Służba u Kaczyńskiego wymaga absolutnej lojalności oraz wzięcia na siebie pewnego zadania. W przypadku Terleckiego zadaniem jest ni mniej, ni więcej, tylko chamstwo. Cała działalność Terleckiego sprowadza się do ordynarnych, pełnych pogardy wypowiedzi, szkalujących obrońców demokracji i praworządności, szydzących z obywatelskich protestów i gloryfikujących najbardziej haniebne czyny Kaczyńskiego, Kościoła i reżimu. A wszystko to w charakterystycznym wzgardliwie pyszałkowatym stylu dobrotliwego pana-chama. Stylu skrajnie protekcjonalnym i tą swoją protekcjonalnością tym bardziej bezczelnym. Upokorzenie to musiało być znaczne, bo wedle wszelkiej wiedzy Ryszard Terlecki już w młodości odznaczał się hippisowsko-maczystowskim stosunkiem do kobiet, typowym dla wschodnioeuropejskiej, siermiężnej odmiany amerykańskiej kontrkultury lat 60. Jego ekscesy pamiętane są w Krakowie do dziś, stanowiąc rodzaj miejskiej legendy. No, ale to było bardzo dawno temu. Niestety, w latach dojrzałych Terlecki postanowił przerzucić się na pozycje ultrakatolickie, co wspaniale ułatwia karierę w mieście od czasów II wojny światowej podzielonym pomiędzy jedzących sobie z dzióbków komunistów i klerykałów. Nic dziwnego, że w pewnym momencie powstały warunki dla kariery politycznej, obejmującej pewne gratyfikacje. To casus Terleckiego, Legutki, Ziobry, Gowina. Chłopaki „poszły w Kościół”, jak ogary w las. A jak w Kościół, to i w PiS. Kraków może produkować takich taśmowo. Wszystko w czarnych rękawiczkach, by tak rzec.Gdy przed kilkoma dniami wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, „w cywilu” profesor historii na Uniwersytecie Jagiellońskim, obraził prezydent-elekt Białorusi Swiatłanę Cichanouską, rozpętała się burza. Koalicja Obywatelska razem z SLD złożyły do tzw. laski marszałkowskiej wniosek o jego odwołanie. Niemało już było podobnych wniosków, więc rezultat jest łatwy do przewidzenia. Na którymś z kolejnych posiedzeń Sejmu, po krótkiej pyskówce odbędzie się głosowanie, w wyniku którego Terlecki zachowa swoje stanowisko, wraz z przysługującym samochodem służbowym i sekretarkami. Zgadywać można tylko kolor kwiatów w bukiecie wręczonym – zgodnie ze starą tradycją – „ocalonemu” politykowi. Mam wątpliwości, czy jest sens składać wnioski o odwoływanie tego rodzaju polityków. Przecież Terlecki ma w swoim bogatym dorobku setki chamskich wypowiedzi i uczynków w roli wicemarszałka Sejmu. Koncentrując się na tweecie atakującym Cichanouską (a jednocześnie PO) opozycja w jakiś sposób unieważnia, a co najmniej kwituje lub uznaje za mniej skandaliczne wcześniejsze ekscesy Terleckiego. To nieelegancko w stosunku do osób szkalowanych wcześniej przez tego rozbisurmanionego grubianina. Ponadto składanie wniosku o odwołanie polityka z jego funkcji oznacza, że wcześniej uznawało się pełnienie jej przez daną osobę za legitymizowane. Tymczasem Terlecki wielokrotnie naruszał regulamin Sejmu i jest członkiem ekipy, która z racji notorycznego łamania konstytucji i innych praw dawno już straciła prawną i moralną legitymację do rządzenia. Moim zdaniem zamiast składać wnioski o odwoływanie marszałków i ministrów, lepiej przypominać nieustannie, że ten rząd jest od dawna nielegalny, a jego miejsce jest na ławie oskarżonych. Ale co zrobić, skoro to wszystko w gruncie rzeczy są koledzy? No, może tym razem zdarzyć się, że jacyś posłowie z partyjek satelickich PiS wstrzymają się od głosu albo nie przyjdą na głosowanie, ale co do ostatecznego wyniku, to możemy być spokojni. Gowin ani Ziobro nie będą robili awantury i ryzykowali kryzysu politycznego, gdy samodzielny start w ewentualnych wcześniejszych wyborach wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pozostawiłby ich poza Sejmem. A swoją drogą i tak osiągnięto dużo, skoro biedny Terlecki musiał napisać jakiś pokrętny, niby to pojednawczy list do Cichanouskiej, będący w istocie paszkwilem na PO. Pani Prezydent-elekt musiała się bardzo zdziwić polskim obyczajom dyplomatycznym. Ostrzeganie przez władze przybywających do ich kraju zagranicznych polityków przez opozycją to standardy egzotycznych satrapii, a nie europejskiej demokracji. Tak czy inaczej, zmuszono Terleckiego do upokarzającej czynności tłumaczenia się przez jakąś młodą kobietą.
Czy Jarosław Gowin zagłosuje w wyborach Rzecznika Praw Obywatelskich tak jak każe mu Kaczyński, czy też przyłączy się do opozycji? Zobaczymy. Jedno jest pewne – zrobi tak, żeby nie wylecieć z rządu. Nie ma czym się aż tak bardzo ekscytować. RPO pod rządami PiS jest bezsilny – bez względu na to, kto zajmuje to stanowisko. Kaczyński ignoruje nawet wyroki sądów, więc trudno oczekiwać, aby przejmował się interwencjami RPO. Podobnie na wyrost wydają mi się dyskusje nad poszczególnymi punktami słynnego Funduszu Odbudowy. Niejeden już plan ogłaszał PiS, a i tak robił, co chciał. Nikt dziś nie jest w stanie przewidzieć, co znajdzie się w ustawach regulujących wydawanie unijnych pieniędzy, które jak manna z nieba spadły na Nowogrodzką. Będzie tam dokładnie to, co inżynierowie od technologii wyborczych zarekomendują Kaczyńskiemu jako przynoszące najwięcej głosów. Jeśli czegoś możemy być pewni, to tego, że na kilka tygodni lub miesięcy przed wyborami potencjalni wyborcy PiS dostaną konkretną gotówkę na konta. O to mogę się założyć. Co do reszty, to Kaczyński pewnie nawet nie zaczął się jeszcze zastanawiać. Tak czy inaczej, konkrety muszą ustalić jego ludzie (a raczej wynajęci przez jego ludzi eksperci), a nie ludzie Gowina. Wszystko zależy od tego, kto będzie rządził. Jeśli PiS utrzyma się przy władzy (a opozycja robi, co może, aby tak się stało), to dzisiejsze pełne zaaferowania i eksperckiej werwy ekonomiczne dyskusje z udziałem Gowina w najlepszym wypadku mogą skutkować jakimiś pomysłami, które przejmą ludzie Morawieckiego. Jeśli PiS straci władzę, to albo Gowin coś dostanie w nowym rozdaniu, albo nie. W pierwszym przypadku zapewne będzie miał swój kawałek władzy, a w drugim to wiadomo. Kariera Jarosława Gowina jest, trzeba przyznać spektakularna. Utrzymuje się na powierzchni tak sprawnie, że można nabrać podejrzeń, iż ktoś znaczenie potężniejszy za nim stoi. Ktoś, z kim liczy się i Tusk, i Kaczyński. Nie da się wytłumaczyć jego siły kilkunastoma posłami ani koneksjami w biznesie. Inni szatani są tu czynni. W każdym razie Jarosław Gowin wyspecjalizował się zajmowaniu w polityce pozycji języczka u wagi. Taki języczek jest żelazny, przeto i Gowin stara się sprawiać wrażenie „pana Thatcher”, którego powściągliwość i roztropność sprawi, że wszyscy będą się z nim liczyć. Jeśli dodać do tego charyzmat wysokiego wzrostu i siwych włosów, mamy już gotowego kandydata na męża stanu. To jednakże tylko pozory. Znam Gowina słabo, lecz za to bardzo długo i doskonale wiem, że jego osobowość rozmija się z jego wizerunkiem. Nie jest w dobrym guście grzebać się w takich rzeczach, więc poprzestanę może na korekcie metafory. Gowin nie jest urodzonym języczkiem u wagi, lecz kimś takim, jak metalowy kogucik na dachu, obracający się z wiatrem. Sztywny (bo z żelaza), lecz zawsze obróci się, gdzie wiatr zawieje. W tym jest Gowin przewidywalny – pod pretekstem ideowej pryncypialności, będzie zawierał „taktyczne sojusze” z kimkolwiek, choć tak naprawdę jego cel jest dokładnie taki sam, jak każdego innego polityka, czyli zdobycie jak najwyższego stanowiska. Gdyby kierowała nim osobista próżność, to byłoby jeszcze nie najgorzej. Obawiam się jednak, że w jego przypadku niewinna próżność została solidnie okadzona, a nawet zaczadzona ideologią. I to bardzo niesympatyczną. Taką na „k”. Gowinowi imponują bogaci panowie w pięknych garniturach, zwani przedsiębiorcami i pewnie szczerze uważa się za ich sojusznika. A oni chętnie się do niego poprzymilają, bo chociaż sam nie ma milionów, to kto wie, czy nie załatwi jakiejś obniżki podatków albo nie wybawi z kłopotów w razie czego. Chętnie więc wpłacą parę groszy na wskazaną fundację czy inny „think tank”. Pół biedy, gdyby Gowin lokował swe ambicje w tej sferze. Niestety, jego koneksje wychodzą daleko poza świat biznesu, sięgając biskupich pałaców oraz zakamuflowanych „spiskowni” Opus Dei. Chociaż Gowin zapewnia, że nie jest członkiem tej niebezpiecznej organizacji, to nie zaprzecza, że z nią blisko współpracuje. A to oznaczać może tylko jedno: chodzi na pasku Kościoła. I to nie tego przaśnego, lokalnego Kościoła panów Jędraszewskich i Hoserów, lecz tego międzynarodowego – dobrze ubranego, „mówiącego językami” i bardziej groźnego dla suwerenności takich państw, jak Polska, niż cały episkopat razem wzięty. I to właśnie jest, moim zdaniem, w ocenie postaci Jarosława Gowina najważniejsze. Ten arcyambitny człowiek misji, który chce pozostawić po sobie wielkie reformy we wszelkich resortach, jakie uda mu się wyrwać (miał już sprawiedliwość i naukę, lecz zawsze marzy o wojsku), w gruncie rzeczy jest w polityce po to, żeby pilnować ideologicznych interesów Kościoła i wcielać w życie jego seksualne obsesje, zakazując aborcji i zapłodnienia in vitro. Dlatego uważam Gowina za szczególnie niebezpiecznego. Jego styl może uwodzić, a jego „liberalizm” może zamącić w głowach mniej wyrobionego mieszczaństwa, któremu nieraz już w różnych krajach wmawiano, że wolność to tyle, co niskie podatki. I chociaż Gowin jest w gruncie rzeczy zwyczajnym karierowiczem, to potrafi bardzo skutecznie udawać, że jest kimś więcej. Dlatego trzeba go traktować bardzo poważnie, a to znaczy trzymać się od niego z daleka. Ludzie Kościoła gwarantują nam bowiem jedno: są lojalni wyłącznie wobec swojej organizacji i nigdy nie można im wierzyć. Gdyż jak wiadomo specjalne dojścia do Pana Boga zwalniają z wszelkich obowiązków moralnych. Kto służy sprawie wiary i zbawienia, temu wolno wszystko. Dlatego też po takich jak Gowin można się spodziewać wszystkiego. Z wyjątkiem czegoś dobrego.
Przedsiębiorca to brzmi dumnie. Zwykle jest „mały i średni”, co oznacza, że z grubsza jest jednym z nas, w odróżnieniu od kapitalistów, którzy są tak nieprzyjemni, że właściwie nie chcemy ich widzieć i nazywać. W naszym urojonym świecie nie ma kapitalistów i wyzyskiwaczy – są za to mali i średni przedsiębiorcy, wyzyskiwani, a jakże, przez rząd. Oni są naszymi „pracodawcami” (choć to raczej my im dajemy, a ściśle: sprzedajemy pracę), wobec czego się z nimi solidaryzujemy. Wszak muszą „odprowadzać ZUS” i to „za nas”. Jeśli więc teraz przedsiębiorcy wypowiadają wojnę rządowi (którego przecież nie lubimy), to chciałoby się tak jakoś ich poprzeć. Ich interes to przecież nasz interes. Tylko, że ta cała zaraza trochę nam psuje szyki i nie wiemy już samo, co mamy sobie o tym wszystkim myśleć.
Rząd PiS, który traktuje swój TK jak każdą „swoją”, czyli dyspozycyjną wobec dyktatora instytucję, z naruszeniem prawa zwlekał ponad trzy miesiące z publikacją wyroku. Stało się to ostatnio, gdy reżim przekonał się (i tym właśnie jestem załamany), że do miliona protestujących młodych ludzi nie przyłącza się nikt… I że protestów tych nie musi się więcej bać. Dlatego Kaczyński nakazał publikację wyroku i jego uzasadnienia. I nie dzieje się nic. Nic poza tym, że kilkadziesiąt kobiet czekających za zabieg znalazło się w pułapce i zostało skazane na tortury, bo zapewne będą musiały urodzić.Jako że „uzasadnienie” wyroku, na zlecenie władzy zawiera zachętę do wprowadzenia ustawy ustalającej wyjątki bądź definiującej sytuacje, gdy aborcja będzie legalna z powodu zagrożenia zdrowia kobiety w następstwie patologii płodu, za kilka miesięcy sytuacja przypuszczalnie wróci do normy. A zanim to się stanie, organizacje kobiece wezmą pod opiekę kobiety noszące w sobie uszkodzone płody, tak aby mogły przerwać ciążę w podziemiu lub za granicą. Zapewne Kaczyński zabroni ich ścigania. A co zrobi Ziobro, to się okaże.Aborcję w grubo ponad 90% wykonuje się w Polsce „na nielegalu” i zmiana prawa nie ma żadnego praktycznego znaczenia. Będzie jak było. Ma jednakże wielkie znaczenie symboliczno-kulturowe oraz prawne. Jeśli chodzi o to drugie, rzecz polega na kompletnym upadku praworządności i kultury intelektualnej organów państwa. Sam wyrok zawiera sprzeczność, bo pozostawia legalność usuwania zdrowych płodów pochodzących z gwałtu, a zabrania uśmiercania tych, które są obciążone fatalnymi wadami. Czyżby zdrowe płody nie zasługiwały już na „prawo do życia”? Wyrok jest nielogiczny, a poza tym w oczywisty sposób fałszywy, to znaczy kłamliwie orzekający niezgodność aborcji z konstytucją.