Niepokojące doniesienia ws. tragedii na promie. "Matka nie chciała przyjąć pomocy"
Nowe informacje w sprawie matki i syna, którzy zginęli za burtą promu Stena Spirit do Karlskrony. 37-letnia Paulina zaledwie kilka miesięcy temu przeprowadziła się do Gdyni i zapisała dziecko do sopockiego przedszkola, gdzie zwróciła na siebie uwagę opiekunek. Te dosłownie tydzień przed tragedią postanowiły nawet zwrócić się o pomoc w uzyskaniu informacji na temat kobiety do sądu rodzinnego. Niestety, procedury nie zdążyły zadziałać.
Dramatyczne zdarzenie na promie do Karlskrony
Tragedia , która wydarzyła się ponad tydzień temu na promie płynącym z Gdyni do Karlskrony, wciąż nie przestaje budzić wielkich emocji. 37-letnia Paulina i jej 7-letni syn Lech zginęli w odmętach chłodnego jeszcze o tej porze Bałtyku po tym, jak najprawdopodobniej kobieta wyrzuciła chłopca za burtę i sama popełniła samobójstwo .
Rozbitków co prawda po niemalże godzinie wyłowiono z wody i przetransportowano do szpitala w Niemczech, jednak w piątek rzecznik Komendy Głównej Policji poinformował o ich śmierci. Śledztwo w sprawie natychmiast wszczęły dwie prokuratury - polska i szwedzka, które dotarły już m.in.do nagrań z monitoringu, potwierdzających dramatyczne hipotezy.
Urząd w Gdyni komentuje sprawę
Z każdym dniem na jaw wychodzą coraz to nowsze fakty na temat samych ofiar, do których udaje się docierać także mediom. Jak już wiadomo, 37-letnia Paulina pochodziła z Grudziądza i pracowała jako tłumaczka francuskiego . 7-letniego synka wychowywała natomiast sama, gdyż ojciec dziecka mieszka za granicą.
Dziennik “Fakt” ustalił ponadto, że krótko przed dramatem na promie, sytuacją w domu kobiety i malca zainteresowały się opiekunki z sopockiego przedszkola Leszka oraz tamtejsza opieka społeczna. Chłopiec był chory na autyzm i często poruszał się specjalnym wózkiem. Potrafił chodzić, ale nie mówił.
- To niewyobrażalna tragedia. Stanowczo podkreślamy, że przez te kilka miesięcy nigdy nic nie wskazywało, że dziecku zagraża jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Widoczna była bardzo silna więź matki z synem, widać było, że rozumieli się bez słów - przekazała "Wyborczej" Izabela Heindrich, rzeczniczka prasowa Urzędu Miasta w Sopocie.
37-letnia Paulina troskliwie opiekowała się synkiem
7-letni Leszek uczęszczał do przedszkola w Sopocie stosunkowo niedługo, bo niecały rok. Na początku przedszkolanki nie zauważyły niczego niepokojącego, utrzymywały stały kontakt z matką i wielokrotnie z nią rozmawiały, podobnie jak psycholog. Urząd w Gdyni zapewnia też, że pani Paulina wdrażała w życie wszystkie zalecenia specjalistów.
- Zapewniała synowi pomoce naukowe, rehabilitację i przygotowywała posiłki zgodnie z zaleconą chłopcu dietą. Dziecko miało robić postępy w terapii i funkcjonowało w placówce bez zastrzeżeń. Zawsze było zadbane - przekazuje “Wyborcza”.
Zachowanie kobiety zaniepokoiło przedszkolanki
Tym, co zaniepokoiło po pewnym czasie osoby trzecie , był jednak stan 37-latki, która sprawiała wrażenie nad wyraz nieśmiałej i wycofanej, “jakby przed czymś uciekała”, ale z drugiej strony stanowczej i konkretnej w kontekście potrzeb synka . Kobieta zapewniała też, że jest pod opieką psychologa.
Mimo tego, przedszkolanki razem z pracownikami MOPS-u zwołały w lutym zespół interdyscyplinarny, na którym zdecydowano, że pani Paulina musi zostać objęta pomocą specjalistów, której nie chciała przyjąć.
Zaledwie tydzień przed śmiercią jej i jej syna sopoccy urzędnicy wystąpili do sądu rodzinnego z prośbą o informacje o rodzinie, chcąc przeprowadzić wywiad środowiskowy . Niestety, nie starczyło na to czasu.
Źródło: Fakt, GW