procesów. Kolejne trzy przegrałem nieprawomocnie. Najbardziej bolą wyroki z artykułu 212 kodeksu karnego, który przewiduje nawet rok więzienia za słowa. Chociaż politycy od lat obiecują zlikwidowanie tego przepisu, żaden rząd nie przeprowadził zmiany prawa. Do tej pory sądy czyniły mnie przestępcą winnym zniesławienia za sformułowania takie jak „rzekomy spadkobierca” - w sprawie sporu o przejęcie kamienicy na Bielanach, gdzie nie było żadnej decyzji reprywatyzacyjnej i nie wiadomo do dzisiaj, kto rzeczywiście był spadkobiercą kamienicy. W innej sprawie sąd uznał, że jestem przestępcą, bo nazwałem adwokata, który kupił roszczenia od własnych klientów i przejął kamienicę na Mokotowie „osobą biorącą udział w dzikiej reprywatyzacji”. Sąd uznał, że takie stwierdzenie to oskarżenie kogoś o branie udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Na nic tłumaczenia, że media nazywały cały proces prywatyzacji publicznego mienia w Warszawie „dziką reprywatyzacją”, bo nie było żadnej ustawy regulującej reprywatyzację. Wszystkie decyzje wynikały - jak się dzisiaj okazuje - z niekonstytucyjnego orzecznictwa sądów administracyjnych. Przedstawiliśmy setki artykułów jako dowód, że określenie było stosowane powszechnie i nic. W sprawie córki ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego, która występowała jako kuratorka 118-latka w reprywatyzacji kamienicy, sąd uczynił mnie przestępcą za stwierdzenie, że „przejęła kamienicę”. Na nic się zdało, że była dosłownie wymieniona i podpisana na „protokole przejęcia nieruchomości” i wymieniona w nim jako „przejmująca”. Sąd tak bardzo nie chciał konfrontować się z opinią publiczną, że utajnił uzasadnienie wyroku! W kolejnej sprawie sąd skazał mnie z powództwa byłego wiceprezydenta stolicy za jedno zdanie na jego temat w poście, który dotyczył zupełnie czego innego. W tekście napisałem dosłownie 8 słów o tym, że został zdymisjonowany w związku ze swoją rolą w aferze reprywatyzacyjnej. Wiceprezydent sam mówił w TVN24, że zwalnia się go w związku z aferą i to skandal. To wystarczyło, żeby mnie skazać. Ale dlaczego to ja zostałem skazany za to co zrobiła Hanna Gronkiewicz-Waltz na zlecenie partyjnej góry? Sąd odrzucił wszystkie nasze wnioski dowodowe, absurdalnie zawężając sprawę tylko do formalnych powodów dymisji. W innej sprawie sąd karny umorzył sprawę, którą wytoczył mi burmistrz Śródmieścia za złożone zawiadomienie do prokuratury ws. reprywatyzacji gimnazjum na ulicy Twardej. W tej samej sprawie z tego samego powództwa sąd cywilny mnie skazał. Za złożenie zawiadomienie do prokuratury! W tej sprawie potem prokuratura skierowała kilka aktów oskarżenia, aresztów, ludzie, którzy prawie przejęli działkę pod gimnazjum, siedzą na ławie oskarżenia, ale oczywiście nie ma żadnych zarzutów wobec polityka, który w ogóle umożliwił całą tę sytuację. Miesiąc temu Sąd Najwyższy uchylił karę więzienia dla Marka M. - znanego warszawskiego czyściciela kamienic, człowieka, który przed śmiercią prześladował Jolantę Brzeską. Była to jedyna osoba skazana za przekręty przy przejmowaniu warszawskich nieruchomości. Sprawa była dość prosta. M. Próbował wyłudzić kamienicę na Pradze, ale coś mu się pomieszało. W jednym sądzie mówił, że spadkobierczyni nie żyje, w drugim jako kurator przekonywał, że żyje i jest przez niego poszukiwana. Prosta sprawa, ale oczywiście nie dla polskich sędziów. Sąd Najwyższy z powodów proceduralnych oczyścił go z wyroku. Tym samym jestem dzisiaj jedyną osobą skazaną karnym wyrokiem w aferze reprywatyzacyjnej. Nie ma żadnych konsekwencji wobec sędziów sądów administracyjnych, którzy dostosowali swoje decyzje do pragnień lobby reprywatyzacyjnego. Przyjęta przez Sejm w zeszłym tygodniu ustawa ochrzczona mianem ustawy antyreprywatyzacyjnej tak naprawdę naprawia tylko to, co zrobili Polscy sędziowie. Stworzyli oni bowiem fikcję prawną, która umożliwiała unieważnienie decyzji administracyjnych wydanych przed ponad pół wiekiem jako takich, które nie wywołały żadnych nieodwracalnych skutków prawnych. 50 tysięcy warszawiaków wyrzuconych z mieszkań na podstawie takiego orzecznictwa miało w tej sprawie inne zdanie. Trybunał Konstytucyjny i Sejm naprawił więc wyjątkową samowolę sędziowską. Nie ma żadnych konsekwencji wobec sędziów, którzy dawali kuratelę 120-latkom. Nie ma dyscyplinarek dla sędziów, którzy akceptowali umowy zakupu roszczeń reprywatyzacyjnych za pięćset czy tysiąc złotych do kamienic wartych miliony. Środowisko sędziowskie w żaden sposób nie przeprosiło za aferę reprywatyzacyjną, nie oczyściło się z czarnych owiec. Procesy (zaledwie) kilkudziesięciu oskarżonych w aferze reprywatyzacyjnej trwają już kolejne lata. Za to w moich sprawach sędziowie działają błyskawicznie. Wystarczą dwa, trzy posiedzenia, żeby zrobić ze mnie przestępcę. Nic dziwnego, że żadna wielka afera w III RP nie została nigdy do końca wyjaśniona. Jan Kochanowski już w XVI wieku pisał: Prawa są równie jako pajęczyna: Wróbel się przebije, a na muszkę wina. Prawo i wymiar sprawiedliwości w Polsce dzisiaj służy przede wszystkim bogatym do obrony przed słabymi i biednymi. Na zachodzie pozwy wytaczane przeciwko aktywistom i sygnalistom nazwa się SLAPP (Strategic Lawsuit Against Public Participation), czyli strategiczna akcja prawna przeciwko udziałowi w życiu publicznym. To skoordynowane działanie, żeby zamknąć usta tym, którzy występują przeciwko możnym i wpływowym tego świata. Gdyby nie praca trzech świetnych adwokatów, którzy pracują pro publico bono, dzisiaj miałbym nie tylko karne wyroki na koncie, ale byłbym również bankrutem. Na zachodzie sędziowie rozumieją, że wolność słowa jest podstawą demokracji. Biedni i bezsilni mają do dyspozycji tylko krzyk. Dzisiaj sądy chcą zamknąć mi usta wysyłając do wszystkich jasny sygnał - nie bawcie się w społecznikostwo, nie brońcie słabszych. W walce o demokracje nie wystarczy odsunąć PiSu od władzy. Trzeba też od władzy odsunąć coraz bardziej autorytarnych polskich sędziów.

Projekt bez tytułu (1)
19.03.2022 08:47 Śpiewak: Nowy Ład - Deweloperom świeczkę, ludziom ogarek

Obniżenie podatków dla 18 milionów Polaków i hojne wsparcie branży budowlano-deweloperskiej przez rząd. Nowy Ład pokazuje, że PiS jest w stanie zarządzać jedynie transferami finansowymi, a reformę państwa całkowicie porzucił.PiS w ten sposób wycofał się z obietnicy budowy tanich mieszkań na wynajem, które jako jedyne byłby w stanie poprawić sytuację na rynku mieszkaniowym. Tylko wzrost podaży tanich nieruchomości może zażegnać kryzys mieszkaniowy. Dopłacanie do kredytów i wkładu własnego pomoże przede wszystkim deweloperom, którzy te pieniądze wrzucą do swoich gigantycznych sięgających już 30 procent marż. W ten sposób pieniądze z budżetu państwa będą napychać kieszenie bankom i deweloperom, zamiast znacząco poprawić sytuację mieszkaniową Polaków.Pierwszy pakiet propozycji Prawa i Sprawiedliwości robi wrażenie: kwota wolna od podatku w wysokości 30 tysięcy złotych, drugi próg podatkowy od 120 tysięcy złotych, zlikwidowanie umów śmieciowych i zastąpienie ich jednolitą umową o pracę. Jak ta umowa ma wyglądać, nie bardzo wiadomo. Wiemy za to więcej o propozycjach podatkowych. Polacy zarabiający do średniej krajowej będą płacić mniejsze podatki. Będzie to zastrzyk gotówki dla blisko 18 milionów Polaków. Rząd szacuje, że do kilkunastu milionów Polaków trafi ponad sto złotych miesięcznie więcej. Możemy się spodziewać, że te pieniądze szybko wrócą do gospodarki. Najubożsi większość pieniędzy wydają na konsumpcję. Tylko czy te oszczędności dla ludzi w postaci mniejszych podatków będą odczuwalne przy blisko pięcioprocentowej inflacji?Zmiany wprowadzone przez rząd Prawa i Sprawiedliwości słusznie pomogą gorzej zarabiającym Polakom. Ta pomoc będzie jednak mizerna. Nie jest w stanie zbilansować rosnących z miesiąca na miesiąc kosztów życia i prywatyzacji usług publicznych. Pomysły rządu na mieszkaniówkę to przepis na katastrofę. Pomogą wąskiemu gronu ludzi a sprawią, że całe pokolenie młodych na zawsze pożegna się z marzeniem na posiadanie własnego em. Nowy Ład pokazuje, że PiS pogodził się z tym, że nie jest w stanie przeprowadzić żadnego realnego projektu infrastrukturalnego, nie potrafi systemowo naprawiać usług publicznych takich jak zdrowie, transport, czy edukacja. Jedyne co potrafi to ogarnąć transfery publiczne. Czy to wystarczy, żeby wygrać następne wybory? Przy słabości opozycji ten scenariusz staje się coraz bardziej prawdopodobny. Komu PIS podniesie za to podatki? Przede wszystkim jednoosobowym działalnościom gospodarczym, które nie będą mogły już wrzucać w koszty (odliczać od podstawy opodatkowania) składki zdrowotnej. Składka jednocześnie wzrośnie do 9% i będzie dla wszystkich taka sama. To oznacza, że część biznesów może stracić rentowność. Już dzisiaj ryczałtowy ZUS uderza nieproporcjonalnie w najmniejszych. Wzrost kwoty wolnej od podatku powinien dla tych najmniejszych biznesów wyrównywać koszty składki zdrowotnej. Oczywiście zmiany zlikwidują patologie, w ramach której ludzie zarabiający na działalności gospodarczej 30 tysięcy złotych miesięcznie płacili de facto kilkadziesiąt złotych składki zdrowotnej miesięcznie, podczas gdy ludzie na minimalnej krajowej ponad dwieście złotych. Te pieniądze z podwyższonej składki mają iść na ochronę zdrowia, która jest w Polsce chronicznie niedofinansowana. Na zdrowie w Polsce przeznaczamy niemal najmniej w Unii Europejskiej. Ponad sto tysięcy ponadnormatywnych zgonów podczas pandemii pokazuje skalę zapaści naszego systemu.Ekonomiści mówili od dawna, że system podatkowy w Polsce jest postawiony na głowie. Nieproporcjonalnie obciąża podatkami i składkami klasę średnią i najuboższych, którzy oddają państwu nawet 40 procent swoich dochodów. Bogaci płacą w Polsce proporcjonalnie niższe składki i podatki. W dodatku Polska bardzo nisko w porównaniu do krajów zachodniej Europy opodatkowuje kapitał. To wszystko sprzyja rosnącym nierównościom społecznym. Powstaje klasa posiadaczy i klasa, która zapiernicza na posiadaczy. Nowy feudalizm doskonale widać w sytuacji na rynku mieszkaniowym. Niskie oprocentowanie kredytów, wysoka inflacja, niskie podatki od nieruchomości i wynajmu sprawiają, że bogatsi Polacy rzucili się na kupowanie mieszkań. Ludzie na dorobku tracą szansę na własne mieszkanie. Nie mają takich zarobków, żeby dostać kredyt, nie mają też szansy odłożyć na wkład własny, który w Warszawie na 50-metrowe mieszkanie wynosi już grubo ponad sto tysięcy złotych.Skąd PiS weźmie pieniądze na sfinansowanie innych programów w ramach nowego ładu? Nie bardzo wiadomo. Za to już widać, kto będzie największym beneficjentem Nowego Ładu. Będzie to branża deweloperska i budowlana. PiS powrócił do pomysłu rządu Platformy Obywatelskiej, czyli dopłat do kredytów i wkładu własnego. Na szczegóły programu, musimy jeszcze poczekać, ale informacje przedstawione dzisiaj mogą nas przerazić. Jarosław Kaczyński zapowiedział, że będzie można budować domy do 70 metrów kwadratowych bez pozwolenia na budowę. Mateusz Morawiecki dodał, że będzie można to robić tylko tam, gdzie jest miejscowy plan zagospodarowania. Co to oznacza w praktyce? Otworzenie furtki do tego, żeby powiększyć już i tak istniejący gigantyczny chaos przestrzenny, który kosztuje nasz kraj miliardy złotych rocznie. Jedną z największych patologii polskich miast jest ich bezładne rozlewanie się na przedmieścia. Te procesy tylko przyspieszą. Po tym możemy się spodziewać wzrostu korków, smogu i niszczenia środowiska naturalnego. Drugi program to dopłaty do kredytów hipotecznych i sfinansowanie części wkładu własnego. Te programy będą dostępne tylko dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci. Szkopuł w tym, że w Polsce połowa rodzin ma tylko jedno dziecko. Kaczyński zapomniał, chyba że najpierw zakłada się gniazdo, tworzy bezpieczeństwo, a dopiero później decyduje się na dzieci. Dopłaty będą też mizerne. Dla rodziny z dwójką dzieci zaledwie dwadzieścia tysięcy złotych do wkładu własnego. W dodatku system dopłat nie powoduje, że na rynku pojawi się więcej mieszkań. Po prostu wzrośnie popyt, a więc wzrosną ceny. Przerabialiśmy już to za rządów Platformy Obywatelskiej i programie Mieszkania Dla Młodych i Rodzina na Swoim. Te programy pomogły głównie bogatszym Polakom, których i tak było stać wcześniej na kredyt. Dzisiaj 70 procent rodzin nie ma zdolności kredytowej. Oni nie dostaną od rządu niczego. Problemem są niskie zarobki, galopujące ceny nieruchomości, które powodują, że odłożenie nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych jest niemożliwością.

Śpiewak: Piotr Ikonowicz na Rzecznika Praw Obywatelskich czyli prawa człowieka nie tylko dla bogatych
19.03.2022 08:42 Śpiewak: Piotr Ikonowicz na Rzecznika Praw Obywatelskich czyli prawa człowieka nie tylko dla bogatych

Piotr Ikonowicz siedział w więzieniach w PRL-u i w III RP. Poznał na własnej skórze, jak nie działa polski wymiar sprawiedliwości. Nie jest teoretykiem prawa, jest jego wybitnym praktykiem. Człowiekiem, który ostatnie 30 lat oddał walce o ludzi, którzy nie mają się jak sami bronić. Pomaga im na co dzień w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, która utrzymywana jest wyłącznie z dobrowolnych datków. Ikonowicz nie bierze grantów, nie jest kolejnym NGO-sem, który żeby istnieć musi dostosowywać się pod gusta rozdających pieniądze oficjeli. Jest całkowicie niezależny od zewnętrznych wpływów. Gdyby został Rzecznikiem Praw Obywatelskich, swoją działalność mógłby rozszerzyć na całą Polskę. To jednak nie koniec zalet tej kandydatury.Instytucja Rzecznika Praw Obywatelskich powstała w 1987 roku. Był to element tworzenia w Polsce zrębów “państwa prawa”. Od tego czasu na funkcję rzecznika byli wybierani wyłącznie liberałowie i liberalni konserwatyści. Byli to ludzie wywodzący się ze środowisk uniwersyteckich, utytułowani i mocno zakorzenieni w życie polskiego, a szczególnie, warszawskiego establishmentu. Nic dziwnego, że propozycja kandydatury Piotra Ikonowicza wywołała gwałtowny sprzeciw liberalnego salonu. Taka kandydatura oznaczałaby nie tylko kolejny cios w ich pozycję i wpływy, ale oznaczałaby całkowite przewartościowanie znaczenia praw człowieka w Polsce.