Leżał na chodniku przed szpitalem. Zamiast pomóc, kazali wezwać pogotowie
Nieprzytomny mężczyzna leżał na chodniku przed szpitalem w Dąbrowie Górniczej. Nie było z nim kontaktu. Lekarze zamiast podjąć interwencję, kazali zaniepokojonym świadkom zdarzenia wezwać pogotowie.
Nieprzytomny mężczyzna leżał przed szpitalem
Na chodniku przed mieszczącym się w Dąbrowie Górniczej Zagłębiowskim Centrum Onkologii im. Sz. Starkiewicza, leżał nieprzytomny mężczyzna.
Byłem w aptece znajdującej się w pobliżu. Po wyjściu zauważyłem faceta leżącego na chodniku, gdzieś z 10 metrów od drzwi szpitala. Pomyślałem sobie najgorsze - mówił w rozmowie z "Faktem" oburzony świadek zdarzenia.
Sytuacja miała miejsce przy zajmujących jedno ze skrzydeł szpitala Polsko-Amerykańskich Klinikach Serca.
Lekarze nie chcieli mu pomóc
Pomimo próśb zaniepokojonych świadków zdarzenia, lekarze pracujący w szpitalu nie chcieli podjąć interwencji wobec mężczyzny.
Podszedłem bliżej. Chciałem się włączyć w pomoc. Jakaś kobieta klęczała przy nim, sprawdzała czy oddycha, czy jest z nim jakiś kontakt. Kolejna poszła do klinki, bo było najbliżej. Usłyszała od lekarza dyżurnego, że od takich spraw jest pogotowie. W szpitalu też nikogo to nie interesowało - dodał świadek.
W pewnym momencie na przyszpitalnym parkingu pojawiła się karetka. Zdaniem świadków znajdujący się w niej zespół również nie był zainteresowany zbadaniem nieprzytomnego tłumacząc, że jako transport sanitarny nie zajmują się tego typu sprawami.
Zaniepokojeni i bezradni ludzie wezwali pogotowie, które ostatecznie przyjechało po 25 minutach, zabierając pacjenta na oddalony o kilkaset metrów SOR. Tam okazało się, że mężczyzna jest pod wpływem alkoholu.
Tłumaczenia szpitala
Nie rozumiem tego, jak można być pod szpitalem i nie dostać pomocy? Trzeba było wzywać karetkę, skoro pomoc była na miejscu, a w tym czasie mogła być potrzebna gdzieś indziej? - pytał rozmówca "Faktu".
Pracownicy szpitala nie poczuwają się do winy. Rzeczniczka Zagłębiowskiego Centrum Onkologii Anna Ginał zaznaczyła, że nieprzytomny mężczyzna nie był pacjentem placówki. Jednocześnie wskazała, że powinny zająć się nim Kliniki Serca, gdyż leżał najbliżej drzwi tej placówki.
W trakcie zdarzenia mieliśmy na oddziale PAKS dwa pilne przypadki: pacjenta z obrzękiem płuc oraz pacjenta w trakcie reanimacji. W tym czasie do PAKS-u weszła kobieta, prosząc o pomoc dla mężczyzny z atakiem padaczki, który leżał niedaleko szpitala. W związku z opisanymi na wstępie ostrymi przypadkami na oddziale, lekarze nie mogli wyjść za zgłaszającą kobietą - zaznaczyła Natalia Lanc z biura prasowego PAKS.
Źródło: Fakt/Wirtualna Polska