Goniec.pl Non-fiction Od oficera do dezertera, czyli spektakularna legenda Jacka Siewiery
Jacek Siewiera, fot. screen TVN24

Od oficera do dezertera, czyli spektakularna legenda Jacka Siewiery

31 stycznia 2025
Autor tekstu: Radosław Gruca

Lekarz, który bardzo chciał być żołnierzem, a dzięki wrodzonemu sprytowi sięgnął szczytów polskiej polityki. Pułkownik Jacek Siewiera podał się do dymisji z funkcji szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego na przeszło pół roku przed końcem drugiej i ostatniej kadencji prezydenta Andrzeja Dudy. Tłumaczymy, dlaczego.

Wielkość i wyjątkowość

– Tak ich omotał, że uwierzyli w jego wyjątkowość. Stworzyli Golema, teraz tuż przed końcem, dezerteruje  – mówi nam nasz rozmówca z Pałacu Prezydenckiego.

Komentarze nawiązujące do jego domniemanej nowej funkcji - w nieistniejącej jeszcze instytucji mającej zajmować się bezpieczeństwem Morza Bałtyckiego - porównują go do szczura uciekającego z tonącego okrętu.

W ciągu zaledwie kilku miesięcy z kandydata w wyborach prezydenckich pułkownik, doktor habilitowany, magister prawa i dumny właściciel orderów i medali za odwagę i niesienie pomocy z narażeniem własnego życia, zaliczył absolutny upadek.

Jego zwieńczeniem jest ostatnia medialna próba błyśnięcia wśród bezkrytycznych dziennikarzy piszących peany na jego cześć. Do tego peany, których rzetelność łatwo podważyć, bo Jacek Siewiera przez ostatnie cztery lata nabrał na swoją wyjątkowość i wielkość niemal całą Polskę.

  • NAGŁA DYMISJA JACKA SIEWIERY. ZOBACZ NAJNOWSZY “HIPERFOKUS”!


Śledztwo Gońca: 1,44 mln zł za wolność, czyli jak Rutkowski płaci 60 tysięcy miesięcznie, żeby nie pójść siedzieć
Goniec ujawnia: Jest akt oskarżenia przeciwko Pawłowi S., byłemu wiceprezesowi Portów Lotniczych. Chodzi o uporczywe nękanie byłej partnerki

Koniec marzeń po dwóch wywiadach

40-letni Jacek Siewiera udzielił przynajmniej kilkudziesięciu wywiadów prasowych i chyba nie ma choćby jednego medium, które nie opublikowałoby choć raz albo rozmowy, albo tekstu z jego wypowiedziami.

Nieoczekiwanie jego nazwisko znalazło się w sondażu prezydenckim - według badania mógł liczyć na 10-procentowe poparcie. Przed ogłoszeniem kandydatury Karola Nawrockiego mówiło się nawet, że mógłby zostać kandydatem samego PiS. Przymierzano go też do PSL, choć mogło to poróżnić Trzecią Drogę z resztą koalicjantów.

Dwuletnia działalność w roli ministra w Kancelarii Prezydenta budowała jego rozpoznawalność, a on sam pilnował, żeby nawet w komentarzach nie pojawiły się nieprzychylne opinie i nerwowo reagował na komentarze, zwłaszcza ze strony ludzi znających go z przeszłości.

- Wystarczyło popatrzeć na kandydaturę Jacka Siewiery. Dwa wywiady i go nie było – szydził Sławomir Mentzen, który jako kandydat Konfederacji pierwszy ogłosił swój start.

Do czego nawiązywał? Komentujący pod występami Siewiery powtarzają ciągle jeden program, czyli nasz "Hiperfokus” emitowany na kanale Gońca. Ale nie byłoby tego programu, gdyby nie wcześniejszy występ szefa BBN w formacie „Podejrzani Politycy”.

Siewiera jak zwykle przychodził pewny siebie, ale po rozmowie minę miał już nietęgą. Dociekliwe  pytania prowadzących, które nasuwały się same po jego licznych publicznych przechwałkach, okazały się zbyt trudne lub po prostu - niewygodne.
Siewiera wiercił się, marszczył groźnie czoło, wybuchał nerwowym śmiechem, jak wtedy, gdy zapytany o swój majątek i osobę, której sprzedał udziały w swojej firmie, nie chciał przyznać, że był to Zdzisław Siewiera, jego siedemdziesięcioletni ojciec.
Komentarze pod wywiadem były druzgocące, ale najgorsze dla ministra miało dopiero nadejść.

Dwa programy "Hiperfokus” na antenie Gońca raz na zawsze zakończyły okres ochronny, a internauci zaczęli masowo kwestionować wartość dyplomów i tytułów Siewiery. Pojawiły się też szyderstwa.

Minister postanowił przemilczeć pytania i zastraszyć naszych reporterów zapowiedzią pozwu o naruszenie dóbr osobistych. Do dziś żaden pozew nie wpłynął, a informacje podane przez nas nie zostały w żaden sposób podważone. Czar Siewiery prysnął bezpowrotnie, podobnie jak temat jego kandydowania. Jednocześnie Siewiera wpadł w pułapkę pompatycznych wypowiedzi, w których wręcz rytualnie przypominał, że służy ojczyźnie, jest patriotą, a od polityki stara się trzymać z daleka.

8 listopada ubiegłego roku Siewiera zamieścił na portalu X wspomnienie swojej przygody na Uniwersytecie Oksfordzkim. W wywiadzie z Krzysztofem Stanowskim opowiadał, że najbardziej czuje się żołnierzem i nawet do rezerwy został przeniesiony nie z własnej woli.

Jednak teraz, zamiast patriotycznej służby ojczyźnie, do której często Siewiera nawiązywał budując wizerunek apolitycznego „państwowca”, miał wybrać wyjazd na Oksford.

- Pan minister odchodzi ze względów osobistych, chęci podjęcia stypendium na Uniwersytecie Oksfordzkim. Uzgodnił swoją decyzję z panem prezydentem – potwierdziła Małgorzata Paprocka, szefowa Kancelarii Prezydenta. Problem w tym, że w oficjalną wersję trudno uwierzyć. Powód? Przeczą temu zapowiedzi samego ministra Siewiery.

- Zaskoczę panią redaktor, wczoraj dostałem potwierdzenie z Lincoln College. To bardzo realna perspektywa. Wrzesień 2025 w perspektywie studiów w Oksfordzie i kontynuowania badań naukowych jest niezwykle interesującą perspektywą – mówił Siewiera Renacie Grochal w rozmowie Trójki zaledwie dwa miesiące temu.

Co sprawiło, że mimo swych zapewnień o tym, że zostanie z prezydentem do końca kadencji, a także mimo plotek o tym, że próbował przez pośredników wybadać, czy mógłby kontynuować pracę już pod kolejnym prezydentem, nagle składa rezygnację? Czy gdyby nie chodziło o wyjątkowy pośpiech, prezydent nie byłby gotowy zaprezentować jego następcy?

O tym,  że decyzja zapadła nagle, świadczą też wypowiedzi ludzi prezydenta kilka godzin przed wystąpieniem Paprockiej. Zarówno minister Mieszko Pawlak występujący w TVN24, jak i gość Trójki doradca Błażej Poboży, nie mieli żadnej wiedzy o zmianie w najważniejszym Biurze prezydenta.

Jedynym tropem naprowadzającym na kulisy dymisji i dalsze plany Siewiery jest publikacja RMF FM. Dziennikarz stacji na podstawie anonimowych źródeł informuje o ważnej roli, jaką w nowo tworzonej instytucji ma odegrać płk Siewiera. Problem w tym, że żaden z naszych rozmówców z MSZ, BBN i Pałacu Prezydenckiego, u których próbowaliśmy dowiedzieć się szczegółów, nie umiał nic powiedzieć nawet o mglistych planach jej utworzenia.

Teoretycznie o pomyśle powołania nowego ciała – rady państw bałtyckich – powinni byli słyszeć ministrowie w resorcie spraw zagranicznych lub obrony, ale nic konkretnego nie udało nam się ustalić. Enigmatycznie wypowiedział się tylko rzecznik MON.

- Poczekajmy aż dojdzie do rozmów finalnych. Z pewnością wicepremier Kosiniak-Kamysz docenia jego wiedzę i doświadczenie, które warto wykorzystać dla współpracy na rzecz bezpieczeństwa naszego kraju - zadeklarował Janusz Sejmej. Sympatię do Siewiery politycy Trzeciej Drogi sygnalizowali wiele razy.

- Szymon Hołownia jest w nim zwyczajnie zakochany i bezkrytyczny, a u ministra Kosiniaka-Kamysza punktuje dzięki układom w świecie lekarskim – mówi nam nasze źródło w MON.

Sam Siewiera milczy jak zaklęty i nie zabiera w sprawie swojego odejścia z BBN głosu. Nie napisał nawet rytualnego pożegnania na X. Nie udzielił wywiadu. Zupełnie jakby próbował ulotnić się bez śladu i wypominek, że jako żołnierz i to w samym środku gorącej wojny i przy zmieniających się zagrożeniach światowego bezpieczeństwa, naraża się na zarzut dezercji.

  • Tajemnice Siewiery w programie “Hiperfokus”!

Żołnierzem od kołyski

Jacek Siewiera to człowiek wielu talentów, profesji i twarzy. W poszukiwaniach własnego miejsca w świecie stale dopingują go dziennikarze, którzy często pytają, kim tak naprawdę jest, kim się czuje i jak sam siebie określa. Choć można odnieść wrażenie, że tożsamość szefa BBN-u jest dość elastyczna, zdecydowanie najchętniej przedstawia się jako żołnierz. Można nawet odnieść wrażenie, że jest w tym wyznaniu jakiś sentyment.

“Miałem taki sposób bycia, nawet wśród kolegów w szkole podstawowej, który zdradzał cechy zamiłowania do wojskowości. Liczyłem na to, że będę mógł kontynuować swoją drogę zawodową na WAM-ie. Istniała wtedy Wojskowa Akademia Medyczna w Łodzi. Byłem pierwszym rocznikiem, który natknął się na jej likwidację. Ja się szykowałem na uczelnię, która została zlikwidowana w roku mojej matury. Złożyłem dokumenty na uniwersytet cywilny, wtedy Akademię Medyczną”.

Jacek Siewiera, który marzył o karierze lekarza wojskowego, w związku z likwidacją uczelni wojskowej w Łodzi, decyduje się jednak na ścieżkę cywilną. Po ukończeniu wydziału lekarskiego na wrocławskiej uczelni oraz odbyciu stażu podyplomowego, przed młodym absolwentem pojawia się ogromna szansa zbliżenia do wymarzonego munduru.

W 2011 roku rozpoczyna specjalizację w zakresie anestezjologii i intensywnej terapii w prestiżowym, wieloprofilowym 4 Wojskowym Szpitalu Klinicznym z Polikliniką we Wrocławiu. Miejsce to wydaje się spełnieniem marzeń niedoszłego oficera, gdyż nie tylko daje gwarancję medycznego rozwoju na najwyższym poziomie, ale pozwala podejść tak blisko wojska, jak tylko jest to możliwe dla cywila.

Szpitalem dowodzi komendant, obowiązuje wojskowa hierarchia i dryg, większość pracowników to właśnie absolwenci uczelni wojskowych, żołnierze w służbie czynnej.  Podczas długich zabiegów operacyjnych opowiada się historie z misji, pracownicy administracji chodzą w mundurach, a nawet prosta zamiana dyżurów z przyczyn losowych wiąże się z procedurą wnioskowania o zmianę rozkazu. Bo nawet zwyczajny grafik pracy stanowi załącznik do rozkazu.

I może właśnie ta ostatnia rzecz sprawia, że Jacek Siewiera (który jest już wówczas prężnie działającym biznesmenem) wytrzymuje w swojej wymarzonej musztrze… pół roku. Po tym czasie zmienia miejsce szkoleniowe na niewielki, cywilny Szpital Powiatowy w Bolesławcu.

O swoich dziecięcych marzeniach przypomina sobie ponownie w 2016 roku, kiedy okazuje się, że cywilny grafik czasu pracy też nie może być traktowany swobodnie i młody lekarz, wówczas już z doktoratem oraz magisterium prawa, otrzymuje delikatną sugestię, żeby zmienił miejsce szkoleniowe.

Działalność naukowa na styku medycyny i prawa otwiera przed Jackiem Siewierą niestandardowe możliwości. Otrzymuje od dyrektora WIM gen. Grzegorza Gierelaka propozycję pracy jako konsultant i w specjalnej komórce WIM rozwiązuje problemy prawne, odpowiadając na roszczenia niezadowolonych i poszkodowanych pacjentów.

Trudno stwierdzić, w jakim stopniu to zajęcie pomaga mu w ukończeniu szkolenia specjalizacyjnego, faktem jest jednak, że kończy je właśnie w strukturach WIM.
W tym samym czasie realnie rozpoczyna się zaawansowane kształcenie wojskowe przyszłego ministra, które doprowadzi go w ekspresowym tempie na najwyższe stanowisko państwowe w zakresie obronności, da mu dostęp do strzeżonych tajemnic państwowych nie tylko Polski, ale także NATO, jak również miejsce przy stole w gabinecie owalnym.

Wykształcenie, które wówczas zdobywa, otworzy mu w przyszłości drzwi do redakcji największych mediów w Polsce, a tym samym do wielu polskich domów. Wiedza, którą zdobywa, uczyni go, przynajmniej w jego mniemaniu, ekspertem nie tylko w zakresie obronności naszego kraju, ale również restrukturyzacji armii, militariów, strategii wojennych, polityki międzynarodowej, funkcjonowania wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, służb specjalnych, mundurowych, obrony cywilnej i polityki międzynarodowej.

Przez lata pracy u prezydenta Dudy udawało się jakoś Siewierze powstrzymać jawne szyderstwa polityków pod swoim adresem. Worek rozwiązał się dopiero po dymisji. Tomasz Trela z Lewicy kpił z oficjalnych powodów odejścia, a wszystkich przebił Bartosz Arłukowicz.

- Od dłuższego czasu obserwuję rolę i drogę polityczną pana ministra Siewiery, (..) Zastanawia mnie od wielu tygodni, może miesięcy, jak to jest, że człowiek, który ma dokładnie 40 lat, jest jednocześnie lekarzem, prawnikiem, anestezjologiem, doktorem, doktorem habilitowanym, komandosem, żołnierzem, pułkownikiem. To wszystko stawia dość spore znaki zapytania – stwierdził i podkreślał, że zna specyfikę zdobywania awansów lekarskich i w wieku 40 lat trudno sobie wyobrazić uczciwe dojście do takich honorów, jakie prezentuje Siewiera.

Lekarz wojskowy to nie wojskowy lekarz

Zapytaliśmy rzecznika prasowego Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu, w jaki sposób Wojsko Polskie szkoli swoich lekarzy.

“Struktura kształcenia kandydatów na oficerów w korpusie osobowym medycznym, grupie osobowej lekarskiej, stanowi kompromis pomiędzy spełnieniem wymaganych standardów kształcenia lekarzy i oficerów” – odpowiada mjr Roksana Borowska. – “Podchorążowie podlegają służbowo Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu, a podczas studiów są skoszarowani w Wojskowym Centrum Kształcenia Medycznego w Łodzi”.

Dowiadujemy się, że za edukację medyczną przyszłych lekarzy wojskowych odpowiada Kolegium Wojskowo-Lekarskie (KWL) Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Równolegle ze studiami medycznymi, w czasie przerw wakacyjnych oraz bezpośrednio po ukończeniu studiów, podchorążowie przechodzą podstawowe szkolenia wojskowe pod patronatem Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu oraz zdobywają wiedzę specjalistyczną w zakresie wojskowo-medycznym, zgodnie ze standardami NATO.

Ten kompromis edukacyjny umożliwia po sześciu latach nauki uzyskanie dyplomu lekarza oraz mianowanie na stopień podporucznika w grupie osobowej lekarskiej, specjalności medycyna ogólna. Po zakończeniu rocznego stażu otrzymują stanowiska służbowe w placówkach medycznych resortu obrony narodowej.

– Student przechodzi kwalifikacje wojskowe, czyli dopuszczenie przez wojskową komisję oraz egzaminy sprawnościowe, i realizuje program studiów tak, jak wszyscy studenci medycyny, a jednocześnie jest żołnierzem tzw. służby czynnej – opowiada o systemie kształcenia lekarz radiolog, porucznik po pięciu latach służby wojskowej.

“W trakcie studiów dodatkowo realizuje więc przedmioty wojskowe i ćwiczenia, a mieszkając w wojskowym akademiku, jest zobowiązany pełnić tam służbę. Student-żołnierz otrzymuje żołd, ma zapewnione zakwaterowanie i wyżywienie wojskowe. W zamian za te przywileje musi w ramach umowy lojalnościowej odsłużyć dwukrotność okresu studiów. Armia zrywa jednak kontrakt ze studentem w razie rażącego braku dyscypliny, niezdania semestru studiów, a nawet pogorszenia stanu zdrowia uniemożliwiającego dalszą służbę wojskową. Przy zerwaniu kontraktu student zobowiązany jest zwrócić wszystkie środki finansowe, jakie wojsko w niego zainwestowało (wypłacany żołd, koszty zakwaterowania i wyżywienia)” - tłumaczy.

Szyderstwa lekarzy wojskowych

O blaskach i cieniach wyboru wojskowej ścieżki medycznej kariery opowiadają nam również pracownicy 4. Wojskowego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Ich kariera trwała dłużej i w niczym nie przypominała kariery Jacka Siewiery. Razi ich jego napuszenie i patrzenie z góry na prawdziwych wojskowych.

– W latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych studia na WIM-ie były dla wielu z nas jedyną możliwością zdobycia wymarzonego zawodu lekarza, głównie ze względów finansowych – mówi emerytowany oficer WP, specjalista chirurgii urazowej.

– Wojsko gwarantowało zakwaterowanie i utrzymanie podczas studiów, a także dawało gwarancję zatrudnienia i przyzwoitego wynagrodzenia po ich zakończeniu. Jednocześnie nie dawało praktycznie żadnej swobody w wyborze specjalizacji, miejsca zatrudnienia i zamieszkania. Do jednostki wojskowej w Polsce przydzielano nas na podstawie rozkazu dowódcy, co dla rozpoczynających dziś karierę cywilnych, kosmopolitycznych lekarzy wydaje się wręcz niewyobrażalną ingerencją w autonomię młodego człowieka.

– Po stażu, poza obowiązkiem specjalizacji, żołnierz realizuje pracę w jednostce wojskowej. Pula specjalizacji dla żołnierzy zawodowych jest inna niż dla lekarzy cywilnych i ma na celu głównie zabezpieczenie potrzeb wojska. Natomiast aby żołnierz w ogóle otrzymał możliwość realizowania specjalizacji, musi mieć zgodę wojskowych przełożonych – nie zawsze następuje ona od razu. Niektórzy żołnierze muszą najpierw "odsłużyć kilka miesięcy” albo nawet rozpocząć procedurę wyjazdu na misję poza granicami kraju, aby przełożony wyraził zgodę na specjalizację – dzieli się doświadczeniami specjalistka anestezjologii i intensywnej terapii w stopniu majora, po 15 latach służby.

– Praca w jednostce wojskowej nie ma nic wspólnego z pracą lekarza w szpitalu. Do naszych obowiązków należy zabezpieczenie przedsięwzięć szkoleniowych jednostki, udzielanie pierwszej pomocy w razie nagłych zachorowań żołnierzy oraz całe mnóstwo „papierkowej roboty” związanej z funkcjonowaniem jednostki wojskowej, jej promocją oraz działaniami służb wojskowych w ramach różnych akcji, np. Operacja Feniks, zabezpieczenie wschodniej granicy, zabezpieczenie kontyngentów wojskowych poza granicami kraju.

Pracujących w szpitalach lekarzy w czynnej służbie obowiązuje również udział w zajęciach wojskowych, doskonalenie umiejętności strzeleckich i taktycznych, a także szkolenie podległego personelu medycznego. Lekarz wojskowy może doskonalić się podczas kursów z medycyny pola walki w Polsce oraz poza granicami kraju, co stanowi niewątpliwy atut tej pracy i pozwala zdobyć unikatowe umiejętności.

– Kiedy pracujesz z ortopedą, który był w Iraku i Afganistanie, to czujesz się bezpiecznie na każdym dyżurze – opowiada lekarka, która jako anestezjolog pracowała w 4WSK we Wrocławiu przez kilka lat. – Tacy lekarze wojskowi z prawdziwego zdarzenia potrafią poradzić sobie w każdych warunkach. Na polu walki zaopatrywali rany postrzałowe, ratowali ludzi po wybuchu min, potrafią otworzyć klatkę piersiową, wykonać pilną kraniotomię. W warunkach pokoju oczywiście nie muszą tego robić – ale niełatwo ich wyprowadzić z równowagi podczas pracy – śmieje się.

Chcąc zrozumieć fenomen tego zjawiska, przyjrzeliśmy się bliżej wykształceniu wojskowemu Jacka Siewiery, który, pytany o kwalifikacje zawodowe, enigmatycznie stwierdza, że zdobył patent oficerski w Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu.

Na stronie internetowej uczelni możemy zapoznać się z jej szeroką ofertą edukacyjną. Studia kształcące wyższych oficerów WP realizowane są w ramach Wydziału Nauk o Bezpieczeństwie, Wydziału Zarządzania i Przywództwa oraz Wydziału Dowodzenia i mają charakter jednolitych studiów magisterskich. Uczelnia oferuje również studia wyższe dla kandydatów cywilnych.

Co z tej szerokiej oferty wybrał dla siebie Jacek Siewiera? Z pomocą przychodzi ponownie mjr Roksana Borowska, rzecznik prasowy uczelni, która wyjaśnia nam, że kurs oficerski dla lekarzy podlega zupełnie innym regulacjom i ma na celu jedynie pozyskanie dla struktur WP wykwalifikowanych w strukturach cywilnych specjalistów: lekarzy, informatyków, inżynierów.

"Czas trwania kursu dla lekarzy (…) wynosi 3 miesiące. Dla osób nieposiadających szkolenia podstawowego czas trwania kursu wydłuża się o ww. szkolenie (tj. 28 dni – zgodnie z programem szkolenia podstawowego Sił Zbrojnych RP)” – tłumaczy. Program szkolenia słuchaczy trzymiesięcznego kursu oficerskiego opracowywany jest na podstawie decyzji Ministra Obrony Narodowej w sprawie standardu kształcenia wojskowego dla kandydatów na oficerów – minimalne wymagania programowe. Zajęcia odbywają się w trybie stacjonarnym. Podczas realizacji programu kursu słuchacze nie realizują stricte szkolenia poligonowego, za wyjątkiem zajęć praktycznych, które muszą odbyć się na pasie taktycznym lub strzelnicy (…).”

Po ukończeniu trzymiesięcznego kursu, rozszerzonego o miesięczne szkolenie podstawowe, kandydat na oficera zdaje egzamin, który obejmuje część teoretyczną, teoretyczno-praktyczną (różniącą się nieco charakterem pytań), sprawdzian z musztry oraz egzamin praktyczny, czyli… marsz taktyczny.

Tak przygotowany, zaprzysiężony, zaopatrzony w mundur, we wrześniu 2016 roku podporucznik Jacek Siewiera rozpoczyna swoją błyskotliwą wojskową karierę. Od tej pory już nie pracuje jako młodszy asystent w trakcie szkolenia w zakresie anestezjologii i intensywnej terapii, ale – wykonując łudząco podobne czynności – pełni zawodową służbę wojskową. W 2017 roku, skierowany rozkazem dowódcy – gen. Grzegorza Gierelaka – Jacek Siewiera obejmuje funkcję kierownika Oddziału Klinicznego Medycyny Hiperbarycznej.

Co ciekawe – obejmując tę funkcję, nie jest jeszcze specjalistą, co budzi liczne kontrowersje i wątpliwości formalne. W programie „Hiperfokus” nazwaliśmy to "tupolewizmem” – w wielu innych programach Siewiera mógł gwiazdorzyć, próbując ze swojego nieodpowiedzialnego działania uczynić atut, sugerując nawet, że tylko dzięki niemu pacjent-pilot przeżył. Dwa lata od rozpoczęcia służby, w 2018 roku, kończy szkolenie specjalizacyjne w WIM i awansuje na stopień porucznika.

W 2019 roku jego kariera wojskowa dziwnie przyspiesza i przestaje przypominać typowy przebieg pracy zawodowej lekarza wojskowego, a jego awanse w stopniach swoją dynamiką wyprzedzają nawet zawodowych oficerów WP. Trudno nie wiązać tego z jego pracą dla zwierzchnika sił zbrojnych, Andrzeja Dudy.

“Prezydent dał mu się kompletnie oczarować. Najpierw zrobił z niego ministra, żeby dać sobie czas na załatwienie mu stopnia majora. Strasznie głupio by było, gdyby kapitan był szefem BBN” – mówi nam jeden z byłych ministrów.

Może byłby to jedynie powód do dumy i chwały Jacka Siewiery, gdyby nie to, że kwestie mianowania oficerów na wyższe stopnie wojskowe reguluje ustawa o obronie Ojczyzny, która wydaje się jakoś przyszłego ministra omijać.

Jak informuje rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej, żołnierze w czynnej służbie wojskowej mogą być mianowani w czasie pokoju na kolejny, wyższy stopień wojskowy nie tylko po spełnieniu określonych warunków potwierdzających ich wzorową postawę w służbie i odbyciu odpowiednich kursów i szkoleń. Drugim ważnym kryterium jest czas.

Zgodnie ze wspomnianą ustawą, w przypadku oficerów młodszych czas od poprzedniego awansu powinien wynosić co najmniej dwa lata, natomiast w przypadku wyższych stopni (majora, pułkownika, generała) od poprzedniego mianowania powinny minąć co najmniej trzy lata.

Tymczasem u Jacka Siewiery wielokrotnie w życiu – wcześniej i później – ten czas jakoś dziwnie się zapętlał…

W wyniku takiego właśnie zapętlenia, już w maju 2019 roku, dokładnie siedem miesięcy od poprzedniego awansu (czyli 13 miesięcy przed ustawowo przewidzianym terminem), nasz bohater zostaje kapitanem. Zupełnie bez związku z tym faktem, ale już w randze kapitana, nowy lekarz prezydencki Jacek Siewiera udaje się z prezydentem Andrzejem Dudą w pierwszą w swojej nowej roli podróż zagraniczną do USA.

Kolejne trzy lata służby upływają kapitanowi Siewierze na budowaniu własnej historii, choć może zasadniej byłoby nazwać ją po prostu legendą. Często pokazuje się w mundurze, w mediach społecznościowych zamieszcza zdjęcia z bronią. Opowiada o swojej wielkiej miłości i sentymencie do wojska, podkreślając wielokrotnie, że identyfikuje się jako żołnierz.

- Medyczne misje wojskowe są nieodłączną częścią życia lekarza wojskowego z krwi i kości – opowiada nam emerytowany dziś oficer WP w stopniu podpułkownika, anestezjolog.

– Kiedy wyjeżdżałem na misję do Iraku, moja starsza córka miała 3 lata, a młodsza właśnie się rodziła. Spędziłem tam wówczas półtora i do dziś pamiętam tamte emocje i uczucie jakiejś bezpowrotnej straty tego czasu rozwoju własnych dzieci. Było to trudne doświadczenie dla mojej całej rodziny. Ale to właśnie podczas misji doświadcza się tego, czym jest wojna - mówi.

I dodaje: - Przeprowadziłem wówczas swoje najlepsze znieczulenie w życiu, mając do dyspozycji dwie ampułki leków przeciwbólowych i pacjenta "wypakowanego” odłamkami pocisków. Nasz szpital polowy to był zwykły namiot, ogrzewaliśmy pacjenta nie pierwszej świeżości kocem, operowaliśmy w mundurach, przy akompaniamencie wystrzałów. Poza Irakiem, ponad rok służyłem także w Jugosławii. Podczas misji dwukrotnie byłem ranny i przeżyłem ustawienie pod ścianą do rozstrzelania. Wiem, że widziałem wojnę.

Zdjęcie z jednej z misji wojskowych, fot. prywatne zbiory lek. med. ppłk Jacek Słysz
Zdjęcie z jednej z misji wojskowych, fot. prywatne zbiory lek. med. ppłk Jacek Słysz

Jacek Siewiera, dowódca trwającej raptem 10 dni Polskiej Wojskowo-Cywilnej Misji Medycznej w Lombardii, z podobną estymą opowiada o zagrożeniu życia związanym z zakażeniem wirusem SARS-Cov-2, zapominając chyba o tym, że podobnego niebezpieczeństwa doświadczyły kilka miesięcy później tysiące polskich pracowników ochrony zdrowia.

Może z tą drobną różnicą, że nie wszyscy mieli szczęście być tak doskonale, szczelnie i na czas zaopatrzeni w środki ochrony osobistej, jak polska delegacja we Włoszech. Zapytaliśmy w Kancelarii Prezydenta RP na czym polegały szczególnie niebezpieczne zadania Jacka Siewiery podczas tych dwóch kilkudniowych delegacji we Włoszech, a następnie w USA, że został odznaczony nie tylko przez nasze władze państwowe, ale również polityków zagranicznych. Dowiedzieliśmy się jednak, że dzielność pana kapitana została… utajniona.

„Ze względu na charakter wykonywanych przez odznaczonych funkcjonariuszy i żołnierzy zadań – tłumaczy rzecznik Biura Prasowego Prezydenta RP - mając na uwadze ważny interes państwa, odstąpiono od publikacji treści postanowienia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w Dzienniku Urzędowym Rzeczypospolitej Polskiej “Monitor Polski”.

Tymczasem Jacek Siewiera systematycznie oswaja nas ze swoim żołnierskim wizerunkiem, używając w tym celu własnych mediów społecznościowych, ale także największych redakcji informacyjnych.

Podczas licznych podróży oswaja ze swoim żołnierskim wizerunkiem również samego prezydenta. Bez mrugnięcia okiem przyjmujemy więc w kwietniu 2022 kolejny przedwczesny awans na stanowisko majora. Dwa miesiące później mjr Jacek Siewiera zostaje powołany na stanowisko sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta, a 11 października 2022 Rzeczpospolita Polska zyskuje pierwszego w historii szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego z wykształceniem medycznym.

Nowy minister, krok po kroku, staje się zawodowym ekspertem, komentatorem, strategiem, doradcą i autorytetem. Oraz mitomanem – jak nazywają go prawdziwi wojskowi.

Rozwiewając nieśmiałe wątpliwości, dotyczące jego przygotowania do pełnienia tak ważnej i odpowiedzialnej funkcji w państwie, Jacek Siewiera usiłuje nas przekonać, że do roli, jaką obecnie pełni, praktycznie przygotować się nie da. „Ja mam trzy zawody – mówi w jednym z wywiadów – a znasz chociaż jeden podręcznik, który przygotowuje do zawodu szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gdy trwa wojna?”.

Z charakterystyczną pewnością siebie idzie nawet krok dalej i przekonuje nas, że jego brak doświadczenia to tak naprawdę świeże spojrzenie, a prezydent powołując go na to stanowisko kierował się troską o życie każdego obywatela.

“Bo żołnierz z wielką łatwością, z taką, jak przesuwa się strzałki na mapie, zwłaszcza na poziomie strategicznym, może podejmować decyzje o zbyt wielkiej wadze ze zbyt wielką łatwością  – przekonuje nas Siewiera. - Natomiast jeśli masz naprzeciwko siebie gościa, który na intensywnej terapii sam podejmował te decyzje, sam uczestniczył w tych procesach, to zupełnie z inną świadomością podejmuje je, gdy dotyczą nie jednego, a dziesiątek, setek albo tysięcy ludzi".

Nie wiadomo, jak wreszcie udaje mu się samemu dojść do najbardziej szokującego wniosku. Jacek Siewiera uwierzył bowiem, że jego dodatkowym walorem na stanowisku szefa BBN jest to, że jako oficer z krwi i kości naprawdę rozumie armię.

"Nie na poziomie generalskim, nie na poziomie palenia cygar i przechylania szklanki z mocniejszym trunkiem, tylko na poziomie wykonawczym. Na poziomie żołnierza ponoszącego odpowiedzialność za podejmowane decyzje".

Nic dziwnego, że tę kosmiczną karierę, zupełnie nie zważając już na ustawowo przewidziane trzy lata dzielące awanse na wyższych stanowiskach oficerskich, Minister Obrony Narodowej postanawia uczcić, mianując Jacka Siewierę na podpułkownika rezerwy WP, zaledwie po 1,5 roku jego ciężkiej pracy majora.

Historia szefa BBN, który sprawuje tę funkcję jako oficer po 3-miesięcznym kursie dla lekarzy, poddaje w pewną wątpliwość sens kształcenia studentów w zakresie bezpieczeństwa narodowego, istnienie opisanej przez nas szerokiej oferty studiów w Akademii Wojsk Lądowych i szkolenia ustawicznego żołnierzy zawodowych.

Jeśli na domiar złego wysoki rangą oficer uważa, że z podejmowaniem strategicznych decyzji dla obronności naszego kraju lepiej poradzi sobie lekarz niż generał Wojska Polskiego – starszy, nonszalancki pan ze szklaneczką whisky – to przerażające.

- Ani w MON, ani w MSZ nie wiadomo nic o organizacji zajmującej się Morzem Bałtyckim, ale faktycznie ostatnio sporo się wokół tematyki kręcił, więc może chce dzięki Kosiniakowi wrócić na chwilę do wojska i zostać generałem – mówi nasze źródło w kierownictwie MON.

Nawet jeśli Jacek Siewiera, z sentymentu do dziecięcych marzeń, bawi się w wojsko – to jedno. Ale nie rozumiem, dlaczego pozwalamy mu bawić tam, gdzie nie ma ani miejsca, ani czasu na zabawę. Szczególnie, gdy potwierdzasz to decyzją o zejściu z posterunku przed końcem wachty.

Śledztwo Gońca: Jak Kaźmierska skatowała kobietę w ciąży. Mroczne tajemnice "Królowej życia" [ODCINEK DRUGI]
Śledztwo Gońca: Pozorowane poszukiwania i autoreklama za 6 tysięcy. Tak pracuje Krzysztof Rutkowski
Obserwuj nas w
autor
Radosław Gruca

Dziennikarz Gońca.

Chcesz się ze mną skontaktować? Napisz adresowaną do mnie wiadomość na mail: redakcja@goniec.pl
non-fiction wiadomości finanse technologia zdrowie rozrywka sport