Śmierć Polaków na promie płynącym do Szwecji. Kim jest ojciec 7-letniego Leszka?
Tragedia, do której doszło na promie Stena Spirit, nie schodzi z pierwszych stron zarówno polskich jak i szwedzkich gazet. Śledztwo w sprawie śmierci 7-letniego Leszka oraz jego 36-letniej mamy Pauliny trwa. Fakt dotarł do zdawkowych informacji na temat ojca nieżyjącego dziecka.
Tragedia na Morzu Bałtyckim
Przypomnijmy, 29 czerwca, po godzinie 16:00. z promu Stena Spirit za burtę wypadło 7-letnie dziecko. Pierwsze medialne doniesienia informowały, że na ratunek skoczyła za nim 36-letnia matka. W wyniku podjętej akcji ratunkowej Polacy zostali odnalezieni i przetransportowani do szpitala. Niestety oboje nie żyją .
Początkowe hipotezy wskazywały na nieszczęśliwy wypadek. Pojawiły się jednak poważne wątpliwości. Zarówno szwedzka jak i polska prokuratura wszczęły śledztwa . - W wyniku podjętych czynności przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku w sprawie dotyczącej śmierci dwojga polskich obywateli aktualnie śledztwo prowadzone jest w sprawie zabójstwa dziecka i targnięcia się na życie przez matkę - poinformowała w sobotę 1 lipca prok. Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Kim jest ojciec 7-letniego Leszka?
W dramatycznej sprawie cały czas pozostaje bardzo wiele znaków zapytania. Z informacji medialnych wynika, że matce i dziecku na promie nikt nie towarzyszył. Kim jest ojciec 7-latka? Z informacji uzyskanych przez Fakt wynika, że mężczyzna przebywa za granicą i nie utrzymywał kontaktu z rodziną. Zdaniem dziennikarzy nie mieszka on jednak w Szwecji, dokąd płynął prom Stena Spirit z Gdyni. Na ten moment nie wiadomo skąd pochodzi, ani gdzie teraz mieszka.
Dramatyczna relacja z promu Stena Sprint
Przypomnijmy, że w ostatnich dniach pojawiła się dramatyczna relacja , jednej z pasażerek feralnego rejsu. - Kiedy to się stało, byliśmy w stołówce, mieliśmy zamówione jedzenie. Ale widziałam ją i dziecko kilka godzin przed incydentem, na pokładzie, na zewnątrz - relacjonowała pani Beata w rozmowie z Faktem.
- Pamiętam, że myślałam, że to nietypowe mieć w wózku takie duże dziecko, ale chłopiec może był w jakiś sposób niepełnosprawny. Ona wyglądała na zmęczoną, przygnębioną. Jej język ciała był taki. Przechodziłam obok niej. Teraz żałuję, że nie zadałam jej żadnych pytań, nie nawiązałam kontakt, cokolwiek. Nie odniosłem bezpośredniego wrażenia, że potrzebuje pomocy, ale byłoby lepiej, gdybym została obok niej. Było jednak zimno i schowałam się pod pokład - podkreślała pani Beata.
Źródło: Fakt/ Goniec.pl