Dramatyczne sceny podczas porodu. Łóżko miało nagle stanąć w ogniu
Dziennikarze “Gazety Wyborczej” opisali szokującą historię pani Ewy. Kobieta zdecydowała się na poród w szpitalu w Zakopanem, ale bardzo szybko tego pożałowała. W trakcie wykonywania cesarskiego cięcia, doszło do zagrażającej jej życiu sytuacji, która zostawiła w psychice poważny uraz. Teraz była pacjentka poważnie zastanawia się, czy nie pójść z placówką na drogę sądową.
Trauma po cesarskim cięciu w Zakopanem
Większość będących w ciąży i zbliżających się do rozwiązania kobiet mierzy się z ogromną ekscytacją, ale także strachem. Przyszłe mamy martwią się tym, by ich maleństwa urodziły się całe i zdrowe, a poród przebiegł w jak najlepszych warunkach, które nie pozostawią traumy na wiele lat.
Niestety, coraz częściej zdarza się, że słyszymy o skandalicznych wydarzeniach w szpitalach , które niekiedy kończą się również i tragediami . Blisko dramatu było ostatnio np. w Zakopanem, gdzie do porodu zgłosiła się pani Ewa. Jej szokującą historię opisała “Gazeta Wyborcza”. To cud, że kobieta wyszła z placówki bez poważnych fizycznych ran.
Miała cesarskie cięcie. Doznała rozległych poparzeń
Pani Ewa zdradziła dziennikarzom “GW”, że pod koniec października trafiła do zakopiańskiej placówki, aby poprzez cesarskie cięcie urodzić swoje drugie dziecko. W trakcie zabiegu doszło jednak do skandalicznych scen. Łóżko, na którym leżała ciężarna, nagle miało stanąć w ogniu.
ZOBACZ: 19-latek podrobił policyjną legitymację i udawał funkcjonariusza. “Zawsze chciał zostać policjantem”
- Poczułam ogromny ból, zaczęłam słabnąć, zobaczyłam, że coś się tli. Prześcieradło czy mata, na której leżałam, się paliła. Najgorsze było to, że to wszystko działo się, gdy trwał już zabieg, ale lekarze nie zdążyli wyciągnąć dziecka. Nie wiedziałam, czy dokończą i co się dzieje z dzieckiem - przekazała wciąż przerażona kobieta , dodając, że po chwili na jaw wyszło, że powodem pożaru było zwarcie w urządzeniu do koagulacji.
Szpital przeprasza, ale to może nie wystarczyć
Szpital w Zakopanem nie zaprzecza, że zajście rzeczywiście miało miejsce , ale zaznacza, że doszło do przegrzania urządzenia i poparzenia termicznego, a nie zapłonu łóżka.
W wyniku zdarzenia pani Ewa doznała poparzeń 2. stopnia pleców i uda, co skutkowało ranami wielkości 15 cm . Wielokrotnie prosiła więc personel placówki o pomoc w zmianie opatrunków. Niestety, spotkała się z brakiem empatii i zrozumienia.
ZOBACZ: Tragiczny finał wakacji. Nie żyje 2-latka, lekarz dwa razy się pomylił
Jednocześnie kierownik oddziału ginekologiczno-położniczego twierdzi, że pacjentka została wysłana do poradni specjalistycznej, gdy tylko dowiedziano się o problemach z opatrunkiem.
Jeśli zaś chodzi o incydent z sali porodowej, ten wyjaśniają szpitalni technicy oraz producent urządzenia. Szpital przeprosił panią Ewę, ale kobieta wciąż waha się, czy nie wytoczyć placówce procesu.
Źródło: GW