Wiadomosci.Goniec.pl > Polska > Wstał i wyszedł [WYWIAD GOŃCA]
 Janusz  Schwertner
Janusz Schwertner 05.03.2024 23:46

Wstał i wyszedł [WYWIAD GOŃCA]

None
Fot. Marek Szczapński

I wtedy, gdy zobaczyłam ten post na Facebooku, to nawet nie chodzi o to, że byłam w szoku. Pomyślałam: Boże, on tyle lat w tym wszystkim był sam!

ze Stanisławą Kwiatkowską, 71-letnią emerytką z Tarczyna, byłą pracowniczką PGR-u, a obecnie aktorką amatorskiego teatru, rozmawia Janusz Schwertner

Autorem wszystkich zdjęć jest Marek Szczepański

Rozmowa ze Stanisławą Kwiatkowską

Janusz Schwertner: Długo już pani czeka?
Stanisława Kwiatkowska: Zaraz, niech mi pan da chwilę… To był 2005 rok, wrzesień. To pan teraz zliczy, ile to wychodzi.

Dziewiętnaście lat już prawie.
No to będzie zaraz dwadzieścia, jak się nie widzieliśmy.

1.


[od autora: w latach 70. Polska należała do grona krajów socjalistycznych o największym spożyciu alkoholu. Rocznie Polacy wypijali średnio 8,6 litra alkoholu na osobę]

Jak to było?
On po prostu wstał i wyszedł.

Nie da się tak po prostu wstać i wyjść, bez pożegnania. Może w filmach tak jest, ale nie w życiu.
Mój Boże, tak właśnie było. Czy możemy przyjść na ty? Będzie nam raźniej.

Gdy zniknął, musiał czuć jakiś żal. Do ciebie, do ojca.
Ciągle o tym myślę. Czasami człowiek budzi się w nocy, z tymi wszystkimi koszmarami w głowie, i zadaje sobie pytania. Ciężko jest potem zasnąć. Tak, żal miał na pewno. Pewnie zrozumiały.

I nic nigdy nie powiedział?
No nie, wstał, wyszedł, nie wrócił. Już mówiłam. Chyba trzeba by zacząć od tego, że my właściwie byliśmy rodziną dysfunkcyjną.

Alkohol?
Wiesiek, mój mąż, pił. Kłótnie o to były nieustanne. Wracał z roboty, zawsze pod wpływem, rzucał się na łóżko i spał.

Gdzie pracował?
PGR-ze, jak ja. Tam wszyscy pili i on też. Raz się zdarzyło, że podniósł na mnie rękę. Pierwsza mu wtedy przyłożyłam i się skończyło. Od spółdzielni rolniczej dostaliśmy mieszkanie: bez bieżącej wody, ogrzewanie żadne, zimno potwornie.

Niedługo potem urodziłaś dwóch synów.
Najpierw był Łukasz. A Karol, pięć lat młodszy, od początku chorował na astmę. W kółko nieprzespane noce, czuwanie po szpitalach. Lekarka radziła: „syn musi uważać na pyłki, na kurz”. A u nas kurzu było pełno. Nie mogłam się od tego kurzu odpędzić.

Bezsilność?
I złość, bo w jednym pokoju dziecko się dusi, a w sypialni mąż, znowu pijany, nieobecny.

A Łukasz?
Boże, z ręką na sercu dwoiłam się i troiłam, żeby go nie zaniedbać. Tak to pamiętam, że ja naprawdę próbowałam. W szkole szło mu nieźle, tylko z matematyki to była noga zupełna. Nie mógł się tabliczki mnożenia nauczyć, to mu nad łóżkiem przypięłam każdą dziesiątkę w innym kolorze. Tak, żeby wzrokowo zapamiętał.

Jaki on był?
Ładnie rysował. W ogóle uzdolniony artystycznie. Potem chyba na grafikę komputerową poszedł. Znaczy nie chyba, to jeszcze pamiętam.

A wcześniej?
Pamiętam jego urodziny, miał 5, może 6 lat. Siedzimy na tarasie, tu, gdzie my teraz. Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. Mówię mu w końcu: „Dobrze, już przynieś ten tort”. Wyjął tort z lodówki, ale jakoś tak niezgrabnie, ledwie krok zrobił i wszystko runęło na ziemię. Stał wryty, przerażony. A my w śmiech. Resztki z góry, które dało się uratować, nabieraliśmy na łyżeczki i jedliśmy z podłogi.

Uśmiechasz się.
Kiedyś jedziemy do mojej siostry. Na trasie jakiś przydrożny lasek, więc zarządzam przerwę na siusiu. WsiŁukaszy z powrotem do auta. „Co tu tak śmierdzi, do cholery?”. Patrzę na Łukaszka. Bingo, wielki placek na bucie. Udawał, że to nie on. (śmiech) No to but do torby, torba do bagażnika i pal licho, jedziemy dalej.

Mieliście dobre relacje?
Właśnie. Mnie się wydawało, że dobre. A potem skończył 18 lat.

I?
Coś zaczęło się psuć. Pewnie taki okres buntu, jak u wielu nastolatków. Zamykał się w pokoju, był złośliwy, opryskliwy. Podejrzewałam narkotyki, ale przecież nie będę go ciągała po testach.

Zaczęliście oddalać się od siebie?
Tu praca, tu przeprowadzka. Przyziemne sprawy mnie pochłaniały. Myśmy czuli z Wieśkiem, że z tych PGR-ów zostaną zgliszcza. No i jak doszło do przełomu, to już mieliśmy domek pod Warszawą. Siostra Wieśka mieszkała za granicą, pożyczyła nam pieniądze. 

Fot. Marek Szczepański

Rozbite [REPORTAŻ GOŃCA]

2.

[od autora: inflacja w Polsce, dwa miesiącu po upadku komuny, wyniosła 39 procent. W październiku 1989 r. - blisko 55 proc. Ale już wkrótce, na początku 1990 r., Polacy mierzyli się z hiperinflacją, która osiągnęła historyczny poziom, przekraczając ponad tysiąc procent]

Szło nowe.
Mieliśmy plany, żeby rozwinąć gospodarstwo, trochę zainwestować. Były jakieś oszczędności.  Tylko że jak ceny poszybowały w górę, inflacja zaczęła szaleć, to te plany myśmy sobie wybili z głowy. Może to i dobrze, bo po latach tylko kłopoty by z tego były. Za to roboty nie brakowało, tutaj, na miejscu.

Ładnie tu macie.
Wtedy, na dzień dobry, był remont generalny. Chałupa wyglądała jak z horroru. Wcześniej mieszkało tu starsze małżeństwo. Wnuczek ich oddał do domu starców, a mam sprzedał dom. Pajęczyny były w każdym pokoju, wszędzie smród. W piecu, jak się paliło, to z komina dymiło na całą wieś. Zerwaliśmy podłogi, wietrzyliśmy przez cały dzień, jakbyśmy próbowali uleczyć te wnętrza z jakiejś głębokiej choroby.

I udało się.
Tu wszystko jest zrobione naszymi rękoma. Czasy wtedy na wszystko brakowało. Karol chorował, to widać było, że choruje i się trzeba nim zająć. A Łukasz? Rozmawialiśmy, jak to syn z matką. Tylko już powoli każdy w swoim świecie.

Co mówił, gdy się buntował?
Teraz sobie przypominam, że raz ta pretensja padła wprost: “dla ciebie zawsze był tylko Karol!”. A potem nałożyło się coś jeszcze: Wiesiek przestał pić.

Tak nagle?
Poszedł na terapię, wrócił po trzech miesiącach i od tamtego czasu już nawet czekoladek z alkoholem się nie tknął. Był 2000 rok, Łukasz był już na studiach.

Ulga?
Nie do końca. Chodziłam znerwicowana, że znowu zacznie pić. Nie wierzyłam, że to się tak da przestać, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Chuchałam i dmuchałam nad nim, jak wcześniej nad Karolem.

Łukasz nadal w tle.
Z jego perspektywy było tak: ojciec alkoholik, brat astmatyk. Wszystko kręciło się wokół nich, a on żył w cieniu. Czuł się odtrącony.

Stanisława Kwiatkowska

Frustrował się?
Miał dość. Szczęście w nieszczęściu tego dziecka polegało na tym, że jako jedyny nie wymagał dodatkowej opieki. A moją uwagę mieli tylko ci, którzy chorowali: albo na astmę, albo na alkohol.

Faktycznie tak było?
Biję się z myślami. Pytasz tak naprawdę o to, jaką byłam matką…

Raczej o to, czy po latach robisz sobie rachunek sumienia.
Popełniałam błędy. Może czasem byłam zbyt wymagająca. Goniłam towarzystwo. Sami faceci dookoła, bałagan wiecznie, taki, że krzyczałam, machałam rękami. A oni tylko: „mamo, my nie chcemy mieszkać w muzeum”. (śmiech) Skubańcy, trochę mnie przeciągnęli na swoją stronę, bo dziś już tak na porządek nie patrzę. Błędy popełniałam na pewno, ale zaważyły nasze charaktery. Wszyscy uparci byliśmy, nikt nie potrafił ustąpić.

Łukasz co planował w życiu?
Złożył papiery na ASP. Nie dostał się, choć przeszedł do drugiego etapu. Trochę go to podłamało. Niepotrzebnie, był naprawdę zdolny. Trafił na bibliotekarstwo, potem szkolił się jeszcze z tej grafiki komputerowej. Na studiach poznał dziewczynę, kochał ją na zabój. Jak się rozstali, przeżywał mocno. I wtedy załamał się. Nie mieszkał już z nami, przyjeżdżał rzadko. A jak był, to rozmawiał tylko z ojcem.

A potem?
A potem zniknął.

3.

Opowiedz, jak to było.
Nie pamiętam dokładnie.

Nie pamiętasz waszego ostatniego spotkania?
Wpadł na chwilę. Pokręcił się po domu, może coś zjadł. Myśleliśmy, że przyjedzie znowu za jakiś czas. Nie odpisywał na smsy, nie odbierał telefonu, jakby się zapadł pod ziemię.

Nie martwiliście się, że nie żyje?
A ile to razy! Kiedyś siedzimy z Wieśkiem w domu, zajeżdża policja. Trzęsę się cała ze strachu. Wyobrażałam sobie scenę jak z serialu: „pani syn niestety nie żyje”. Okazało się, że jeździł metrem na gapę i rachunków nie popłacił.

Szukaliście go?
Najpierw sami. Raz jeden znajomy widział go przechadzającego się po Warszawie. No to kamień z serca, to znaczy, że żyje. Niedługo po zniknięciu umówił się z Wieśkiem gdzieś na mieście, ale nie dotarł na spotkanie.

Szukałaś go też na własną rękę?
Snułam się po Warszawie i każdy wydawał mi się do niego podobny. Kiedyś, już po latach, podeszłam do jakiegoś pana, spytałam, czy to nie on. Głupio wyszło, przeprosiłam za pomyłkę. Szukaliśmy go też przez Itakę.

Tam zajmują się poszukiwaniem zaginionych.
Powiedzieli, że nawet jak go znajdą, a on nie będzie chciał mieć z nami kontaktu, to nic mi nie powiedzą. Więcej się nie odezwali.

Pisałaś wiadomości, wydzwaniałaś dalej?
Aż w końcu przestałam. On nie chciał, nie życzył sobie nas w swoim życiu. Pierwsza wigilia była najgorsza. Łudziłam się, że jednak przyjdzie. Rok, dwa, nawet trzy lata później ciągle wierzyłam. Dopiero jak pojawiły się media społecznościowe, to złapaliśmy kilka tropów.

Czego się dowiedziałaś?
Karol pierwszy odkrył jego profil na Facebooku. Mieli siebie w gronie znajomych. Ale żadnemu z nas nie odpisywał. Ja czasem piszę do niego, ale on nawet tych wiadomości nie wyświetla. Tyle wiemy z Facebooka, że założył kapelę rockową.

Stanisława Kwiatkowska z mężem
Stanisława Kwiatkowska z mężem

4.

[od autora: według badań CBOS, na początku obecnego stulecia 41 proc. Polaków uważało. że "homoseksualizm nie jest rzeczą normalną i nie wolno go tolerować". Po dwudziestu latach odsetek osób, które tak myślą, spadł do 17 proc.]

…No i jeszcze tam, na Facebooku, cztery lata temu, Łukasz napisał, że czuje się kobietą i prosi, by zwracać się do niego damskim imieniem. Posta pierwszy zauważył Karol, a potem pokazał go mi.

Szok?
Czytałam, odkładałam telefon, potem czytałam znowu. I tak w kółko.

I jakie myśli?
Człowiek wtedy wczytuje się w każde słowo. Niedowierzanie było, to na pewno. Przecież był z tamtą dziewczyną, przeżywał rozstanie. Ale w sumie czy to ma jakieś znaczenie? Zaczęłam analizować głębiej. Faktycznie w dzieciństwie lubił się przebierać w jakieś szmatki, włosy malować, włosy miał zresztą długie, gęste, bardzo ładne.

A strach?
Chyba najbardziej. Myśl jedna w głowie: “Boże, on został z tym problemem sam”. Jak sobie poradzić z czymś takim, gdy tyle czasu się jest samemu. Całe kłębowisko myśli. Chyba to z miesiąc trwało, aż się zebrałam w sobie, żeby tego posta pokazać Wieśkowi.

Jak zareagował?
On w słowach wylewny nie jest. Mówiąc szczerze, myśmy prawie w ogóle o tym nie rozmawiali.

Ale jakieś emocje w nim musiały być.
Przejął się, tak samo jak ja. Nie, nie… Żadnego gniewu, wstydu, czy nie daj Boże obrzydzenia u nas nie było. Myśmy byli już po lekturach tych wszystkich książek, pana Piotra Jaconia, o transpłciowości i innych.

Jak to?
Ach, racja, nie powiedziałam ci tego. Karol, zanim mi pokazał mi ten wpis na Facebooku, przyniósł nam do domu kilka książek. „My, trans”, pana Piotra, między innymi.

Przygotowywał was.
Sprytne, nie? Z tych książek zrozumiałam, że takie osoby najbardziej potrzebują wsparcia i bycia z nimi. Mam od tego czasu taki niepokój, wyrzuty sumienia… Że nie byłam przy nim, gdy on tej pomocy potrzebował.

Choć to nie była twoja decyzja.
Czasem myślę, jakbym się zachowała, gdyby wtedy, dwadzieścia lat temu, przyszedł do mnie i mi o tym powiedział. Poziom świadomości na temat takich przypadków w naszej rodzinie był zerowy. Natomiast akurat homoseksualizm to u nas nie było tabu. Mamy geja w rodzinie, dla nikogo to nigdy nie był problem.

Jakbyś zareagowała dawniej?
Boże mój… (chwila zastanowienia) Nie mając tej wiedzy, tej świadomości, co teraz… Powiem szczerze. Byłabym przerażona, pewnie bym powiedziała o dwa słowa za dużo. Całe życie szybciej mówię, niż myślę.

Mógłby liczyć na twoje wsparcie?
Nie wiem. Na ile siebie znam, pewnie chciałabym się przespać z tym problemem. Na pewno nie przytuliłabym go od razu i nie powiedziała: „wszystko jest dobrze”. Tak bym wtedy nie zrobiła. Teraz tak.

Po lekturze tych książek.
Mam coś takiego, że jak nie potrafię problemu rozwiązać, to chcę go poznać, chcę się wszystkiego dowiedzieć. No i szperam, szukam. Oswajam się. Teraz to łatwo, bo się wchodzi do internetu. Ile ja kiedyś książek o alergologii się naczytałam, żeby Karolowi pomóc.

A wtedy, gdy mąż pił…
…to mnie przerosło i szukałam pomocy nie tylko w książkach, ale też u psychoterapeutów. Zawracanie głowy to było! Nie pomogli mi, tak krótko powiem. Ale to nie tak, że tamta trauma odeszła i na zawsze puściła. Ja w nocy czasami się jeszcze budzę, nachodzą mnie te koszmary, no i wtedy myślę o Łucji…

Pierwszy raz mówisz o niej w rodzaju żeńskim.
Wiesz, od jakiegoś czasu ćwiczę w myślach, żeby myśleć już o niej, nie o nim.

Jak to ćwiczysz?
No po prostu wyobrażam ją sobie, jako kobietę, z jej nowym imieniem. Żeby mózg się nauczył, przywykł.

Choć pamiętasz ją tylko jako chłopca, potem młodzieńca.
To nie jest łatwe, musi się coś w głowie przestawić. Nad tym główkuję. Jakby nam się udało kiedyś spotkać… to powinnam używać tych zaimków damskich, żeby nie rozdrapywać starych ran.

Stanisława Kwiatkowska z mężem
Stanisława Kwiatkowska z mężem

5.

[od autora: według badań Kampanii Przeciwko Homofobii oraz Lambdy 54 proc. osób trans w Polsce nie ujawniło swojej tożsamości płciowej żadnemu z członków rodziny]

Chcesz tego spotkania?
Tak. Mówiąc szczerze, chcę jej pomóc, chcę nawiązać relację. Bo już dosyć. Mnie myśl o jej samotności serce rozdziera. Tyle lat szukać siebie, przeobrażać się, bez niczyjego wsparcia. Matko kochana, ja sama łatwo w życiu nie miałam, biłam się z myślami, czy od Wieśka nie odejść, ale wsparcie miałam zawsze, od mojej siostry. Była ze mną w każdych trudnych chwilach.

A ty do Łucji nie masz żalu, że tak zamilkła, że nie daje ci szansy?
Mam.

Często obwiniasz siebie. Mało mówisz o sobie.
Bez przerwy zastanawiam się, co zrobiłam źle, gdzie był ten początek, który zaważył. Co się zadziało, że tak to się w tym życiu potoczyło. Z Wieśkiem wiele razy o tym rozmawialiśmy. To wszystko jest nie takie proste, zagmatwane, jak film psychologiczny, czy co.

Wasza rodzina, poza Karolem i Wieśkiem, wie o Łucji?
Siostra tak, przyjęła ze spokojem, zrozumieniem. Ona swoje trudy w życiu miała. Jej córka zmaga się z rakiem macicy, jest po przeszczepie nerki. A jeden z jej synów po porodzie został włożony do niesprawnego inkubatora. Ma porażenie mózgowe. Chłopak skończył niedawno 33 lata, jeździ na wózku, jest niesamodzielny. O Łucji nie wie jeszcze nasza mama.

Wstydzisz się jej powiedzieć?
To nie tak, mama jest po dziewięćdziesiątce, naoglądała się u nas tych dramatów rodzinnych i zawsze nam pomagała. Chodzi o to, że ten temat jest dość skomplikowany. Mam na myśli transpłciowość. Nie wiem, na ile w tym wieku byłaby w stanie to zrozumieć.

A znajomi?
Mam przyjaciółkę, której o wszystkim opowiedziałam.

Tak swobodnie?
Zdałam sobie sprawę, że umiem mówić już o tym otwarcie, bez żadnego wstydu, czy Bóg wie czego. Chyba tak trzeba, bo zamiatanie spraw pod dywan niczemu dobremu nie służy. Zwłaszcza w rodzinach. U znajomych młody chłopak wyznał matce, że jest gejem. Nie zaakceptowała tego, to spakował się i wyjechał do Gdańska. Potem prosiła, żeby ją czasem odwiedził.

Twoja sytuacja jest inna: to ty walczysz o relację z Łucją, nie na odwrót.
Ja chciałabym mieć taki wybór, co ci rodzice, do których dziecko przychodzi z takim problemem i szuka wsparcia. Naprawdę, marzyłabym o tym.

Myślisz, że Łucja mogła poczuć inną tożsamość jeszcze wtedy, gdy miałyście kontakt?
Tego nie wiem. Jeśli tak, mogła mi o wszystkim powiedzieć. Pewnie byłyby rozmowy, kłótnie może nawet, ale na litość boską, bez pomocy bym jej nie zostawiła.

A co z tymi, którzy wyrzucają swoje dzieci z domów?
Są niedouczeni? Może wystraszeni? Nie wiem, ja nie chcę ich oceniać tak łatwo. Swoje mam sprawy na sumieniu. Zresztą ich nastawienie to się nie bierze z niczego.

Co masz na myśli?
Choćby tu u nas, we wsi… Chodzę do kościoła co niedzielę, kazania czasem są takie, że włos się na głowie jeży. Staram się wtedy myśleć o wszystkim, byle nie o tym, co ksiądz mówi. Źródła tej niechęci, tego lęku, tam bym szukała.

A ludzie u was jak reagują?
My z Wieśkiem należymy do Klubu Seniora. Boże, jak słucham niektórych rozmów… Jak rządziło PiS, w TVP o osobach trans mówiło się dużo. Dużo tego straszenia było i to się przenosiło na dyskusje w naszym klubie. Nagle osoby trans wszystkich zaciekawiły. Podchodziłam czasem, pytałam: Boże, człowieku kochany, o czym ty mówisz? Masz normalne życie, „normalne” dzieci, ale byś sam zrobił, jakbyś ty był rodzicem takiego dziecka? Plecami byś się odwrócił, z domu wyrzucił?

I co oni na to?
Jak grochem o ścianę, te moje kłótnie.

Jednak nie lubisz pochopnie oceniać innych.
…a z drugiej strony jak można własne dziecko z domu wyrzucić? To jest ta granica. Chyba więcej jest takich tatusiów niż mam, co się wypierają własnych dzieci. Może to kwestia instynktu, że matka tak łatwo potomstwa nie porzuci.

Choć też się zdarza.
Dziś takie dzieci wyrzucają, a jak byłam młoda, to rodzice z domów wyrzucali dziewczynki w niechcianej ciąży.

Fot. Marek Szczepański

6.

A ty… czekasz.
Na jakiś znak. Obojętne jaki. Krótka wiadomość, telefon, to by było dobre na start. Nie musimy się na razie spotykać, bo to byłoby trudne i dla niej, i dla nas. Może tak od razu, po 20 latach, to byłoby za ciężko. Ale już pora powylewać sobie te żale, wyrzucić z siebie, poukładać wszystko.

Ty wierzysz, że to możliwe?
Może by się przydała pomoc kogoś mądrego, kto by nam pomógł?

Terapeuty?
Nie wiem. Na pewno nie mógłby to być jakiś pierwszy lepszy psycholog, bo żadne „pierdu, pierdu” nam nie pomoże. To musiałby być ktoś, kto się zna na rzeczy, kto czuje te problemy. Może ktoś z „Transfuzji”.

Ty od jakiegoś czasu jesteś członkinią społeczności rodziców osób trans na Facebooku.
Dołączyłam, jak wyszło, że sama jestem jednym z nich. Rzadko się udzielam. Raczej się oswajam, czytam, uczę. I czekam.

Masz w głowie jakiś konkretny plan na to spotkanie z Łucją?
To jest na razie bardzo teoretyczne.

Ale gdyby się odezwała.
Chciałabym się zwrócić do niej tak, jak sobie tego życzy.

Boisz się, że to się nie uda.
Człowiek jedno chce, a co innego wychodzi. W życiu mam tak, że co zaplanuję, to zawsze wychodzi na odwrót. Już nie marzę, już nie planuję. Bóg wie, co będzie.

Czy nasza rozmowa o Łucji to jest sygnał dla niej?
Nie chcę tak na to patrzeć. Rozmawiamy, bo ja już się nie wstydzę. Nawet nie wiem, czy „wstyd” to właściwie określenie. Czego tu się wstydzić, na Boga. Już się nie boję, o, może tak. Mam spokój, mam wiedzę, jestem gotowa.

Wiesiek też?
Też. Jego historia nas jednej rzeczy nauczyła: jak jest problem, to trzeba o tym na głos powiedzieć. On o sobie mówi, że jest trzeźwym alkoholikiem. Bez wstydu, kawa na ławę. Jak po upadku tych PGR-ów został szewcem, to też się trochę tego wstydziliśmy. Dawniej kierownik, wyższe wykształcenie, a teraz naprawia buty. Trzeba było się zmierzyć z nową rzeczywistością, zamiast wzrok odwracać.

7.

[od autora: w Polsce, by dokonać korekty płci, należy pozwać do sądu swoich rodziców. W 2015 r. Sejm przyjął ustawę, która znosiła tę procedurę, została jednak zawetowana przez prezydenta Andrzeja Dudę]

Myślisz, że poznałabyś dziś Łucję?
Niedawno wrzuciła zdjęcie na Facebooka. Spójrz.

Fioletowe włosy, długie.
Ubrana “po męsku”, w spodniach. Na razie nie dostaliśmy żadnego pozwu, że chce zmian. Bo w Polsce, żeby dokonać korekty płci, trzeba pozwać swoich rodziców. Może ona nie chce operacji albo jest już za późno? Dziś ma 45 lat. Nie wiem, nie znam się na tym.

Co się teraz z nią dzieje?
Strzępki informacji mamy z Facebooka. Pomieszkuje w jakimś studiu nagraniowym, w małym mieście, niedaleko Warszawy.

Może być bezdomna?
To mnie przeraża, że najprawdopodobniej nie ma gdzie mieszkać. Nie wiem, czy ma pieniądze, gdzie śpi, jak spędza czas.

Nie szukasz już jej dzisiaj?
Już nie. Mówię szczerze. Ona tego nie chce, nie życzy sobie. To staram się uszanować.

Chyba że…
Sama zmieni zdanie. W Itace tak mi mówili: „to ona musi chcieć”. Na siłę nie mam prawa do jej życia wchodzić.

Czekasz więc, dziewiętnasty rok. 
My z Wieśkiem, pomału, zbliżamy się już do końca.

Jak wam się układa, trzydzieści pięć lat po upadku PGR-ów?
Nie mamy co narzekać. Co prawda moja emerytura jest marna, tysiąc trzysta na rękę. Jakbym została sama, to byłby klops i marmolada. Nawet na jedzenie by dobrze nie starczyło. Z drugiej strony, ja w tych PGR-ach to ciągle na zwolnieniach byłam, ciągłem zajmowałam się synem. To się teraz nie ma co dziwić. Jaka praca, taka emerytura.

U Wieśka lepiej?
Emeryturę ma wyższą, dwa i pół tysiąca. I ciągle dorabia jako szewc. Ludzie go chwalą. Więc ja nie narzekam, bo uważam, że teraz to ja mam dużo pieniędzy. Kiedyś się zastanawiałam, czy kupić chleb, czy mleko, czy pastę do zębów i to była bieda. A teraz to ja jestem bogata. No ale jak się unormowało finansowo, to się zepsuło gdzie indziej. Zawsze się coś psuje.

Macie gospodarstwo.
I drobne oszczędności. Chcielibyśmy to jeszcze przed śmiercią uporządkować, podzielić majątek na dzieci, ale na jedno i drugie, nie tylko na syna.

Jak wasze relacje z Karolem?
Pewno mogłyby być lepsze, ale wpada do nas co jakiś czas i wiemy mniej więcej co u niego. Jak się zjawia, to zawsze trochę pogadamy, nawet jeśli o gruszce, pietruszce, to i tak nas to cieszy. Nieważne, o czym, ważne, że ten kontakt jest.

Co u niego?
Rozstał się z żoną, mają dziecko. Poznał kogoś nowego. Wnusia przyjeżdża tu do nas. Jest chyba szczęśliwy.

Czemu nie macie bliższej relacji?
To chyba są już rzeczy nie do odpracowania. Wiesiek pochodził z wielodzietnej rodziny, ich było w domu jedenaścioro. Jego ojciec też popijał. Tam u nich nie było zażyłości, więzi rodziców z dziećmi. I u nas podobnie, ale nie mówię tego po to, żeby go winić…

Okres dojrzewania waszych dzieci zbiegł się z alkoholizmem ich ojca.
Wzór ojca był żaden. Pijany, awanturujący się. Ja zagoniona. To na czym tu budować? Mój Boże kochany, sami sobie żeśmy, mówiąc szczerze, to wszystko zgotowali.

A ty? Jak żyjesz?
Przez brak kontaktu z ludźmi dziczeję, więc staram coś na to zaradzić. Tylko jak deszcz leje, to siedzę na Facebooku albo słucham tych mądrych głów w telewizji. Czasami mam ich już po kokardkę, jak plotą bez sensu. Znaczy, pisowców w ogóle nie słucham.

Wychodzisz do ludzi?
W tygodniu jeżdżę do miasta codziennie, oprócz piątku. Rano i w środę wieczorem na chór, a we wtorki i czwartki rano, na 10:30, na gimnastykę. Z tej gimnastyki nie zrezygnuje, krzywa jestem już i muszę się rehabilitować. Czasem przyjedzie wnusia z Karolem, czasem odwiedzą nas jacyś znajomi. Nie ma tego takiego marazmu. A, no i teatr! Od niedawna gram w teatrze.

W teatrze?
Tu u nas działa lokalna grupa teatralna, mamy próby dwa razy w tygodniu. Mówiłam, że przez te wszystkie koszmary budzę się w nocy…

…i nie możesz zasnąć.
Ale ostatnio radzę sobie tak, że biorę scenariusz i uczę się roli. Ledwo zaczynam ćwiczyć na głos, i już odpływam. (śmiech)

Kogo teraz grasz?
Właśnie, nie uwierzysz! Pierwsza rola, jaką dostałam, była męska. Grałam faceta, który… lubi sobie wypić.

Bóg sobie z ciebie żartuje. A talent aktorski masz?
Gdzie tam! Na początku nasza pani reżyser każdego z nas zapytała, jakie mamy doświadczenie. Moja teatralna przeszłość jest taka, że w podstawówce klepałam Tuwima: „na straganie, w dzień targowy, takie słyszy się rozmowy: “Może pan się o mnie oprze, pan tak więdnie, panie koprze”. No ale w życiu wszystko się zmienia, człowiek się zmienił i teraz mogę sobie pobyć na scenie trochę więcej. Zresztą wpadnij na spektakl, to zobaczysz.

No, tak że tak to wszystko wygląda. Mój Boże, herbaty ci nie zrobiłam!

* imiona członków rodziny Stanisławy zostały zmienione