Pielęgniarka pokazała szpitalne jedzenie. Posiłki pacjentów wołają o pomstę do nieba
Zdrowe żywienie to niezbędny element prawidłowej rekonwalescencji i jeden z gwarantów dłuższego życia. Prawda ta, choć stara jak świat, wciąż często obca jest tym, którzy powinni dbać o nasze zdrowie. Trafiając na szpitalny oddział, nie warto liczyć na wikt i opierunek, bo można doznać wielkiego zawodu. Poza leczeniem niechcianych przypadłości przyjdzie nam także zmierzyć się z głodowymi porcjami mało apetycznego jedzenia.
Pobyt w szpitalu nie jest czymś przyjemnym, ale w niektórych przypadkach bywa niezbędny. Wizyta na szpitalnym oddziale nie jawi się jako zbytnio atrakcyjna zwłaszcza w polskich realiach, które znacznie odbiegają od tych, w jakich żyją nasi zachodni sąsiedzi.
Przestarzała infrastruktura i chrapiący na sąsiednim łóżku współtowarzysze to koszmar każdego pacjenta. W ostatnich latach opowieści grozy zdominowane zostały jednak przez jeden temat, a mianowicie jedzenie, będące zakałą publicznych placówek medycznych.
Zmiany niekoniecznie na lepsze
Choć problem z prawidłowym żywieniem pacjentów w szpitalach istnieje od zawsze, bo od zawsze są one niedofinansowane, sytuacja jeszcze bardziej pogorszyła się, gdy zlikwidowano szpitalne kuchnie i zastąpiono je zewnętrznym cateringiem.
To, co miało być powiewem nowoczesności i europejskich standardów, okazało się być przysłowiowym gwoździem do trumny dla wymagających odpowiedniego wsparcia dietetycznego pacjentów.
Widocznie ktoś wyszedł z założenia, że skoro leżący w łóżkach chorzy i tak często nie mają apetytu, temat ich posiłków można potraktować nadwyraz liberalnie. Szkoda tylko, że nie wpadł na to, że apetyt ten odbiera zazwyczaj właśnie wygląd stawianego na stoliku talerza.
Pielęgniarka pokazała swoje posiłki ze szpitala
Gdyby zapytać personel szpitalny o to, czy skusiłby się zjeść to, co serwuje się pacjentom, niewielu wykazałoby się tak wielką odwagą. Pielęgniarki i lekarze od lat wybierają pudełka przynoszone z domu lub prywatne bufety w szpitalnych korytarzach, z pogardą patrząc na jadłospisy przygotowane przez dietetyków w ich placówkach.
Podobny schemat działania towarzyszyłby zapewne bez końca prowadzącej profil na Facebooku siostrze Bożennie, gdyby nie fakt, że z pielęgniarki na kilka dni stała się ona pacjentką.
To niełatwe doświadczenie skłoniło kobietę do zamieszczenia w sieci zdjęcia posiłków, jakie jej zaserwowano. Poza zdjęciami smutnych talerzy zamieszczono do nich równie smutny, lecz prawdziwy, opis.
Rarytasy na szpitalnym talerzu
Kilka kromek jasnego pieczywa, porcja masła (o ile to było masło, a nie tani miks), dwa plasterki wędliny pełnej wypełniaczy, plasterek gumowatego sera, galaretka na osłodę gorzkiej rzeczywistości albo twarożek - tak właśnie wygląda wzorcowe wyżywienie według odpowiedzialnych za polską służbę zdrowia. Siostra Bożenna pisze w swoim poście, że każdy powinien przeżyć kilka dni na szpitalnym oddziale, by otworzyć oczy na panujące tam warunki, jednak my, jakkolwiek by nas nie zachęcano, nie skorzystalibyśmy z propozycji. Niemniej pielęgniarka zwraca uwagę na istotną kwestię, jaką jest korelacja między prawidłową dietą a dochodzeniem pacjenta do zdrowia. Jak zauważa, gdyby rzeczywiście okres rekonwalescencji skróciłby się dzięki naciskowi na zbilansowaną dietę, to przełożyłoby się na oszczędności.
- W polskich szpitalach stan odżywienia 70 proc. pacjentów ulega pogorszeniu podczas hospitalizacji, z drugiej strony czemu się dziwić skoro dzienna stawka żywieniowa na pacjenta to 6 zł (słownie: sześć złotych) - pisze z żalem.
Na oddział tylko z własnym prowiantem
Zatrważające wydaje się być również to, że stawka żywieniowa na pacjenta wynosi zaledwie sześć złotych. Jest to jednak co innego niż koszt posiłku, bo obejmuje wydatki na zatrudnienie personelu (kucharzy, kierowców), prąd i logistykę, zakup produktów żywieniowych, czyli tzw. wsad do kotła.
Sieć Obywatelska Watchdog Polska policzyła w 2019 roku, że wartość produktów spożywczych używanych do przygotowania wszystkich posiłków dla pacjenta w danym dniu waha się pomiędzy sześcioma a ośmioma zł , a tzw. wsad do kotła w wielu przypadkach to jedna trzecia wydatków, jakie ponosi szpital, by wyżywić pacjentów.
I choć inflacja pędzi jak szalona, stawki na żywienie ani drgną. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce pacjent otrzyma w ciągu dnia jedynie pół bochenka chleba, bo na całą resztę zwyczajnie nie wystarczy środków.
Siostra Bożenna zaobserwowała również, że wielu pacjentów nie liczy już na opiekę szpitalną i na oddział przybywa z własnym zaopatrzeniem. Gdy siatka z zapasami staje się pusta, z odsieczą przybywa rodzina i znajdująca się prawie w każdym szpitalu kawiarenka, choć tam trzeba uważać na obowiązujący cennik.
- Jak mam spojrzeć w oczy pacjentowi, który przez 3-4 dni nic nie jadł, a ja podaję mu na kolację kromkę chleba z galaretką, która od godz. 17 ma mu starczyć do 8 rano? Moim zdaniem to są największe problemy naszej upadłej Ochrony Zdrowia. Szkoda tylko, że ludzie wyjdą na ulicę dopiero wtedy, kiedy im znowu wyłączą "Na Wspólnej" w telewizji - podsumowuje pielęgniarka.
Artykuły polecane przez Goniec.pl:
-
Agresywny mężczyzna zaatakował posłankę Filiks na ulicy. Skandaliczna interwencja policji
-
Dziecko stanęło na ołtarzu podczas mszy świętej. Zaskakująca reakcja księży
-
Szczecin. Tragiczna śmierć 1,5-rocznego dziecka w aucie. Prokuratura wszczęła postępowanie
Źródło: Goniec.pl, medonet.pl