Białoruś przemieszcza sprzęt wojskowy. Eksperci: To celowe sygnały
Białoruś w ostatnich godzinach przemieszcza sprzęt wojskowy. Wciąż wysyłane są także masowe wezwania do komisji wojskowych. Czy kraj Aleksandra Łukaszenki stoi na granicy wojny z Ukrainą? Eksperci, którzy rozmawiali z portalem Wirtualna Polska twierdzą, że to celowe sygnały, które mają odwracać uwagę ukraińskiej armii i wywierać presję.
Siergiej Szojgu, minister obrony Rosji, w ubiegłą sobotę gościł w Mińsku, gdzie spotkał się z Aleksandrem Łukaszenką. Rosyjski polityk chwalił wyniki szkolenia Rosjan na Białorusi i podkreślał, że nowo przeszkolone jednostki mogą już wykonywać zadania. Przypomnijmy, że od października na terenie Białorusi szkolonych jest przynajmniej dziewięć tysięcy osób. Czy rekruci wezmą udział we wspólnym zgrupowaniu białorusko-rosyjskim?
Eksperci uważają, że wizyta Siergieja Szojgu na Białorusi miała być sposobem na wywarcie presji na Aleksandrze Łukaszence. Najwyraźniej skutecznym - kilka dni później polityk ogłosił wprowadzenie "kontroli państwowego systemu reagowania na akty terroryzmu", a obywatele zaczęli otrzymywać wezwania do "wojenkomatów". - Na razie dostają tylko czerwone wlepki do książeczki wojskowej z instrukcją, co robić w razie mobilizacji - uspokajają eksperci.
Łukaszenka nie chce poświęcać się dla Putina?
Płk Maciej Matysiak w rozmowie z portalem Wirtualna Polska stwierdził, że wbrew pozorom, Aleksandr Łukaszenka wcale nie chce wysyłać swoich żołnierzy na ukraiński front, ale "z racji tego, że jest politycznie i militarnie uzależniony od Moskwy, wysyła przyjazne sygnały w kierunku Rosji" i "zgadza się, by wojska rosyjskie, które są szkolone przez białoruskich instruktorów trzymały w napięciu ukraińską armię".
- Ukraińcy muszą być na granicy z Białorusią cały czas uważni i skupieni na tym, czy z tamtego odcinka nie pójdzie uderzenie. Na tym zależy Putinowi. Chce odciągnąć uwagę ukraińskiej armii na pozostałych liniach frontu - ostrzega były wiceszef SKW.
Ekspert Fundacji Stratpoints nie wyklucza, że Rosjanie przekroczą w tamtym rejonie granicę i otworzą nowy front. - Nie wiemy co siedzi w głowach rosyjskich polityków i dowódców, a w szczególności co wymyśli Putin. Ale gdyby się zdecydowali na taki krok, mieliby ogromne problemy ze sprzętem i zaopatrzeniem. Łukaszenka musiałby się zgodzić na kompletną pomoc Rosji - ocenia płk Maciej Matysiak.
Na pomoc Rosji miałoby składać się wsparcie przemysłowe, paliwowe i żywnościowe. Aleksandr Łukaszenka nie wydaje się jednak chętny do takiego poświęcenia. - Nie chce tego robić. Kombinuje, by ewentualnie po upadku Putina, udało mu się z tego wyjść z twarzą. Liczy, że jak Rosja pójdzie na dno jak Titanic, to opinia międzynarodowa doceni jego postawę - tłumaczy w rozmowie z portalem Wirtualna Polska wojskowy.
"Wygląda to bardziej na demonstrację siły Rosjan"
Leszek Szerepka, były ambasador RP w Mińsku przypomina, że Białoruś od początku wojny w Ukrainie jest bardzo zaangażowana we współpracę z Rosją. - Zapewnia im logistykę i zabezpiecza prawą flankę wojsk Putina. Wiąże tam siły, umożliwia rosyjskim jednostkom atakowanie Ukrainy z powietrza i przy pomocy rakiet. Gdyby jednak Rosjanie chcieli zaatakować z terenu Białorusi musieliby zgromadzić znacznie więcej wojsk niż mają teraz. Wygląda to więc bardziej na demonstrację siły Rosjan, by skupiać uwagę ukraińskich wojsk wzdłuż granicy z Białorusią - tłumaczy w WP.
Zdaniem eksperta, powodem, z którego Aleksandr Łukaszenka nie wysłał żołnierzy na Ukrainę, ma być niewystarczające przygotowania bojowe jednostek. Wyruszenie na front równałoby się także z ogłoszeniem mobilizacji.
- Łukaszenka nie ma gwarancji, że po mobilizacji żołnierze nie obrócą broni w jego stronę. W takiej sytuacji, niewykluczone, że Rosja będzie naciskać na tworzenie jednostek mieszanych: białorusko-rosyjskich, gdzie ci poborowi będą mogli się "rozmyć w tłumie", a później służyć jako mięso armatnie na froncie - komentuje były ambasador RP.
Również ukraińskie dowództwo uważa, że gromadzenie się wojsk na terenie Białorusi nie oznacza tworzenia się silnego rosyjskiego ugrupowania ofensywnego. Centrum analityczne Robert Lansing Institute for Global Threats and Democracies Studies wskazuje jednak na scenariusz zakładający zaangażowanie Białorusi w konflikt z Ukrainą i zakładający likwidację Łukaszenki. Na ten moment Rosjanie mają nie chcieć dodatkowych problemów.
- Łukaszenka będzie dalej lawirował i stał w rozkroku, bo aktywne włączenie się w konflikt, oznaczałoby kłopoty. Kombinuje z mobilizacją, bo obawia się uzbrojonych, niezadowolonych Białorusinów. Będzie się bronił przed zaangażowaniem białoruskich wojsk w wojnę jak diabeł święconej wody. Ale musi trzymać z Rosją, bo jest od niej uzależniony - ocenia w rozmowie z portalem Wirtualna Polska płk Maciej Matysiak.
"Białoruś będzie bardziej wojownicza"
Podobnego zdania jest były ambasador RP w Mińsku. - Łukaszenka jest nadal Putinowi potrzebny, bo zapewnia stabilność na obszarze Białorusi i wspiera rosyjskie wojska. Nie wiem, czy wymiana na innego, prorosyjskiego przywódcę tak bardzo zmieniłaby sytuację na korzyść Rosji na froncie. To nie jest tak ważna kwestia, by Putin chciał ryzykować destabilizację sytuacji na Białorusi. Taki Łukaszenka na razie im wystarcza. On rządzi 30 lat i jest fundamentem białoruskiego systemu władzy. Putin może straszyć Łukaszenkę finansowo, może stopniowo przejmować kontrolę nad systemem bezpieczeństwa i próbować przejąć dowództwo nad białoruską armią. To byłby koniec białoruskiego przywódcy. Łukaszenka to wie i dlatego się stawia Putinowi - ocenia w WP Leszek Szerepka.
Mimo wszystko nie można "wykluczyć, że decyzje o przystąpieniu Białorusi do wojny mogły zostać podjęte". - Nie wiemy, czy to się stało, ale oceniając elementy przygotowania wojskowego, wszystko wskazuje na to, że białoruskie siły zbrojne przyjmą bardziej wojowniczą postawę - podsumowuje Konrad Muzyka, ekspert Rochan Consulting.