7-letnia Kamila została zamordowana przed 25 laty. Poszukiwania zabójcy nadal trwają
Ta zbrodnia wstrząsnęła mieszkańcami Gdańska. 25 lat temu wyszła z domu i nigdy do niego nie wróciła 7-letnia Kamila Szarmach. Dziewczynka miała tylko zajść do sklepu po kiszoną kapustę. Cała okolica szukała zaginionej, aż rok później z rzeki wyłowiono jej ciało. Zabójca nie został schwytany, ale policjanci z Archiwum X drążą temat i liczą na to, że sprawiedliwości stanie się za dość.
Gdańsk, ulica Wspólna 20. To tam 25 lat temu mieszkała 7-letnia Kamila Szarmach wraz z siostrą, mamą i ojczymem. Z biologicznym ojcem dziewczynka nie miała kontaktu, a w okolicy chodziły słuchy, że w domu często gości alkohol. Mimo tego, Kamila uważana była za wesołą, rezolutną i uczynną. Niestety, także bardzo ufną.
Śmiałość zgubiła 7-latkę?
- Czasami bawiłam się z Kamilą, chodziłyśmy do jednej szkoły. Była spokojna, z poczuciem humoru, grzeczna. Mocno słuchała się rodziców. Tam się nie przelewało. Mówili, że oni trzymają ją bardzo krótko. Kiedy zaginęła, to pamiętam, że byłam wściekła na moją mamę, bo czasami ograniczała mi wyjścia z domu i ciągle przypominała, żeby nie rozmawiać z obcymi, żeby nie chodzić sama. Teraz wiem, że chciała mnie chronić – wspomina po latach jedna z mieszkanek.
Jak dodaje, 7-latka nie bała się zaczepiać nieznajomych osób, a nawet miejscowych pijaczków. Druga z sąsiadek mówi z kolei, że dziewczynka była uprzejma i dobrze wychowana, ale chyba "nazbyt odważna".
- Pamiętam tę dziewczynkę. Moje dzieci się z nią często bawiły. O jej zaginięciu mówił cały Gdańsk. Sąsiadki bały się wypuszczać dzieci na dwór. Mówili, że w okolicy grasuje jakiś pedofil i zaczepia właśnie dziewczynki - zdradza.
Wyszła tylko po kiszoną kapustę
Był 11 listopada 1997 roku. Około godziny 11 Kamila została wysłana przez mamę do znajdującego się nieopodal sklepu. Miała kupić kiszoną kapustę.
Choć spacerem do celu było zaledwie 15 minut, minęła godzina, a dziewczynki nadal nie było z powrotem w domu. Zaniepokojona mama zaczęła pytać sąsiadów o to, czy nie widzieli córki, ale nikt nie potrafił pomóc. Okazało się też, że sklep był zamknięty. W końcu o 19 na gdańskim komisariacie złożono zawiadomienie o zaginięciu.
Policja z pomocą psów tropiących, straży pożarnej, straży miejskiej i ochotników przeszukiwała teren. Nie wykluczając najgorszych scenariuszy, płetwonurkowie sprawdzili pobliska rzekę. Dziewczynka zapadła się pod ziemię.
Nie było jej na opuszczonych działkach, w budynkach ani u babci na Dolnym Mieście. Choć Kamila nie pojawiła się w jej mieszkaniu, kilkoro dzieci podobno widziało ją w okolicy.
Nie pomógł nawet jasnowidz
Trop pojawił się po kilku dniach. Świadek zeznał, że 7-latka przechodziła w dniu zaginięcia przez kładkę łączącą Olszynkę z ulicą Łąkową. U jej boku szedł około 30-letni mężczyzna, mocno opalony, krępy, mierzący ok. 175 cm wzrostu.
Tuż za mostem stał drugi mężczyzna, nieco starszy, szczupły z blond włosami do ramion i długim, krzywym nosem. Ubrany był w brązową skórzaną kurtkę.
Portrety pamięciowe podejrzanych o udział w zniknięciu Kamili pojawiły się na ulicach w całym Trójmieście, prasie, telewizji. Funkcjonariusze sprawdzili tez ponad 130 osób notowanych wcześniej za przestępstwa seksualne. Śledztwo utknęło w martwym punkcie.
O pomoc poproszono także słynnego jasnowidza z Człuchowa. - Stwierdził, że przy naszej córce kręciła się kobieta w średnim wieku. Prawdopodobnie ją porwała. Mówił również o krwi na twarzy dziecka. Powiedział, że ciało martwej Kamili znajduje się w promieniu półtora kilometra od miejsca zamieszkania – relacjonował ojczym dziewczynki.
"Usłyszałam od strony zarośli za mostem płacz i krzyk"
Jedna z kobiet opowiedziała, że 11 listopada około godziny 18 w okolicach Motławy słyszała głośny krzyk dziecka. Znała dziewczynkę od najmłodszych lat i twierdziła, że na 100 proc. był to głos Kamili.
- Często z nią rozmawiałam, widywałam przez okno, jak rodzice odprowadzali ją do szkoły. Tego tragicznego dnia, kiedy, jak się później okazało, zaginęła, byłam na spacerze z psami. Godzinę pamiętam dokładnie, ponieważ wychodzę z nimi regularnie, zawsze o 18:30. Wtedy też usłyszałam od strony zarośli za mostem płacz i krzyk: „Nie!”. Głos był bardzo wyraźny i straszny, aż mi ciarki przeszły po plecach - mówiła pani Aleksandra dziennikarzom z „Wieczoru Wybrzeża” w 1998 roku.
Mimo wszystkich śladów, w maju 1998 roku służby umorzyły śledztwo. Cztery miesiące później stało się najgorsze. Wędkarz zauważył w Motławie zwłoki mierzące około 125 cm, w daleko posuniętym rozkładzie.
Mama Kamili rozpoznała szarą bluzę z żółwiami ninja, którą miała na sobie córka, ale dla pewności wykonano badania DNA. Ich wyniki potwierdziły, że znalezione ciało należy do 7-latki.
Zbrodnia miała najprawdopodobniej podłoże seksualne, bo na zwłokach nie było ani butów, ani bielizny. Dziewczynka skrępowana była za to sznurem i owinięta tkaniną na kształt zasłony lub obrusu.