Co jest po drugiej stronie tęczy? [REPORTAŻ GOŃCA]
Dwóch mężczyzn, jeden z nich Hiszpan, drugi Polak. Są na wycieczce ze swoim kilkuletnim synem. Nagle ktoś pyta chłopca: który to twój ojciec? A on, z szerokim uśmiechem, tłumaczy im: “Obaj. To jest tata, a to papá”.
W SKRÓCIE:
- Oto historie osób LGBT+, które wyprowadziły się z Polski do Hiszpanii, by założyć rodziny i wychowywać dzieci
- “To osoby LGBT+, które zostały w Polsce i zakładają tam rodziny, są bohaterami. My się poddałyśmy” - mówi Barbara, jedna z naszych bohaterek
- Ramón razem z partnerem z Polski wychowują dwójkę dzieci. “To jest tata, a to papá” - mówi jeden z jego synów
- Reportaż publikujemy w związku z Międzynarodowym Dniem Przeciwko Homofobii
autorem wszystkich zdjęć jest Julen Valverde
17.03, niedziela
Czy Barcelona jest pełna naszych?
Po dość tłocznym jak na tę porę roku Passeig De Sant Joan niespiesznie spacerują uśmiechnięci barcelończycy. Nietrudno odróżnić ich od turystów. Ci nerwowo zerkają na zegarki, nie chcąc spóźnić się na autobus powrotny do domu. W końcu znajdujemy się blisko dworca Barcelona Nord, a jest niedziela. W powietrzu czuć już atmosferę mijającego weekendu.
- Would you mind your business?! – wykrzykuje starsza kobieta z łatwo rozpoznawalnym brytyjskim akcentem. Patrzy karcąco na kilkuletniego chłopca śmiejącego się z czegoś, co właśnie zobaczył. – Shut your mouth! – dodaje trochę głośniej, gdy widzi, że wcześniejsze słowa nie przynoszą oczekiwanego rezultatu. Teraz chłopiec staje się poważny.
W oczy rzucają się tu spacerujący powoli starsi ludzie. Trzymają się za ręce, gawędzą i obserwują otoczenie. Za nimi idzie czwórka znajomych. Średniego wzrostu brunetka prowadzi wózek, w którym leży kilkumiesięczne dziecko. Nagle przystaje i delikatnie kładzie je na ręce jednego ze swoich kolegów. On uśmiecha się do niemowlaka, chwilę do niego mówi, a na koniec całuje w policzek.
Gdy mężczyzna odkłada dziecko z powrotem do wózka, chwyta za rękę wysokiego bruneta stojącego tuż obok. Przyjaciele się żegnają. „Hasta mañana, chicos” wykrzykuje kobieta, odchodząc ze swoim partnerem w stronę centrum. Para mężczyzn jeszcze przez kilka sekund rozmawia na środku ulicy. Po chwili zamykają się w uścisku i ruszają przed siebie.
- Just shut your mouth! – głos starej Angielki znów ostro przecina ciszę.
1.
16.03, sobota
12:30. Jak wykupić sobie spokój?
Konrad w końcu poznał chłopaka. Z Maćkiem poznali się na uniwersytecie, gdzie obaj jako młodzi doktoranci prowadzili badania naukowe. Byli w podobnej sytuacji: dotąd żaden z nich nie był jeszcze w jednopłciowym związku.
Randkowali już od jakiegoś czasu. Konrad przed rodzicami to ukrywał, Maciek początkowo też, ale w końcu nie wytrzymał i wyznał im prawdę. Nie zareagowali dobrze. Za wszystko obwinili jednak Konrada: twierdzili, że to przez niego ich syn stał się gejem. Mieli go za manipulatora, oszusta.
Aż w końcu, pod sam koniec semestru, przyjechali na uniwersytet, zapakowali Maćka siłą do samochodu i wywieźli do domu rodzinnego na całe wakacje. Nie pierwszy raz w życiu całkowicie, niemal bezwiednie się im poddał. Matka była silna, dominująca, szczególnie wobec niego. On miał 25 lat, ale czuł się bezradny. Nie umiał się jej przeciwstawić.
Gdy jakiś czas później z Konradem chciał wyrwać się na tydzień do Londynu, najpierw ze swojego planu zwierzył się swojej siostrze. Ta niestety o wszystkim powiedziała rodzicom. Chwilę później byli już u niego w mieszkaniu. Na miejscu zastali ich obu.
- Odstrzelę ci łeb – wygrażał wtedy Konradowi wściekły ojciec Maćka.
Wezwali policję. Kłócili się przez kilka godzin. Maciek, jak zawsze, nie potrafił postawić się rodzicom. Czuł się bezradny. Po trzech godzinach to Konrad wyszedł z mieszkania. Wiedział, że nie może tak dalej żyć. Myślał o rozstaniu. Później jego partner pokazał mu SMSy od matki. Ta zakazywała im kontynuowania relacji. Pisała, że jeśli będą się spotykać, przyjedzie do Łodzi i nie odstąpi syna na krok.
Kilka tygodni później Maciek odwiedza Konrada. Jest wykończony emocjonalnie, nie daje już rady. Wie, że jego matka w końcu zniszczy ich obu. Znów się kłócą. Maciek wychodzi pobiegać, chce rozładować emocje.
Dwie godziny później umiera.
Konrad musi jeszcze pojechać na uczelnię, żeby popracować. Kiedy jego partner nie wraca, wsiada w auto i kieruje się w stronę uniwersytetu. Nieopodal lasu widzi kilku policjantów pochylających się nad zwłokami przykrytymi workiem. Wystają z niego buty do biegania. Zatrzymuje się, coś tłumaczy, pokazują mu ciało. Więcej nie pamięta.
Później budzi się w szpitalu. Przez jakiś czas nie pracuje, jest nieobecny. Powoli dochodzi do siebie, ale omijają go ważne projekty. Nie korzysta z zawodowych okazji, które już później mają się nie powtórzyć.
Jedno pamięta: jak matka Maćka powiedziała, że wolałaby, żeby jej syn nie żył, niż był osobą homoseksualną.
Konrad opowiada tę historię siedząc w jednej z małych kawiarni w barcelońskiej dzielnicy Sant Antoni. Bije od niego ciepło i wrażliwość, która sprawia, że można słuchać go godzinami. Mówi, że swoją orientację odkrył stosunkowo późno. Miał nawet dziewczynę, która podejrzewała go o bycie homo.
- Czy na pewno nie jesteś gejem? - zapytała pewnego dnia.
- A co? Bravo Girl się naczytałaś? – kontrował.
Czuł, że ona ma rację, ale nie potrafił wyobrazić sobie życia z mężczyzną. Nie widział par jednopłciowych ani w przestrzeni publicznej, ani w rodzinie. Mieszkanie z osobą tej samej płci, ślub, a nawet tańczenie – to wszystko przyprawiało go o ciarki i wydawało się niezręczne.
Nie potrafił poradzić sobie z tą sytuacją, więc znalazł ucieczkę. Biologia. Świat nauki. Przesiadywał na uniwersytecie i czuł się tam dobrze. Mógł wyłączyć emocje. I tak zadomowił się tam na piętnaście lat. Został wykładowcą, a na drzwiach gabinetu umieścił naklejkę z napisem: strefa wolna od nienawiści.
Dzięki wsparciu koleżanek i kolegów pokochał swoje miejsce pracy. Gdy w filmie mającym promować wydział, kazano mu usunąć scenę ze zbliżeniem na wejście do pokoju, poczuł się dotknięty. Choć władze uczelni w otwartym liście wyraziły sprzeciw wobec kampanii stop LGBT, w tym przypadku pozostawały nieugięte, zasłaniając się neutralnością poglądową instytucji.
- To hasło wytrych. Jeśli nie masz ochoty zajmować się jakimś tematem, to mówisz: to kwestia światopoglądowa. To nas nie dotyczy – stwierdza Konrad.
Skoro jego jedyna ucieczka zawodzi, odnajduje drugą. Wspinaczka fascynuje go do tego stopnia, że zaczyna szukać partnera do boulderingu. W aplikacji randkowej wyszukuje ludzi o podobnych zainteresowaniach. W całej Polsce jest ich czterech lub pięciu.
Pisze do jednego z mężczyzn, bo podoba mu się jego opis. Spotykają się już po tygodniu. Zaczyna iskrzyć.
Michał dużo wcześniej zdał sobie sprawę ze swojej orientacji. Wiedział już w podstawówce, ale tego nie rozumiał. Zastanawiał się, czy jest jedynym mężczyzną na świecie, któremu podobają się osoby tej samej płci.
Jeszcze na początku liceum po drodze do szkoły wchodził do kościoła. Nie prosił Boga, żeby go wyleczył z homoseksualności. Po prostu starał się z nim rozmawiać, mówić, co czuje.
Kiedy wreszcie odważył się powiedzieć koledze, ten dał mu poradniki, mające sprawić, że przestanie się tak czuć. Studiował na Politechnice i jak sam przyznaje, gorzej miały tam tylko dwie grupy: dziewczyny i geje. Mimo tego czuł się dobrze. Żył w dużym mieście, w którym mógł poznać więcej osób takich jak on.
Był i jest nauczycielem dla swojej rodziny. Ojciec pytał:
- Ale jak mam mówić o twoim partnerze? To twoja żona? Czego oczekujesz?
Opowiada o tym z uśmiechem. W pewnym sensie cieszy się, bo rodzice próbują go zrozumieć. Wie jednak, że nie rozmawiają na jego temat ze znajomymi. Mieszkają w małym miasteczku i boją się utraty kontaktu z osobami, które mogłyby nie zaakceptować ich syna.
Razem ze znajomymi wyjeżdża do Hiszpanii, żeby się powspinać. Nagle zauważa, że można żyć inaczej. Wkrótce razem z partnerem podejmuje decyzję o przeprowadzce. Konrad musi zrezygnować z pracy na uczelni, ale także nie zastanawia się długo. Chcą żyć pełną piersią.
- Szukałem miejsca, w którym możliwości osób LGBT+ nie są zawężone, a nastawienie społeczeństwa pozytywne. Wreszcie nie muszę tłumaczyć się z mojego życia – stwierdza Michał. - Jestem programistą. Mógłbym nadal pracować zdalnie i płacić podatki w Polsce. Byłoby to dla mnie bardziej opłacalne. Wolałem jednak przerejestrować działalność i płacić dużo więcej w Katalonii. Dlaczego? Bo tutejsi ludzie nie twierdzą, że jestem osobą drugiej kategorii. Jeśli inni mówią mi, że czegoś nie mogę, to dziękuję i idę dalej – informuje.
- Co się zmieniło? – zastanawia się Konrad. – Wreszcie nie muszę oglądać się za siebie. Mogę odetchnąć, choć przykre jest to, że spokój musieliśmy sobie kupić. Cały czas płacimy za niego wysoką cenę. Okupiliśmy go brakiem codziennego kontaktu z rodziną i przyjaciółmi. No i musiałem zrezygnować z pracy, którą uwielbiałem – tłumaczy.
- To koszt, który ponosimy za możliwość dalszego marzenia. Marzenia o rodzinie i dzieciach – dodaje Michał.
Kiedy mieszkali w Polsce, nawet nie brali pod uwagę bycia rodzicami. Wiedzieli, że to niemożliwe i zbyt niebezpieczne.
- Zdałem sobie sprawę, że chcę mieć dziecko i nie mogę mieć dziecka – mówi Michał. – Jako osoba LGBT+ w Polsce nałożyłem na siebie ograniczenia. Jeśli cały czas powtarzają ci, że jesteś człowiekiem drugiej kategorii, zaczynasz w to wierzyć – stwierdza.
Gdy pierwszy raz poszli na spotkanie katalońskiej organizacji FLG Associació de Famílies LGTBI, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Przed nimi stały setki par jednopłciowych starających się o dziecko. Wielu z nich było rodzicami już dorosłych ludzi. Zrozumieli wreszcie, że nie są sami.
Można pomyśleć, że idealnie pasują do Barcelony. Zadomowili się i próbują stworzyć rodzinę. Coraz lepiej mówią po hiszpańsku i katalońsku. Widać w ich oczach tęsknotę. Ale już wiedzą, że nie wrócą. Nie wrócą tym bardziej, jeśli będą mieć dziecko.
- Nigdy nie byłem na pierwszej linii frontu. Nigdy nie szedłem na czele rewolucji i nawet o tym nie myślę. Chciałbym tylko, żeby to co robimy, dodało komuś siły – kwituje Michał.
Leniwa aura hiszpańskiej siesty powoli zaczyna unosić się nad stolikiem. Popołudniowe promienie słońca oświetlają twarze chłopaków. Zapada cisza.
- Ale nie rozstajemy się jeszcze, prawda? Chodź – Konrad powoli podnosi się z krzesła. - Pokażemy ci Barcelonę.
2.
16.03, sobota
10:30. W Polsce tęcza jest w błocie
W 2020 r. w Michałowie na Podlasiu podjęto decyzję o budowie Centrum Disco Polo. Wzniesienie takiego obiektu to koszt blisko jedenastu milionów złotych. Większość, bo aż dziewięć, ma pochodzić ze środków unijnych. Resztę pokrywa samorząd.
Centrum LGBT w Barcelonie również zostało zbudowane z publicznych pieniędzy. To ponad tysiąc metrów kwadratowych przestrzeni przeznaczonej dla różnego rodzaju organizacji oraz fundacji. Tutaj zespół psychologów, pracowników socjalnych, prawników i ekspertów w dziedzinie zdrowia zapewnia opiekę osobom będącym w potrzebie.
Do sali numer trzy, znajdującej się w tym właśnie budynku, wchodzą dwie kobiety. Siadają przy stole, twierdząc, że są niezwykle nudne, a zaplanowane na dwie godziny spotkanie powinno być dużo krótsze. Ale potem mówią bez przerwy i kiedy przychodzi im przestać, okazuje się, że opowiedziały tylko maleńki skrawek swojej historii.
- Dziękujemy. Dla nas to była terapia – mówi jedna z nich.
Gdy Joanna wyznała matce, że jest lesbijką, ta uznała to za opóźniony bunt nastoletni. Rozumiała to tak: córka nie mogła znaleźć mężczyzny, więc zainteresowała się pierwszą osobą, która zwróciła na nią uwagę, czyli inną kobietą. Po jakimś czasie jednak powiedziała: „nie wiem, czy to jest mój wymarzony zięć, ale w końcu to tobie się ma podobać”.
Joanna od zawsze była ambitna. Studiowała dwa kierunki i zrobiła doktorat. Dla odprężenia czytała książki i szydełkowała. Mając 21 lat, poznała miłość swojego życia: 27-letnią Barbarę.
- Trzeba pamiętać, że ja miałam wtedy marną pracę i nieskończone studia. Raczej nie byłam atrakcyjną kandydatką na rynku matrymonialnym – tłumaczy z uśmiechem.
- Nie gadaj głupot! – wykrzykuje Joanna.
Kobiety uśmiechają się do siebie. Jedna z nich chwyta dłoń partnerki i całuje ją z czułością. Ich gesty są naturalne, niewymuszone.
Początki ich związku to stres i nieustanne kalkulowanie. Nie wiedzą, komu mogą powiedzieć. Nie chcą narazić się na negatywne reakcje ze strony społeczeństwa. Joanna wybiera się na bal doktoranta. Jej promotor nie wie, że jest lesbijką. Zdaje sobie sprawę, że jeśli pójdzie z Barbarą, to wszyscy się o nich dowiedzą. Nie wie, jak zareagują. Przez chwilę bije się z myślami, ale zostaje w domu.
Trafia do szpitala. Ma problemy ze zdrowiem. Mówi lekarzowi o swojej orientacji, a ten odmawia przeprowadzenia badań ginekologicznych.
- Gdy Joanna była w szpitalach, nikomu nie mówiłam, że jestem jej partnerką – opowiada Barbara. - Nie wiedziałam, co pomyślą. Mogli to zaakceptować, ale równie dobrze mogło się to na niej odbić negatywnie. Cały czas musiałyśmy lawirować – kwituje.
- Na wczesnych etapach naszego związku żyłam wizjami, że Barbara wyląduje w szpitalu i nie będę mogła dowiedzieć się, czy żyje. W głowie wyświetlały mi się sceny z filmu Samotny mężczyzna, w którym główny bohater dowiedział się, że jego partner zginął w wypadku dopiero trzy dni po pogrzebie – mówi Joanna.
Choć w Warszawie miały świetne mieszkanie i dobre prace, cały czas musiały mierzyć się z trudnymi sytuacjami. Zaczęły szukać odskoczni i znalazły ją w Voces Gaudii – pierwszym polskim chórze LGBT+. To była ich przestrzeń. Wreszcie mogły być sobą. Nie chciały wyjeżdżać.
Potem nadszedł rok 2020 i w Polsce zaczął się zmasowany atak na osoby homoseksualne.
- Ja przechodziłam przez stan, w którym próbowałam się pogodzić z tym, że przez to jaka jestem, pewne rzeczy będą dla mnie niedostępne. Nie będzie ślubu ani dzieci. Potrzebowałam czasu, żeby w ogóle zacząć to rozważać. Tak naprawdę to nie mogłam się pogodzić z tym, że pewne rzeczy mnie nie dotyczą – mówi Barbara.
- Wtedy uznałyśmy, że nawet jeśli uda się zmienić władze, to nasza sytuacja nie ulegnie polepszeniu wystarczająco szybko – relacjonuje Joanna.
Dzięki szefowej, która po wysłuchaniu jej historii, postanowiła pomóc, znalazła pracę w jednej z placówek firmy w Barcelonie.
- Zadzwoniła do mnie i powiedziała: jestem w Paryżu na parkingu podziemnym i dzwonię, bo wysłałam dzieci po croissanty. Możesz jechać do Hiszpanii. Madryt czy Barcelona? Odpowiedziałam, że Barcelona i kilka tygodni później zaczęłam tu pracę – mówi Joanna.
- I tego samego dnia ściągnęłam DuoLingo! – dodaje Barbara.
Kiedy przyjechały na miejsce, wybrały się na spacer ulicami miasta. Zobaczyły mężczyzn z pomalowanymi paznokciami, budynek centrum LGBT i pary jednopłciowe trzymające się za ręce.
- Są tu nasi! – wykrzyknęła z niedowierzeniem Joanna.
Nie chciały wyjeżdżać, a już na pewno nie do Hiszpanii. Nie lubiły tej kuchni, nie znały języka, a odległość od domów rodzinnych je przerażała.
- Pierwsze miesiące były bardzo trudne. Wszystko przeliczaliśmy na złotówki. Ale potem w Polsce zaczęła szaleć inflacja, a my już zarabiałyśmy w euro – relacjonuje Barbara.
Zaczęło im się układać. Kupiły nową kanapę i przystroiły mieszkanie kwiatkami. Chodziły na spacery, trzymały się za ręce i wreszcie przestały kalkulować.
- Obrastamy w rośliny doniczkowe i książki – mówi z uśmiechem Barbara. - Ostatnio pojechałyśmy na zakupy i do autobusu weszło dwóch mężczyzn z wielkim monitorem. Usiedli obok siebie, podzielili się słuchawkami, szeptali czułe słówka i wiesz, co pomyślałam? – pyta. – Jakie piękne pedały!
Kobieta wyciąga z torebki zieloną kopertę. Przez chwilę bawi się nią w dłoniach, a po chwili otwiera. To zaproszenie dla Michała i Konrada. Jest piękne. Zaprojektowane przez Joannę.
- Bierzemy ślub – wykrzykuje z podnieceniem.
Nie było oświadczyn. Po prostu pewnego dnia dowiedziały się, że procedura jest łatwiejsza, niż wcześniej myślały i podjęły decyzję. Od dawna tego chciały. Tak samo, jak chciały zostać mamami.
- Kiedy doszło do nas, że będziemy mieszkać w Hiszpanii, to od razu sprawdziłyśmy, czy można mieć tu dziecko – opowiadają.
- Gdybym mogła decydować o kształcie mojej rodziny nie oglądając się na wszystko, wybrałabym adopcję. Ale my jesteśmy w takim wieku, że musiałybyśmy adoptować dziecko kilkuletnie, które już mówi po hiszpańsku. A nasz nie jest na tyle dobry, żeby się dogadać – mówi Joanna. - Najpiękniejsza rzecz w macierzyństwie to uczenie się świata od dziecka. Tu jest tyle ciekawych rzeczy… Fajnie by było mieć osobę, której można to pokazać – dodaje po chwili.
Nie uważają się za bohaterki. Decyzja o wyjeździe, przynajmniej dla Barbary, to oznaka porażki.
- To wręcz egoistyczne po prostu gdzieś uciec. Nie każdy jest w takiej sytuacji jak my, że ma dość pieniędzy, zna język i ma kompetencje, żeby znaleźć pracę za granicą. Moim zdaniem to osoby LGBT+, które zostały w Polsce i zakładają tam rodziny, są bohaterami. My się poddałyśmy – przyznaje.
Wiedzą, że nie wrócą do Polski, tym bardziej jeśli będą miały dziecko.
- Przy obecnych przepisach to niemożliwe. Polski Urząd Stanu Cywilnego nie transkrybuje hiszpańskiego aktu urodzenia z dwoma matkami, nie nadając tym samym numeru PESEL. Dziecko polskich rodziców nie ma podstaw do uzyskania hiszpańskiego obywatelstwa, dopóki nie udowodnimy na drodze sądowej, że nie może dostać polskiego, co trwa od trzech do pięciu lat. Zatem przez ten czas jest bezpaństwowcem i nie może bezpiecznie podróżować za granicę - mówi Joanna.
I choć na co dzień żyje im się dużo spokojniej, tęsknią za swoją rodziną i muzyką.
- Brakuje mi chóru. Musiałam z niego zrezygnować, żeby móc być w miejscu, w którym lekarz nie robi problemu, kiedy słyszy, że jestem z kobietą – mówi Joanna.
- W Polsce koniec tęczy jest w błocie. My musiałyśmy naszą tęczę złapać, przenieść i postawić w nowym, zupełnie nieznanym miejscu. Musiałyśmy wykonać mnóstwo wysiłku. I wiesz co? To jest chujowe – dodaje Barbara.
Kobiety nie rozumieją, dlaczego w Polsce najprostsze rzeczy stają się problemem, kiedy chcą robić je razem. Zapytane o to, jakie jest ich największe marzenie, zastanawiają się dłuższą chwilę.
- Normalność. Akceptacja.
Kilka sekund później do malutkiego pokoju numer trzy wchodzi czwórka mężczyzn. Joanna i Barbara wstają. Zielona koperta wędruje z rąk do rąk. Wszyscy są dla siebie serdeczni. Można tylko podejrzewać, że znają się od dłuższego czasu.
W końcu koperta trafia do Konrada i Michała. Mężczyźni czytają zaproszenie, zerkają na siebie i zwracają się do kobiet:
- Wspaniale! Ale będzie zabawa.
Ktoś trzyma w ręku pudełko z ciastkami z pobliskiej cukierni. Ktoś inny składa życzenia urodzinowe. Cała grupa, mówiąc trochę po hiszpańsku, a trochę po polsku, komentuje wydarzenia ostatnich dni. Wychodzą na zewnątrz, a promienie słońca oświetlają ich twarze.
Sala numer trzy pustoszeje. Od ścian odbijają się tylko ostatnie słowa Joanny i Barbary.
Normalność. Akceptacja.
3.
15.03, piątek
To jest tata, a to papá
- Witaj! Dzień dobry! – wykrzykuje łamanym polskim wysoki mężczyzna.
Przystojny i dobrze ubrany, wypełnia jeden z formularzy leżących na stoliku. Rozmawia po katalońsku z mężczyzną pracującym na recepcji, jednak chwilę później przechodzi na hiszpański. Chodzi od drzwi do drzwi, tłumacząc do czego przeznaczone jest każde pomieszczenie, znajdujące się w budynku.
Jest wiceprezesem organizacji FLG - Associació de Famílies LGTBI, która ma dwa główne cele. Po pierwsze pomagać osobom LGBT+, które chcą założyć rodzinę. Po drugie uczyć ich, jak stawić czoła problemom, które mogą się napotkać, wychowując dzieci.
- Chcemy pokazać, że istnieją różne typy rodzin. Do prawie tysiąca szkół w samej Katalonii wysłaliśmy darmowe książki traktujące o tych tematach – tłumaczy.
Tego typu akcje dofinansowywane są w około 60% z budżetu lokalnych katalońskich władz. Associació de Famílies LGTBI zrzesza blisko 700 osób LGBT – rodziców, ich potomstwo, a także osoby, które pragną wychowywać dzieci.
Nieustannie walczą o inkluzywność.
- Nasze rodziny to mniejszość w mniejszości. Chcemy być widoczni – mówi.
Partnerem Ramona jest Polak. Poznali się piętnaście lat temu, kiedy Mirek rozpoczął w Barcelonie pracę jako inżynier. Nie mówił wtedy dobrze po hiszpańsku, jednak zaczęło iskrzyć.
Hiszpan był starszy i bardzo dobrze wiedział, czego chce od życia. Wyobrażał sobie siebie jako ojca. Nie myślał wtedy dużo o związkach, z resztą jak sam przyznaje, znalezienie stałego partnera w tamtych czasach, wydawało mu się niemożliwe.
- I jaki jest Mirek? – dopytuję.
- Jest bardzo przystojny. Polacy są piękni! – odpowiada, zawstydzając się lekko.
Za każdym razem, gdy mówi o swoim mężu, wyraz jego twarzy delikatnie się zmienia. Ożywia się jeszcze bardziej niż zwykle, dużo gestykulując. Jest nonszalancki, ale przy tym niesamowicie uprzejmy.
- Dorastałem pogodzony z moją orientacją. Wiedziałem, że będę mieć dzieci. Wyzwaniem było zastanawianie się, jak to zrobić – mówi. - Dla Mirka największym kłopotem było życie ze swoją seksualnością, zaakceptowanie jej, a dopiero później poinformowanie o tym swojej rodziny.
Ramón zwraca uwagę na różnice między Hiszpanią i Polską. Mówi o długiej drodze, jaką muszą przejść osoby LGBT+ w naszym kraju.
- Polacy starający się tu o dzieci są w wieku około czterdziestu lat – tłumaczy. - Musieli zmierzyć się z tysiącem wyzwań, by móc w ogóle myśleć o byciu rodzicem. Z drugiej strony to najczęściej osoby dobrze sytuowane i wykształcone. Decydują się na przeprowadzkę i drogi proces, więc muszą mieć zasoby – mówi.
Gdy Ramón i Mirek wreszcie zdecydowali się na dziecko, wiedzieli, że muszą znaleźć kobietę, która będzie obecna w życiu ich syna. Cały proces był w ich przypadku bardzo długi. Dużo czytali, orientowali się, a później znaleźli agencję, która pomogła im ze wszystkimi formalnościami.
Pojechali do Stanów Zjednoczonych. Choć cała procedura była tam zdecydowanie droższa, szukali osoby, która nie robiłaby tego ze względów ekonomicznych.
Tam poznali Teresę – kobietę, która urodziła im dwójkę dzieci.
- Nasz pierwszy syn rozwijał się poprawnie aż do 20 tygodnia – opowiada Ramón. - Wtedy lekarze odkryli u niego zwyrodnienie stopy. Teresa bardzo się bała, a wszyscy pytali, czy zdecydujemy się na aborcję. Nie widzieliśmy takiej możliwości – mówi.
Rozmawiali z nią prawie codziennie. Idąc do lekarza, łączyła się z nimi przez jeden z komunikatorów i pokazywała, co się dzieje. Gdy termin narodzin się zbliżał, pojechali do Stanów, by przy niej być. Rodzice Ramona byli wniebowzięci. Od dawna marzyli o wnukach.
Mirek jednak nie powiedział swojej rodzinie. Bał się. W końcu pewnego dnia zebrał się na odwagę, zadzwonił do nich i wyznał całą prawdę.
Kilkanaście godzin później urodził się jego pierwszy syn.
- Teresa była bardzo spokojna – mówi Ramón. – Tego dnia wysłała nas na wycieczkę do jakiejś kopalni. Przed wejściem powiedzieli nam, że nie będzie zasięgu. Zażartowałem wtedy do Mirka: wyobraź sobie, że mogłaby teraz urodzić. Gdy wyszliśmy i włączyliśmy telefony, zobaczyliśmy SMSa. Odeszły jej wody! – wspomina.
Przy narodzinach drugiego dziecka była obecna już cała rodzina. Ramón i Mirek zabrali do Stanów starszego syna – tak, by mógł zobaczyć, jak wygląda cały proces.
- Pamiętam, że przyszliśmy do niej, gdy leżała w szpitalu. Miała skurcze, ale była bardzo spokojna. Zaczęliśmy oglądać telewizję.
Chwilę później kazała nam iść na kolację, ale już jej nie posłuchaliśmy – śmieje się Ramón. – Tym razem zarządziła, co ma robić każdy z nas: Ty będziesz trzymać mnie za rękę, Ty przecinasz pępowinę – wspomina słowa ciężarnej. – Jest niezwykła. To wielka, silna kobieta – stwierdza.
Choć od narodzin chłopców minęło sporo czasu, nadal mają świetny kontakt z Teresą. Odwiedzają ją i często rozmawiają przez komunikatory. - Jeśli chłopcy mają jakikolwiek problem, powtarzamy im: dobrze, możemy zadzwonić do Teresy, porozmawiacie z nią – relacjonuje.
Dużo podróżują. Byli już we wszystkich większych miastach Europy, ale też Polski – Krakowie, Warszawie i Gdańsku. Kilka razy odwiedzili południe kraju. Wybrali się nawet na spływ Dunajcem.
- Usiedliśmy w pierwszym rzędzie, a flisak zerkał na nas całą podróż – opowiada Ramón. - Bardzo ciężko było mu zrozumieć, o co chodzi w naszej sytuacji. Syn rozmawiał ze mną po katalońsku, a z mężem po polsku. Gdy spływ się kończył, zapytał go: no dobra, ale który to twój ojciec? Mój syn uśmiechnął się i powiedział: obaj są moimi ojcami. To jest tata, a to papá – wspomina Ramón. - Dlaczego? Bo pochodzi z kraju, w którym to powód do dumy, a nie do wstydu. Bo wie, że w Hiszpanii może mówić o tym głośno. Poza tym ma dwóch ojców, którzy są aktywistami – zaznacza.
Ramón uśmiecha się szeroko. Na fundację trafił przypadkiem kilka lat temu. Miał być tu wolontariuszem tylko przez chwilę, ale został zdecydowanie dłużej. Zanim się obejrzał, brał udział w konferencjach z czołowymi europejskimi politykami. Mówią o nim człowiek-instytucja.
- Masz rodzinę, więc musisz być z niej dumny. Jeśli kłamiesz na jej temat, a twoje dziecko to zobaczy, pomyśli, że jest w tym coś złego, wstydliwego. To może przynieść tylko problemy – stwierdza.
Choć jego synowie uczęszczają od kilku lat do szkoły, Ramón twierdzi, że nigdy nie spotkali się z nieprzyjemnościami ze strony rówieśników. Trzeba jednak pamiętać: mieszkają w jednym z najbardziej liberalnych europejskich miast. – W Polsce prawdopodobnie by to tak nie wyglądało – przyznaje.
Ramón ma racje. W świetle polskiego prawa nie są nawet rodziną. Opuszczając granice Hiszpanii, stają się obcymi sobie ludźmi. Dokładnie tak, jakby ktoś przełączał niewidzialny guzik, pozbawiając ich podstawowych praw.
- Kiedy spotykam polskie pary jednopłciowe, chcące wychować dzieci, zawsze powtarzam: musicie zmienić swój chip. Musicie być proaktywni i wiedzieć, że będzie wiele problemów, bo przed wami żmudny proces – stwierdza. - Widzę, że jeśli im coś nie wychodzi, bardzo długo zastanawiają się nad kolejnym krokiem. Nie mogą sobie na to pozwolić. Muszą widzieć cel i do niego dążyć. Mimo wszystko – mówi.
- Trzeba pamiętać, że należy walczyć nawet o prawa, które już mamy. Jeśli nie walczysz, niektóre mogą po prostu zostać ci odebrane. Spójrzmy na Stany Zjednoczone czy Polskę i nie pozwólmy, by zamknięto nam usta.