Pani Ewa zmarła z wyziębienia czekając na pomoc. Syn ujawnił porażające informacje
12 stycznia w Krakowie odnaleziono ciało zaginionej 60-latki. Ewa P. wracała do męża i syna, kiedy wydarzyła się tragedia. Zmarła z wyziębienia, czekając na pomoc w szczerym polu. Syn kobiety zarzuca policji zaniedbania podczas akcji poszukiwawczej. Domaga się wyjaśnienia okoliczności zgonu swojej matki.
Tragedia w Krakowie. Kobieta zamarzła czekając na pomoc
Ewa P. wracała w piątek, 12 stycznia, do domu z pracy na Placu Targowym Tomex. Wsiadła do autobusu w kierunku swojego mieszkania przy ulicy Darwina, od którego oddalona była o około 4,5 kilometra. Około godz. 17 mąż kobiety skontaktował się z nią. Przekazała mu wówczas niepokojącą informację - złamała nogę i leży aktualnie w zaspie śniegu.
"Kobieta nie dotarła jednak do miejsca docelowego. Około godziny 17:30 mąż zaginionej skontaktował się z nią telefonicznie, ustalając, że kobieta wysiadając z autobusu na przystanku złamała nogę, leży w zaspie śniegu i nie jest w stanie samodzielnie się poruszać. Kobieta nie podała jednak lokalizacji w jakiej się znajdowała” – napisano w komunikacie policji.
Mężczyzna niezwłocznie powiadomił służby, które wszczęły poszukiwania tego samego dnia wieczorem. Jak przekazał rzecznik krakowskiej komendy miejskiej Piotr Szpiech, policja nie zwlekała z podjęciem najróżniejszych środków mających na celu ustalenie miejsca pobytu zaginionej.
– W komendzie został wszczęty alarm, do pracy ściągnięto policjantów, którzy mieli tego dnia wolne. Zadysponowaliśmy maksymalną ilość sił i środków, żeby odnaleźć panią. Sprawdzaliśmy monitoring, sprawdzaliśmy ewentualne trasy przejazdu komunikacją, włączyliśmy drona policyjnego, przewodników z psem – powiedział.
Według informacji przekazanej przez Małopolską Policję za pomocą komunikatu na platformie Facebook, w akcji poszukiwawczej brało udział: 365 policjantów, funkcjonariusze SOK, grupy poszukiwawcze z OSP, oraz strażacy.
Następnego dnia około godz. 14 rzecznik krakowskiej komendy miejskiej Piotr Szpiech przekazał, że na poszukiwania zakończyły się tragicznym odkryciem. Na polu uprawnym w miejscowości Kocmyrzów pod Krakowem odnaleziono ciało zaginionej kobiety.
Kobieta przed śmiercią znacznie oddaliła się od swojej planowanej trasy. Między Placem Targowym Tomex a Kocmyrzowem, gdzie odnaleziono jej ciało, co trzy godziny kursuje autobus linii 212, który po czterech przystankach zatrzymuje się na ul. Darwina, gdzie powinnna wysiąść kobieta. Autobus dojeżdża do Kocmyrzowa dopiero 13 przystanków i 15 minut później.
Wątpliwości w sprawie poszukiwań Ewy P. z Krakowa. Prokuratura wszczęła śledztwo
Wstępne wyniki sekcji zwłok potwierdziły, że Ewa P. zmarła z powodu wyziębienia. Nie stwierdzono jednak złamania nogi, o którym kobieta mówiła swojemu mężowi.
Śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci 60-latki prowadzi nowohucka prokuratura. Pojawiło się wiele wątpliwości co do prowadzonych przez policję działań. „Fakt” ujawnił, że Ewa P. czasie całego jej trwania miała mieć włączony telefon. Wykonała „kilkanaście” telefonów do policjantów kierujących akcją poszukiwawczą. Według informacji przekazywanych przez jej najbliższych, kobieta miała wspominać o dwóch wysokich i smukłych kominach fabrycznych.
– Policja przez blisko 24 godziny nie potrafiła namierzyć telefonu matki – powiedział syn kobiety.
Mężczyzna twierdzi, że policjanci prowadzący akcje przeszli około 300-400 metrów od miejsca, gdzie utkwiła w zaspie. Mieli oni jednak zawrócić, uznając, że nie ma sensu szukania 60-latki w polu.
Ewa P. miała informować rodzinę m.in. o tym, że widziała przelatujące nad nią drony. Syn zmarłej kobiety miał zgłosić to policjantowi, jednak ten stwierdził, że ta „ma zwidy”. Taką samą odpowiedź miał dostać na wiadomość, że 60-letnia kobieta słyszała swoje imię wykrzykiwane przez szukające ją osoby. Mężczyzna przekazał, że w tamten region nie zostały skierowane żadne osoby, a to właśnie tam następnego dnia zostało znalezione ciało jego matki.
Zmarła czekając na pomoc. Syn kobiety zarzuca policji kłamstwa
Syn zmarłej Ewy P. zapewnił, iż kobieta była pod stałym kontaktem telefonicznym, wbrew temu, co przekazała policja.
– Należy tutaj mówić o kłamstwach ze strony policji, która twierdziła, że z matką nie było kontaktu telefonicznego – powiedział.
Policjanci mieli cały czas zapewniać mężczyznę o namierzaniu telefonu, a tester miał przyjechać cztery godz. po rozpoczęciu akcji poszukiwawczej. Rodzina zapewnia, że policja zbyt późno dotarła do monitoringu z kamer w autobusie, którym podróżowała kobieta. W tej kwestii służby również przekazywać fałszywe informacje. Zapewniano, że są one w posiadaniu nagrań znacznie wcześniej, niż było to w rzeczywistości.
Źródło: Wprost