Milion Ukraińców w Polsce przeżywa wojnę w swoim kraju. "Czuję się fatalnie"
Ponad milion Ukraińców i Ukrainek przebywających w Polsce przeżywa wyjątkowo trudny czas. Kryzys na Ukrainie to dla nich nie tylko kwestia polityczna, ale i jak najbardziej osobista. Na Ukrainie mieszkają ich bliscy: rodzina, krewni, partnerzy, przyjaciele. Porozmawiałam z Ukrainką o tym, co czuje w związku z wojną, która toczy się w jej kraju.
Jestem z Ukrainy, mieszkam obecnie w Warszawie. Jako naród liczymy na wsparcie i empatię Polaków, ponieważ teraz przeżywamy podobną sytuację, co Polska w 1939 roku, kiedy Hitler postanowił rozpocząć wojnę. Świat zamykał na to oczy. Zamykał oczy na to, co się działo w Polsce. Nie możemy pozwolić na to, żeby sytuacja się powtórzyła teraz. Ze wszystkich narodów Europy jesteście w stanie zrozumieć nas najlepiej.
Czuję się fatalnie. Z dwóch powodów. Po pierwsze, okropnie jest słyszeć, jak człowiek, który ma w swoich rękach bombę atomową, opowiada na cały świat o tym, że twój kraj został stworzony przez Lenina i że ani twoja kultura, ani twój język, ani twoja historia nie ma prawa bytu. Nie jestem zaskoczona, że to mówi (bo cała rosyjska propaganda prowadzi taką retorykę już od lat), ale frustruje mnie to, że on wprost wykorzystuje te przekłamania i bajki do uzasadnienia, dlaczego prowadzi wojnę z moim krajem. Nie wierzę w to, po prostu nie wierzę. To jest mój kraj, z wieloletnią historią i kulturą, wspaniałym językiem... Niech potem mi chociaż jeden człowiek powie, że język nie ma znaczenia, że tradycje nie mają znaczenia, i że trzeba żyć przyszłością, a nie przeszłością.
Wojna trwa ósmy rok, to dla nas nic nowego
Drugi powód to zachowanie ludzi z tzw. społeczeństwa zachodniego. Niejednokrotnie tu w Polsce w przeciągu ostatnich miesięcy spotkałam się z tym, że ludzie oczekują, że ja i moja rodzina będziemy panikować. Że musimy panikować. Bo przecież Putin chce rozpocząć wojnę. Wojna trwa ósmy rok. To, co się działo przez ostatnie miesiące niespecjalnie różniło się od ostatnich ośmiu lat. Taka była nasza codzienność, do której się przyzwyczailiśmy i z którą się pogodził świat. Więc skąd się wzięły te oczekiwania Zachodu, że my będziemy panikować i płakać? Za to, teraz kiedy rzeczywiście sytuacja się zmieniła i pogorszyła (czyli w poniedziałek), usłyszałam od moich współpracowników coś w stylu "Ale przecież kilka tygodni temu mówiłaś, że wojny nie będzie i że ludzie są spokojni". Serio? Zarzucanie nam, że wtedy za mało panikowaliśmy? Zarzucacie, że dopiero teraz do nas coś dotarło? To do świata dotarło. A my wszystko zrozumieliśmy osiem lat temu. I to mnie frustruje.
Bo to jest twarz wspierającego Zachodu... Który traktuje sytuację po swojemu i nie jest w stanie zrozumieć, że reagować trzeba było te osiem lat temu. I nawet teraz nie są w stanie nic zrobić. Boli, że tak naprawdę jesteśmy sami i że musimy być żywą ścianą, która chroni Europę od chorej Rosji... I to nie zarzut konkretnie do Polaków, tylko sytuacja, która pokazuje, jak całość widzi Zachód, który od lat udawał, że nic się nie stało.
Niemniej jednak cieszę się, że wsparcie teraz jest większe niż wtedy. Ciszę się, że ludzie tym się interesują i że wspierają. I my, jako kraj, jesteśmy wdzięczni wszystkim innym krajom, które nie boją się mówić prawdy i reagować stanowczo na to, co się dzieje. W tym też Polsce, Polakom i Polkom.