I faktycznie, clou programu Campusu, czyli debata Tusk – Trzaskowski pokazała, że starszy z polityków jest nieco bardziej zachowawczy, czyli „dziaderski”, a ten młodszy nieco bardziej progresywny i witalny, czyli „sexy”. Rafał Trzaskowski powinien więc w ramach partii i wyborów obsługiwać „odcinek młodzieżowy”. Czy podoła?Zakończyła się głośna i słynna konferencja Campus Polska Przyszłości (na kampusie Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie-Kortowie), którą Rafał Trzaskowski miał zainaugurować swój ruch społeczny. Ruchu społecznego pewnie nie będzie, bo zbyt dużo czasu już minęło od wyborów prezydenckich, które zjednały prezydentowi Warszawy ogólnokrajową popularność. Zresztą nie ma już ani sensu, ani czasu, żeby promować nową markę polityczną, gdy trzeba zwierać opozycyjne szeregi przez wyborami. Rafałowi Trzaskowskiemu nie pozostaje nic ponadto, żeby zachowując lojalność względem Donalda Tuska, przyciągać do Platformy własny, młodszy elektorat. Konferencje takie jak Campus Polska Przyszłości to samograje. W zasadzie muszą się udać. Fajni młodzi ludzie, dobrze wyselekcjonowani, spotykają się ze znanymi osobistościami świata polityki, nauki, mediów i rozmawiają o sprawach, które ich interesują. Gdy oferta spotkań jest bogata, to każdy, jak to się mówi, znajdzie coś dla siebie. Celem imprezy jest jednakże coś więcej. Chodzi o złowienie kilku kandydatów na polityków, a przede wszystkim o jakiś dobry przekaz, który przebije się do mediów i wzmocni demokratyczne środowisko polityczne oraz głównego organizatora. Takim przekazem okazała się zapowiedź Tuska, że jeśli zostanie premierem, to zalegalizuje związki partnerskie oraz postulat Sławomira Nitrasa, że trzeba „odpiłować” Kościół katolicki od przywilejów. Ja bym tam panom z chadecji za bardzo nie wierzył, jednak zabrzmiało to dość zdecydowanie i nawet zaskakująco. Przede wszystkim jednak ważne wydaje mi się to, że Donald Tusk pośrednio zapowiedział, iż bierze pod uwagę powrót na fotel premiera. Taka deklaracja wzmacnia go w oczach opinii publicznej jako w pełni zaangażowanego, walczącego polityka. Wydaje się, że do ostatecznego starcia Tusk – Kaczyński jednak w końcu dojdzie. Młodzież zdefiniowana politycznie to jednakże mniejszość. Większość młodych ludzi nie ma żadnych partyjnych sympatii ani też poczucia „obywatelskiego obowiązku” udziału w procedurach demokratycznych i obrony wartości konstytucyjnych. Nie da się ich uwieść wielkimi ideałami i pięknymi słówkami. Są na to zbyt podejrzliwi i zbyt pragmatyczni. Widzieli trochę świata i wiedzą, że polityka nie różni się wiele od rynku, z jego marketingiem i reklamami. Tak przynajmniej jest w miastach. Jeśli więc PO chce wygrywać w dłuższej perspektywie, musi udowodnić, że jest naprawdę partią wolnościową. Musi wyjść ze swej chadeckiej skórki i wkroczyć w przyszłość jako partia wolności, mająca propozycje związane z wyzwaniami ekologicznymi i cyfrowymi. Musi być elastyczna, progresywna, pragmatyczna i konkretna. Bez zbędnej frazeologii, propagandy, brania pod włos i taniego marketingu politycznego. Młodzi nie kupują już tandety. Także tej politycznej. No dobrze, ale co z tą młodzieżą? Cóż, sondaże mówią, że młodzież nie lubi PiS, lecz również nie kocha Platformy. Partyjnie polaryzuje się raczej nie wedle osi PiS – PO, lecz Konfederacja – Lewica. Wulgarnie szowinistyczna i warcholska Konfederacja odpowiada na zapotrzebowanie wytwarzane przez emocje buntownicze i anarchistyczne, a jednocześnie na rozbudzone w atmosferze narodowo-katolickiej pragnienia z gatunku militarystyczno-mesjanistycznych. Z takiej młodzieży opozycja pożytku mieć nie będzie. Natomiast młodzież lewicowa, zarażona ideami postępu, równości i solidarności społecznej, może się podzielić pomiędzy Lewicę i PO. W jakiej proporcji, to trudno dziś powiedzieć. Tak czy inaczej, wielkich sukcesów na tym polu Rafałowi Trzaskowskiemu nie wróżę. Na lewicowca nie wygląda a jego dżinsy nie są w stanie zrobić z niego młodzieńca. Dla młodzieży jest i tak kimś z pokolenia rodziców. Znając młodych ludzi (a wykładam na uniwersytecie i mam 23-letnią córkę, więc to i owo wiem), mogę pokusić się o coś w rodzaju uśrednionej charakterystyki nowego wyborcy, który zadebiutuje w najbliższych wyborach. To osoba skoncentrowana na sobie i swoich planach życiowych. Nie oczekuje od państwa zbyt wiele. Raczej tylko tyle, żeby jej to państwo nie przeszkadzało żyć jak sama chce. Razem z Kościołem powinno zejść młodym z oczu, bo oba te byty są raczej irytujące i nie kojarzą się z niczym dobrym. Owszem, powinny być jakieś urzędy i procedury, lecz jak najmniej. Powinny być szkoły i szpitale – za darmo. Ale żadnej ideologii i żadnych ograniczeń w kwestiach stylu życia. Żadnego narzucania, w co ludzie mają wierzyć albo nie wierzyć, co palić lub nie palić, jakiej słuchać muzyki i jakie nosić znaczki. Nic władzy i księżom do życia prywatnego i seksualnego, do tego, kto kim jest, jaką ma płeć i czy chce urodzić dziecko, czy nie. Sprawa wolności to dla młodzieży żadna tam „agenda demokratyczna”, lecz wolność od trucia, pouczania, indoktrynacji i szantażu moralnego. Żadna partia demokratyczna, która nie pogodzi się z tą „prywatyzacją wolności”, nie uzyska poparcia młodzieży. I chociaż młodzieży nie ma zbyt dużo (jest w końcu niż), to w dłuższej perspektywie chrześcijańska demokracja i liberalizm konstytucyjny nie mają szans. Bo kolejne roczniki młodych nie będą inne, lecz będą jeszcze bardziej takie. Takie, czyli postpolityczne, świadomie nieufne w stosunku do wszelkiego przekazu ideologicznego, a jednocześnie bardzo twardo broniące osobistej wolności.