Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Fakty > Zgony, przemytnicy, strzelaniny - rzeczywistość na granicy z Białorusią. Czy Polska jest na skraju kryzysu humanitarnego?
Jan Kietliński
Jan Kietliński 11.10.2021 07:22

Zgony, przemytnicy, strzelaniny - rzeczywistość na granicy z Białorusią. Czy Polska jest na skraju kryzysu humanitarnego?

niebieski tekst goniec.pl na białym tle
Fot. Jakub Kaminski/East News, Usnarz Gorny (woj. podlaskie), 01.09.2021.

Informacje, które od kilku tygodni docierają z terenów objętych stanem wyjątkowym budzą grozę. Sytuacja na granicy może być znacznie poważniejsza, niż do tej pory się to wydawało. Przez zakaz wjazdu dla mediów, nikt nie jest w stanie potwierdzić oficjalnych komunikatów władz. Rząd twierdzi, że sytuacja jest pod kontrolą, a tymczasem na granice wysyłane są kolejne oddziały wojska i policji. Aktywiści mówią o tysiącach imigrantów, którzy wymknęli się służbom mimo stanu wyjątkowego. Tymczasem Straż Graniczna opowiada o niebezpiecznych przemytnikach i groźbach, z którymi spotykają się funkcjonariusze. Pewnym jest to, że we wschodnich lasach umierają ludzie, a Polska być może już jest miejscem rekordowego kryzysu migracyjnego.

W 2015 roku Polska odwróciła się od Europy w obliczu kryzysu imigracyjnego i nie przyjęła żadnych uchodźców. Ta decyzja była jednym z głównych czynników, dla których PiS zyskał ogromne poparcie w wyborach. Teraz to Polska jest nową “bramą” dla imigrantów, co staje się ogromnym wyzwaniem dla rządu, który budował swoją politykę na niechęci wobec przyjezdnych.

Aktywiści, prawnicy, a nawet Europejski Trybunał Praw Człowieka apelują o podjęcie humanitarnych działań przez Polskę. Tymczasem setki ludzi każdego dnia przerzucane jest przez polskie służby na Białoruś, z której nie mają drogi powrotu. Takie działania są naruszeniem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.

Eksperci twierdzą, że rząd PiS wypychając migrantów daje reżimowi Aleksandra Łukaszenki dokładnie to, czego ten chce. Tymczasem pojawiły się informacje, jakoby część uchodźców miała powiązania z terroryzmem, co staje się idealnym argumentem dla władzy. Jakie może być wyjście z sytuacji, o której skali tak naprawdę nie mamy pojęcia?

Łukaszenka dopiero się rozkręca

Czarterowy bilet i wycieczka po Mińsku za 10 tysięcy dolarów. Takie oferty białoruskie władze przez biura podróży rzekomo przekazują obywatelom Iraku, Afganistanu czy Jemenu. Bonus? Transport i status uchodźcy na Zachodzie Europy.

Jak podaje niezależny białoruski serwis informacyjny, Voices From Belarus, w Mińsku codziennie ląduje kilka samolotów, na których pokładzie podróżuje około 200 uchodźców. Naoczni świadkowie mówią, że w terminalu lotniska tłumy czekają nawet kilka dni na turystyczną wizę. Następnie przewożeni są do hotelu w centrum miasta, choć nie każdy może liczyć na nocleg. Część z przybywających trafia od razu do autokarów, które transportują ich na granicę z Polską i Litwą. Stamtąd nie ma już powrotu.

Uchodźcy mają jedzenie, naładowane telefony, na których obowiązkowo widnieją zdjęcia z “wycieczki”, za którą zapłacili. Wszystko się kończy, gdy docierają pod granicę. Gdy tak się stanie, zdani są na siebie. To wszystko jest elementem groźnej gry Aleksandra Łukaszenki, który obiecał zalać Europę falą uchodźców. Na razie mowa o kilku tysiącach osób. Co będzie dalej? Tego nie wiadomo.

Rzeczniczka Straży Granicznej, podporucznik Anna Michalska opisała nam z czym do tej pory zmierzyła się jej jednostka. Kobieta twierdzi, że to nowa sytuacja na granicy z Polską, natomiast zapewnia, że SG jest na to przygotowana:

- Od początku września obserwujemy, że presja imigracyjna przy granicy jest coraz większa. W ciągu kilku ostatnich dni odnotowaliśmy ponad pół tysiąca nielegalnych prób przekroczenia granicy dziennie. Wcześniej rekordowo było to 300-400 prób - mówi.

- Cała ta sytuacja ewidentnie zaostrzyła się od początku sierpnia. W sierpniu mieliśmy łącznie 3500 nielegalnych prób przekroczenia granicy, we wrześniu już 7500, a w pierwszych dniach października było prawie 2000 - informuje Michalska.

- Jest to wyjątkowo ciężki czas dla pracowników służby, są to długie dyżury, które nie kończą się po 12 godzinach, ale trwają o wiele, wiele więcej. Taka presja migracyjna na odcinku polskiej granicy nigdy nie była spotykana - dodaje.

Rzeczniczka Straży Granicznej dodała, że funkcjonariusze Straży Granicznej brali już udział w misjach zabezpieczania granic w innych krajach Europy. Kobieta zaznaczyła, że polskie służby były za granicą doceniane. 

Tajemnicze zgony, strzały i stan wyjątkowy. Co wiemy na temat zdarzeń na granicy?

Od 2 września w 183 miejscowościach województwa podlaskiego i lubelskiego obowiązuje stan wyjątkowy. Mimo, że został on wprowadzony na okres ustawowych 30 dni, został on niedawno przedłużony o kolejne 60 dni. Wnioskował o to sam prezydent, Andrzej Duda.

Stan wyjątkowy uniemożliwia wjazd dziennikarzom, aktywistom i osobom postronnym. Oznacza to, że nikt tak naprawdę nie jest w stanie stwierdzić co dzieje się na granicy. O ile polskie służby patrolują teren, tak wielu uchodźców może gubić się w lasach przy granicy i być pozostawionym bez żadnej pomocy. To wszystko budzi spekulacje, jakoby polski rząd chciał ukryć praktyki, do których dopuszcza się, aby powstrzymać uchodźców przed wejściem na teren kraju.

Według Anny Michalskiej, stan wyjątkowy pozwolił na płynniejsze wykonywanie pracy przez jej służby. Tymczasem, pojawiły się poważne zarzuty wobec SG, które dotyczą między innymi przeciągania ciał uchodźców na stronę białoruską, czy przetrzymywania w lesie dzieci i ciężko chorych.

- Stan wyjątkowy, co powtarzałam już wielokrotnie, umożliwia nam przede wszystkim zatrzymanie organizatorów nielegalnego przerzutu imigrantów przez granicę. Teraz w tej strefie przebywają tylko mieszkańcy i służby, przez co każda osoba postronna daje nam dodatkowy sygnał, że może być to ktoś, kto pomaga w organizacji tego przerzutu - tłumaczy rzeczniczka Straży Granicznej.

- Przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego dochodziło do kuriozalnych sytuacji, wiele osób kręciło się po terenie, wchodziło na pas graniczny, były wydawane mandaty, natomiast były to osoby zupełnie niezwiązane, przypadkowe - dodaje.

- Wyłapanie przemytników było znacznie trudniejsze. We wrześniu zatrzymaliśmy około 120 takich osób. Większość to cudzoziemcy, wielu z nich ma niemieckie tytuły pobytowe lub status uchodźcy w Niemczech - mówi Michalska.

Anna Michalska opowiedziała o tym, że przemytnicy mogą być niebezpieczni. W zeszłym tygodniu doszło do użycia broni palnej w trakcie interwencji:

- Z tego, co mówią zatrzymani przemytnicy, jak i imigranci, są to osoby, które są wcześniej opłacone. Ich zadaniem jest wywiezienie imigrantów jak najdalej w głąb Polski lub pod granicę z Niemcami. Te osoby nie robią tego dobrowolnie, tylko za olbrzymią kasę, zarabiają na tych nielegalnych imigrantach - opowiada kobieta.

- Też ostatnie sytuacje pokazały, że przemytnicy nie mają żadnego szacunku dla życia i zdrowia funkcjonariuszy. W tamtym tygodniu, przy próbie zatrzymania przemytnika imigrantów, to był obywatel Gruzji, ten człowiek potrącił jednego z funkcjonariuszy policji - dodaje.

- Trzeba było oddać strzały, żeby się zatrzymał. Następnie trzeba było użyć paralizatora, żeby go obezwładnić. Jeżeli w grę wchodzą duże pieniądze, to brutalizacja tych organizacji przestępczych się zwiększa - zauważa Michalska.

- Doszła do nas także informacja, że na Litwie została zatrzymana rodzina uchodźców. Dziecku zostały podane narkotyki. W Polsce również zostały zabezpieczone jakieś tabletki, przy okazji tych tragicznych zdarzeń, w których trakcie znaleźliśmy ciała nielegalnych imigrantów - opowiada rzeczniczka.

- Tu trwają badania toksykologiczne, ale te pytania należy kierować w do Ministra Kamińskiego - mówi.

Jak pisaliśmy wcześniej, kontakt z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji, pod kierownictwem Mariusza Kamińskiego jest utrudniony. W tej sytuacji nie było wyjątku, telefon milczał. 

Poważne zarzuty wobec Straży Granicznej wzbudzają podejrzenia

W Usnarzu Górnym od dwóch miesięcy przebywa grupa kilkudziesięciu uchodźców. Jeszcze przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego, ich stan budził niepokój aktywistów i polityków opozycji. To właśnie wtedy pojawiły się pierwsze zarzuty wobec Straży Granicznej, która na rządowe polecenie przestała przekazywać uchodźcom jedzenie, zabroniła także jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Na sytuacje nie udało się wpłynąć także posłom, m.in Frankowi Sterczewskiemu i Maciejowi Gduli.

Kilka tygodni temu białoruscy pogranicznicy ujawnili, że znajdują w lasach ciała z ewidentnymi oznakami przenoszenia. Białoruskie media sugerują, że polskie służby dopuszczają się przerzucania ciał zmarłych z wycieńczenia uchodźców na stronę Białorusi, aby ukryć ten fakt przed Europą.

W tym momencie zasady stanu wyjątkowego uniemożliwiają dociekania, czy taka sytuacja mogła mieć miejsce. Rzeczniczka Straży Granicznej, Anna Michalska zaprzecza tym doniesieniom i sugeruje, że plotki są elementem wojny hybrydowej, prowadzonej przez Białoruś:

- Takie rzeczy nie miały miejsca. Stanowczo to dementuję, tak samo, jak oskarżenia, że nie udzielamy im pomocy. Zawsze udzielamy każdemu pomocy. Straż Graniczna to też są ludzie, którzy mają własne rodziny. Strażnicy pomagają, biorą udział w akcjach ratunkowych na bagnach, w rzekach, także nie ma tutaj mowy o żadnym przeciąganiu zwłok - mówi kobieta.

- Białorusini dają tym ludziom mundury, nie wiadomo kto jeszcze może z nimi być, co jeszcze mogą zaplanować władze Białorusi - dodaje.

- Ja apeluję do wszystkich mediów, aby nie bazowały na doniesieniach ze strony Straży Granicznej Białorusi, ponieważ elementem wojny hybrydowej prowadzonej przez Białoruś, jest dyskredytowanie polskich służb i obracanie obywateli przeciwko nim, co niestety się udaje - informuje rzeczniczka.

Kobieta wypowiedziała się także na temat grupy imigrantów w Usnarzu Górnym. Zgodnie z jej słowami, pełna odpowiedzialność za ich dobrobyt spoczywa w rękach białoruskich:

- Ta grupa znajduje się po stronie Białorusi. Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek dostał się z Polski do Białorusi bez kontroli. Stoimy na straży nienaruszalności tych granic w dwie strony - mówi Anna Michalska.

- Poza tym, ludzie zgromadzeni w Usnarzu codziennie kilkakrotnie otrzymują jedzenie, rozpalane są ogniska i mają ładowane telefony. Dostają papierosy, dostają słodycze, dostawali ciepłą odzież, namioty. O to dba strona Białoruska, dba, żeby te osoby pozostały w tym miejscu - dodaje.

- Widzimy, że zgromadzeni imigranci są w doskonałych relacjach ze służbami białoruskimi. Komunikują się z nimi w języku rosyjskim i nie widzimy, żeby ktokolwiek z nich opuścił to miejsce i udał się do przejścia granicznego bądź do jednego z naszych konsulatów - wskazuje rzeczniczka Straży Granicznej.

Na temat imigrantów w Usnarzu wypowiedziała się Kalina Czwarnóg, działaczka Fundacji Ocalenie, która działa na rzecz pomocy uchodźcom w Polsce. Jest to jedna z największych organizacji pomocowych w tej dziedzinie. Kobieta zauważa, że znaczna większość osób nie otrzymuje należytej pomocy i po prostu błąka się po lasach:

- Z tego co wiem, tyczy się to tylko tych osób w Usnarzu. Ludzie, którzy zostali wypchnięci przez Straż Graniczną na stronę białoruską przekazali nam, że głodują już od 5 dni - mówi kobieta.

- Jeśli chodzi o Usnarz, to na pewno Afgańczycy mają lepszy kontakt z Białorusinami, bo to oni w przeciwieństwie do Polaków dają mi jakąkolwiek pomoc. Kilka organizacji białoruskich, na przykład białoruski Czerwony Krzyż lub Związek Afgańczyków Białoruskich i jedna kobieca organizacja, przekazali im jedzenie, jakieś ubrania. Pogranicznicy białoruscy przekazali m także stare mundury - opowiada Czwarnóg.

Warto zauważyć, że grupa przebywająca w Usnarzu otrzymywała przez kilka pierwszych dni pomoc od polskiej Straży Granicznej. Sytuacja zmieniła się, gdy padł taki rozkaz. Białorusini zaczęli przekazywać pomoc migrantom, gdy ich stan był już bardzo zły. Mimo próśb i płaczu, Polska nie zaoferowała żadnej pomocy. W zamian za to, zaproponowała Mińskowi wsparcie humanitarne na miejscu. Natomiast jaki jest sens takich propozycji, skoro ta sytuacja jest zamierzonym działaniem białoruskiego reżimu, który chce, aby jak najwięcej osób dostało się z Białorusi do Europy?

- Nie dziwię się, że stosunki między imigrantami, a Białorusinami są bardziej przyjazne, bo białoruscy strażnicy w Usnarzu zachowują się jak ludzie, w przeciwieństwie do strony polskiej - mówi Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie.

- Na ile jest to szczere działanie, a na ile element gry, tego nie wiem. Pewnym jest, że gdyby nie ich pomoc, ci ludzie byliby już martwi. Umarliby na naszych oczach, bez żadnej reakcji polskich służb - dodaje.

Kalina Czwarnóg skomentowała także kwestie mundurów. Kobieta sugeruje, że białoruscy strażnicy przekazali osobom w Usnarzu swoje stare mundury, bo ich ubrania były przemoczone:

- Nie wiemy o nikim innym, kto mógłby dostać mundur, poza osobami z Usnarza. Te osoby nie mogą iść nigdzie, więc nie wiem, gdzie miałyby się z pomocą tych mundurów kamuflować. Oni siedzą na skrawku ziemi 20 na 3 m - mówi.

Przyjeżdżający imigranci nie chcą pozostać w Polsce? 

W Internecie trwa dyskusja, czy Polska powinna pomóc przybywającym imigrantom. Zgodnie ze słowami aktywistów, wielu z nich potrzebuje pilnej pomocy i chce ubiegać się o ochronę międzynarodową w Polsce. Tymczasem oficjalne statystyki przedstawione przez Straż Graniczną sugerują, że znaczna większość złapanych imigrantów deklaruje, że chce jechać na Zachód lub wrócić do domu. Prawda leży mniej więcej pośrodku.

- Z reguły prawie każdy z tych imigrantów deklaruje, że chciałby trafić do krajów Europy Zachodniej. Dlatego nie chcą składać wniosków w Polsce. Wśród osób, które przebywają w ośrodkach, tylko 44% osób złożyło wnioski o to, że chcą ubiegać się o ochronę międzynarodową w Polsce - mówi rzeczniczka Straży Granicznej, Anna Michalska.

- Te osoby często mówią: “azyl, azyl”, a jeżeli my pytamy, czy w Polsce, one odpowiadają, że chcą azylu w Niemczech. Straż graniczna nie będzie podrzucała nielegalnych imigrantów do Berlina - dodaje.

- Oczywiście część z tych ludzi mówi, że chce ubiegać się ochronę międzynarodową w Polsce, ale dla większości pożądaną destynacją są Niemcy, Francja i Holandia. Na to też wskazują narodowości organizatorów, którzy przyjeżdżają po te osoby. Są to bardzo często cudzoziemcy z tych krajów - opowiada rzeczniczka Straży Granicznej, Anna Michalska.

Kobieta opowiedziała także, jak wygląda procedura składania wniosków o ochronę międzynarodową w Polsce. Okazuje się, że po otrzymaniu ochrony międzynarodowej w Polsce, osoby składające taki wniosek mogą swobodnie przemieścić się na Zachód. Dlaczego więc tego nie robią? 

Problemem jest fakt, że na decyzję w tej sprawie trzeba czekać nawet pół roku i nie mogą opuścić w tym czasie strzeżonego ośrodka. Dodatkowo wniosek nie musi wcale zostać rozpatrzony pozytywnie:

- Jeżeli przybywający otrzymają status ochrony, bądź uchodźcy w Polsce, to tak, oczywiście mogą jechać także na Zachód. Natomiast na ten status muszą poczekać przez pół roku po złożeniu wniosku. Mają obowiązek czekać w Polsce - mówi Anna Michalska. 

- Ostateczną decyzję podejmuje Szef Urzędu do Spraw Cudzoziemców i ta decyzja może być również negatywna. Każdy przypadek rozpatrywany jest indywidualnie. Jeżeli taki wniosek nie zostanie zaakceptowany, ta osoba będzie musiała zostać deportowana z naszego kraju - dodaje.

- Mamy tutaj także obywateli między innymi Iraku, bo rozumiem, że obywatele Syrii czy Afganistanu uciekają przed działaniami wojennymi, bądź prześladowaniami w ich kraju, ale te osoby z Iraku, które wiedzą, że nie dostaną się na Zachód, mówią wprost - my chcemy wrócić do Iraku - podsumowuje rzeczniczka.

Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie nie zgadza się z argumentami rzeczniczki Straży Granicznej. Kobieta twierdzi, że statystyki prezentowane przez funkcjonariuszy nie są wiarygodne. Według niej, większość osób nie dostaje nawet szansy na złożenie wniosku o ochronę, a deklaracje o chęci powrotu do swojego kraju wynikają z absolutnej rezygnacji i wycieńczenia:

- Tych informacji nikt nie może potwierdzić, więc dopóki my, ani media nie możemy wjechać na teren stanu wyjątkowego, nie dowiemy się niczego. Spotykamy osoby, które chcą jechać do Niemiec, do Wielkiej Brytanii, bo tam mają rodziny. Spotykamy się z osobami, które proszą o ochronę w Polsce - mówi.

- Rzeczywiście, te osoby, które Straż Graniczna wywozi po którymś tam razie za granicę, to jest już kwestia rezygnacyjna. One już wolą wrócić Iraku, do Jemenu nawet, czyli kraju objętego wojną niż umrzeć z zimna w lesie. To samo mówią osoby z Usnarza, że wolą pojechać do domu i zginąć z rąk talibów, niż umrzeć na polskim polu - dodaje.

- Słyszymy takie prośby od ludzi, że oni chcą wrócić do Mińska i wrócić do domu, ale Białorusini im na to nie pozwalają. W weekend będzie już około zera w nocy. Oni zaczną naprawdę masowo umierać - komentuje Kalina Czwarnóg.