Zagadkowa sprawa zaginięcia Ani Jałowiczor. Po prawie 30 latach pojawił się nowy trop
Ania Jałowiczor zaginęła na początku 1995 roku, wracając ze szkolnej zabawy karnawałowej. Brat dziewczynki do dziś próbuje znaleźć trop, który doprowadzi go do rozwiązania sprawy. W zeszłym roku odezwał się do niego świadek, który twierdzi, że zna miejsce ukrycia zwłok 10-latki.
10-latka zaginęła bez śladu w Simoradzu
24 stycznia 1995 roku w Simoradzu obok Cieszyna rozegrał się dramat, który na zawsze zmienił życie rodziny państwa Jałowiczorów. 10-letnia wówczas Ania wracała ze szkolnej zabawy karnawałowej, jednak nigdy nie dotarła do domu. Bliscy zaginionej do dziś nie wiedzą, jaki los spotkał ich ukochaną córkę i siostrę. Nie tracą jednak nadziei, że w końcu uda im się poznać prawdę.
Pan Dominik od prawie trzech dekad stara się rozwiązać zagadkowe zaginięcie siostry. Mężczyzna robi wszystko, by nagłośnić sprawę i dotrzeć do jak największej liczby osób. W zeszłym roku utworzył internetową zbiórkę pieniędzy na nagrodę dla osoby, posiadającej cenne informacje na temat zaginięcia Ani. Jego siostra dziś ma 38 lat.
Dominik Jałowiczor zgodził się porozmawiać z nami o sprawie, która od ponad 28 lat spędza mu sen z powiek. Brat zaginionej Ani wrócił wspomnieniami do dzieciństwa i opisał, co pamięta z tragicznego dnia. W rozmowie z naszym portalem opowiedział również o trwającym śledztwie i nowym tropie, który może okazać się przełomowy.
Ania Jałowiczor we wspomnieniach brata
Ania Jałowiczor przyszła na świat 9 października 1984 roku w Wadowicach. Wspólnie z rodzicami i o 2 lata młodszym bratem mieszkali w Andrychowie, niewielkim miasteczku w powiecie wadowickim. Ojciec dziewczynki pracował jako taksówkarz, jednak jego pensja nie pozwalała na realizację planu związanego z zakupem nowego domu lub mieszkania.
Wkrótce pan Bolesław postanowił wyjechać do Francji, by zdobyć pieniądze na wymarzone lokum dla siebie i swojej rodziny. Po pewnym czasie dołączyła do niego żona, a dzieci zostały pod opieką dziadków. Zamieszkali w Simoradzu w gminie Dębowiec, gdzie uczęszczali do tamtejszej szkoły podstawowej.
- Z Anią mnóstwo nas łączyło, bo dzieciństwo spędzaliśmy razem. Nasz ojciec pracował za granicą więc na co dzień byliśmy cały czas z mamą - zwłaszcza że pracowała z domu. Mieszkaliśmy na osiedlu w Andrychowie. Mnóstwo czasu spędzaliśmy z rówieśnikami, wtedy były inne czasy, więc drzwi do naszego mieszkania zawsze były otwarte. Wszyscy się często spotykaliśmy. Ania była wesołą osobą, była bardzo zżyta ze mną i z mamą. Wychowano nas tak, że zawsze byliśmy przy mamie i wolnego czasu nie spędzaliśmy z dala od domu. Mama zawsze wiedziała, co robimy - wspomina dzieciństwo pan Dominik.
Zaginięcie Ani Jałowiczor
24 stycznia 1995 roku w szkole w Simoradzu odbywał się bal karnawałowy. Ania była bardzo podekscytowana przed czekającą ją imprezą i z niezwykłą dbałością wybierała idealny na tę okazję kostium. O godzinie 16 opuściła dom dziadków i udała się w stronę szkoły. Niestety nigdy nie wróciła ze szkolnej dyskoteki. Tak dramatyczny wieczór zapamiętał Dominik Jałowiczor.
- Generalnie niewiele pamiętam z dzieciństwa. Miałem 9 lat gdy to się wydarzyło. Z tego dnia mam dziurę w pamięci, co prawdopodobnie spowodowane jest upływem czasu. Wiem, że Ania szykowała się na bal karnawałowy do szkoły. Wiem, że miała problem ze znalezieniem ubrań i pomagała jej ciocia. Samego jej wyjścia nie pamiętam. Nie pamiętam, czy rozmawialiśmy w ogóle na ten temat. U babci, u której wtedy mieszkaliśmy, mieliśmy wspólny pokój i spaliśmy razem. Ania po prostu się nie pojawiła - mówi brat zaginionej dziewczynki.
O godzinie 20:30 zaniepokojona babcia zaczęła szukać dziewczynki. Początkowo założyła, że Ania zagadała się ze znajomymi. Po sprawdzeniu ich domów okazało się jednak, że dzieci już dawno wróciły ze szkolnej zabawy. Kilka minut po godzinie 22 zgłosiła zaginięcie wnuczki na policji. Służby natychmiast rozpoczęły akcję poszukiwawczą.
- Pamiętam, że obudziłem się w nocy, w pokoju było ciemno a za oknami kojarzę tylko błyskające, niebieskie światła wozów strażackich. Następnego dnia - cały szum wokół tej sprawy. Policja, przyjazd rodziców... - wspomina pierwsze chwile po zaginięciu siostry pan Dominik.
Od szkolnej dyskoteki do domu dzieliło Anię zaledwie kilkaset metrów. Co zatem wydarzyło się na tak krótkiej trasie? Na policję zgłosiła się sołtys Simoradza, która mogła być świadkiem potencjalnego porwania dziewczynki. Kiedy kobieta usłyszała o jej zaginięciu, przypomniała sobie pewną sytuację. Około godziny 20 usłyszała krzyk dziecka i zatrzaskujące się drzwi auta. Następnie zobaczyła odjeżdżający beżowy samochód - prawdopodobnie Fiata 125p lub ładę. Ten trop nigdy nie doprowadził jednak do odnalezienia Ani.
- Policja przywiązała się do tego tropu, ponieważ był to - i nadal jest - jedyny świadek zdarzenia. Nie jesteśmy jednak w stu procentach w stanie stwierdzić, że pani sołtys na pewno widziała moment uprowadzenia Ani. Tak jak wtedy powiedziała - być może była świadkiem zwykłej kłótni rodzinnej. Ona nie widziała Ani, nie zobaczyła jak ktoś wciąga ją do samochodu. Pani sołtys słyszała tylko krzyk dziecka i zauważyła zatrzaskujące się prawe tylne drzwi tego auta. Natomiast nie było to dla niej na tyle niepokojące, żeby od razu podnieść alarm. (...) Był jeszcze drugi świadek tego samego samochodu. Mężczyzna ten wracając z pracy zauważył, że biały samochód typu Fiat 125p lub łada wyjechał z ulicy bocznej z impetem i udał się w kierunku kolejnej miejscowości. Policja połączyła czasowo te wydarzenia ze zniknięciem Ani, więc można stwierdzić, że to był moment uprowadzenia Ani. Należy jednak zaznaczyć, że nikt fizycznie jej nie widział - mówi Dominik Jałowiczor.
Podczas poszukiwań Ani Jałowiczor przeszukano między innymi okoliczne stawy. Co prawda ciała dziewczynki nie odnaleziono, ale natrafiono na zwłoki innej kobiety. Helena była poszukiwana od tygodnia, zaginęła dzień przed zniknięciem Ani. Przyjechała do Simoradza, by odwiedzić brata, jednak nigdy do niego nie dotarła. Sekcja zwłok wykazała, że kobieta utopiła się będąc pod wpływem alkoholu. Co ciekawe, kobieta była siostrą nauczyciela Ani. Śledczy nigdy nie połączyli tej sprawy z zaginięciem dziewczynki.
- Wątek został wykluczony przez policję mimo tego, że znaleziono jej ciało po siedmiu dniach od momentu rozpoczęcia poszukiwań Ani. Dziwi mnie to, że w aktach napisano, że bardzo dokładnie przeszukano teren o promieniu 8 km. Bardzo dokładne przeszukanie terenu w tak krótkim czasie jest niemożliwe.
Ciało tej kobiety zostało znalezione około 200 metrów w linii prostej od domu, w którym mieszkaliśmy z Anią. Wydaje się nieprawdopodobne, że policja tego nie połączyła. Zwłaszcza, że w miejscowości do dnia zaginięcia tej kobiety nie wydarzyło się nic tragicznego
- twierdzi brat zaginionej.
Po prawie 30 latach zgłosił się świadek zdarzenia. Możemy mówić o przełomie?
Od zaginięcia Ani Jałowiczor minęło już ponad 28 lat. Choć policyjne śledztwo w sprawie zaginięcia dziewczynki zamknięto po kilku miesiącach, 6 lat temu sprawą zainteresowało się Archiwum X. Współpraca z katowickimi funkcjonariuszami dało panu Dominikowi nadzieję na rozwiązanie tej tragicznej zagadki.
- Z Archiwum X jestem w kontakcie prawdopodobnie od 2017 roku. Trafiliśmy bardzo szczęśliwie na siebie, ponieważ zarówno oni otrzymali teczkę z aktami sprawy zaginięcia Ani, jak i ja chciałem się z nimi skontaktować. Doszło do wymiany zdań, spotkania, podzielenia się uwagami i od tej pory jesteśmy w stałym kontakcie. Od momentu, kiedy Archiwum X przejęło sprawę dużo więcej się dzieje i więcej wiemy. Archiwum X naprawia błędy, które popełniła policja w Cieszynie. Mam nadzieję, że panowie z Katowic dostrzegą to, co przeoczyli funkcjonariusze z Cieszyna i rozwiążą tę sprawę - mówi Dominik Jałowiczor.
Pod koniec 2022 roku w święta Bożego Narodzenia brat Ani Jałowiczor otrzymał telefon. Zadzwonił do niego mężczyzna, który wskazał miejsce ukrycia zwłok dziewczynki. Wyznał również, kto jego zdaniem jest odpowiedzialny za zbrodnię. Tragedia miała rozegrać się w okolicy Simoradza.
- Pojawił się świadek, co też jest pokłosiem zorganizowanej akcji, którą przeprowadziłem, mającej na celu nagłośnienie sprawy i dotarcie do ludzi, którzy być może coś wiedzą a od wielu lat milczą. Taką zachętą dla takiej osoby jest nagroda pieniężna i taka osoba się odezwała. Jeżeli okazałoby się, że ta osoba, która zadzwoniła faktycznie mówi prawdę i znajdziemy Anię - mówię tutaj o tej smutniejszej wersji, bo ta osoba wskazała miejsce zakopania zwłok - będę mógł z całą pewnością powiedzieć, że ta akcja odniosła sukces i udało się. Musimy jeszcze poczekać na ocenę tego, ponieważ policja nadal bada tę sprawę.
Mężczyzna zadzwonił do pana Dominika na numer podany między innymi na stronie zrzutka.pl, gdzie prowadzi on zbiórkę internetową. Pieniądze zgromadzone w ten sposób zostaną przekazane świadkowi, który przekaże istotne informacje na temat zaginięcia Ani Jałowiczor. Osoby, które chcą pomóc panu Dominikowi mogą to zrobić tutaj .
- Świadek odezwał się do mnie bezpośrednio na numer, który umieściłem na plakatach i ulotkach. Ten numer był powtarzany w miejscowej prasie i w internecie na portalu zrzutka.pl, gdzie prowadzę zbiórkę pieniędzy na nagrodę. Ta zbiórka pieniędzy jest pomysłem moich bliskich znajomych. Poza tym, że jest tam informacja, na jaki cel będą przeznaczone pieniądze - jeżeli nikt się nie znajdzie - i numer telefonu, stała się samoistną reklamą na temat Ani i to też nagłośniło tę sprawę, co mnie bardzo cieszy - podsumował Dominik Jałowiczor.