Pacjent szpitala tymczasowego: "Z ośmiu osób z mojej sali przeżyło pięć"
44-letni Mikołaj Kawalec ze Słupska spędził w gdańskim Amber Expo dziesięć dni . Mężczyzna zaczął uskarżać się na złe samopoczucie na początku marca bieżącego roku. Początkowo był przekonany, że to zwykłe przemęczenie. Test zrobił dopiero wtedy, gdy jego żona straciła smak i węch. Do zakażenia miało dojść w biurze, w którym byli zatrudnieni.
Pacjent był świadkiem dramatycznych scen
Gdy stan zdrowia słupszczanina zaczął się pogarszać, a jego usta i powieki przybrały siną barwę na skutek obniżonej saturacji, jego partnerka wezwała pogotowie. Po dwunastu godzinach spędzonych na miejscowym SOR został odwieziony karetką do szpitala tymczasowego w Gdańsku. Na miejscu wykonano mu wszystkie niezbędne badania.
- Zawieziono mnie na oddział B, później dowiedziałem się, że nazywano go przedpieklem. Z tego miejsca pacjenci trafiają w dwa miejsca - na oddział, gdzie leczy się lżejsze przypadki, lub na intensywną terapię, pod respirator. Z tego drugiego miejsca mało kto wychodzi - relacjonował mężczyzna w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
Pacjenci gdańskiej placówki leżą w ośmioosobowych salach. Przy każdym z łóżek stoją monitory medyczne, które przez całe noce wydawały alarmujące dźwięki. Na oczach Mikołaja Kawalca umierali chorzy w najpoważniejszym stanie. Sytuacja odbiła się znacząco na stanie psychicznym pacjenta.
Słupszczanin relacjonował, że na jego sali znajdowali się również bardzo młodzi ludzie, którzy musieli być podłączeni do aparatury wspomagającej oddychanie. Dodał, że na 8 pacjentów, przeżyło zaledwie 5 osób.
Mikołaj Kawalec uważa, że wirus jest szczególnie niebezpieczny, gdyż zarazić może się każdy - wiele osób nie wyjdzie z walki o życie zwycięsko. W sali, w której był hospitalizowany, tuż obok młodego prawnika leżał mężczyzna przywieziony z domu pomocy społecznej.
Zdaniem 44-latka na największe uznanie zasługują pracownicy sektora medycznego, którzy wykazują się niezwykłą ofiarnością . Mimo że nigdy nie poznał ich twarzy, wiedział, że niektórzy spędzają na oddziale nawet dwanaście godzin dziennie.
- Byłem świadkiem, jak pani doktor przez siedem albo osiem godzin w nocy walczyła o pacjenta, który miał płuca zajęte w stu procentach i saturację poniżej 70. Była przy nim cały czas, podawała tlen na różne sposoby - relacjonował były pacjent.
Mikołaj Kawalec opuścił placówkę po dziesięciu dniach, a jego miejsce natychmiast zajął inny chory. Efekty choroby odczuwa do dziś. Przez wiele dób cierpiał na bezsenność, odczuwał ataki paniki, bóle głowy, zmęczenie, drżenie mięśni i zadyszkę, która pojawiała się przy najmniejszym wysiłku fizycznym.
Artykuły polecane przez redakcję Goniec.pl:
-
Ministerstwo Zdrowia: największa liczba zgonów w jednym raporcie od początku pandemii
-
Mama pana młodego zobaczyła pannę młodą. Rozpoznała w niej własną córkę
Źródło: Gazeta Wyborcza