Dramat w jednym z warszawskich szpitali. Trzy razy prosili o pomoc, dziecko zmarło
3-letni Damian zmarł po tym jak nie udzielono mu pomocy w jednym z warszawskich szpitali, pomimo aż trzech prób jego rodziców. - Widzieli, że dziecko na czarno zwymiotowało na ścianę, a oni po prostu wezwali sprzątaczkę - relacjonuje zrozpaczona mama chłopca. Całą sprawę nagłośnili reporterzy programu "Uwaga! TVN".
Trzy razy szukali pomocy w tym samym szpitalu
Jana i Vadim pochodzą z Ukrainy, ale w Polsce mieszkają od ponad pięciu lat. 3-letni Damian był najmłodszym z trójki ich dzieci. Ponad rok temu w kwietniu chłopiec zaczął nagle wymiotować i źle się czuć. Rodzice zabrali go bardzo szybko do szpitala dziecięcego przy ulicy Niekłańskiej w Warszawie. Tam został przyjęty na oddział ratunkowy. - Zbadał go lekarz, wypisał leki i pojechaliśmy do domu. Potem praktycznie cały dzień spał - opowiada mama chłopca w rozmowie z reporterami programu "Uwaga! TVN".
Następnego dnia dziecko miało poczuć się jeszcze gorzej. Chłopiec zaczął sinieć, miał wysoką temperaturę i wciąż wymiotował. Rodzice po raz drugi pojechali z nim do tego samego szpitala. Po dwóch godzinach oczekiwania Damian został zbadany przez lekarkę.
- Popatrzyła na niego. Zbadała go ogólnie, żadnego badania krwi nie było, nic takiego. Nakrzyczała jeszcze na mnie, powiedziała, że z dzieckiem nic strasznego się nie dzieje. Powiedziała, żebym jechała do domu i poszła do swojej przychodni - wspomina matka Damiana.
Rodzice relacjonują, że stan zdrowia ich 3-letniego synka ciągle się pogarszał. Wkrótce Damian po raz trzeci trafił do tego samego szpitala . Tym razem został przywieziony przez karetkę.
„Lekarze ratowali go dwie godziny”
- Widzieli, że dziecko na czarno zwymiotowało na ścianę, a oni po prostu wezwali sprzątaczkę. Nie wiem, kto to był, czy pielęgniarka, czy ktoś inny. Mąż mówił, by wzywać pomoc do dziecka. A ona powiedziała, że wszystko będzie dobrze i mamy czekać - mówi matka. Damian miał otrzymać żółtą opaskę pacjenta, a to oznacza dopiero trzeci stopień kolejności przyjęcia.
- Lekarze ratowali go dwie godziny. Przyszła lekarka i powiedziała, że ma dla nas niedobrą wiadomość: "Wasz synek już nie żyje". Byliśmy z żoną w szoku - mówi ojciec chłopca.
- Zaczęłam krzyczeć i płakać. Dla matki to jest coś niemożliwego. Pamiętam, że jak wyszłam ze szpitala, to chciałam rzucić się pod samochód, żeby nie czuć tego bólu - dodaje zdruzgotana matka.
Szpital zabiera głos
- Z tego całego przebiegu wynika, że dziecko padło ofiarą bardzo ciężkiej infekcji pod postacią sepsy - mówi specjalista pediatrii, anestezjologii i intensywnej terapii Agnieszka Dyla, którą reporterzy „Uwagi TVN” poprosili o zapoznanie się z dokumentacją medyczną chłopca. - W pracy z dziećmi, zwłaszcza z tymi krytycznie chorymi, zawsze ważna jest duża czujność i to jest chyba to, czego tutaj na wielu etapach zabrakło - dodaje.
Matka zmarłego chłopca nie ukrywa, że chce, aby szpital odpowiedział za to co się stało. Wini lekarkę, która odmówiła przyjęcia 3-letniego Damiana do szpitala. Prokuratura od ponad roku prowadzi postępowanie w tej sprawie. Przedstawiciele szpitala nie chcą rozmawiać do czasu prawomocnego wyjaśnienia okoliczności śmierci chłopca.
"Dyrekcja i Pracownicy Szpitala Dziecięcego im. prof. med. Jana Bogdanowicza są bezpośrednio zainteresowani pełnym wyjaśnieniem wszystkich okoliczności śmierci Damiana Hnatyshyna. Szpital po stwierdzeniu zgonu Pacjenta był w bezpośrednim kontakcie z Prokuraturą i przekazał wszystkie materiały konieczne do jego wyjaśnienia. Podczas obecnie trwającego śledztwa Szpital bezzwłocznie wypełnia wszystkie polecenia Prokuratury, zaś pracownicy medyczni zaangażowani w leczenia Damiana stawiają się na zaplanowane w toku śledztwa przesłuchania. Do momentu prawomocnego wyjaśnienia okoliczności śmierci naszego Pacjenta Szpital nie będzie medialnie przekazywał żadnych informacji. Deklarujemy, że nasi mali pacjenci mogą liczyć w naszym Szpitalu na profesjonalną pomoc, a także ciepło i zrozumienie dla ich cierpienia" - czytamy w oświadczeniu szpitala.
Źródło: TVN Uwaga