Maja Staśko pomaga uchodźcom. Opowiedziała o działaniach Grupy Granica
Maja Staśko jest już na granicy, gdzie pomaga uchodźcom razem z wieloma zaangażowanymi w sprawę osobami. Z jej relacji wynika, że sytuacja daleka jest od spokojnej - rzeczy uchodźców znajdowane są nawet 10 km od granicy, a wolontariusze muszą nawet ukrywać zamiar pomagania, by móc wjechać w okolice stanu wyjątkowego.
Maja Staśko tłumaczy, że plotki rozpuszczane przez stronę białoruską, że sprawa została już unormowana, są nieprawdziwe.
- Te wszystkie opinie, jakoby to już się skończyło i ci ludzie mieli schronienie, nie są prawdziwe, co możemy zobaczyć na własne oczy - tłumaczy aktywistka.
- Na własne oczy możemy zobaczyć też ślady tych ludzi w lasach - znaleźliśmy na przykład ocieplacz, który pozwala ocieplić dłonie i stopy, by nie były odmrożone. Dzisiaj znaleźliśmy też mnóstwo ubrań kobiecych i dziecięcych, które leżały w jednym miejscu i były już lekko podgniłe. Takie pozostałości po tych ludziach będą jeszcze odnajdowane przez długi czas - opowiada.
- W tej chwili wciąż jeszcze są tam ludzie, którzy się ukrywają i sytuacja jest o tyle niesprzyjająca, że władze przyjęły bardzo silną potrzebę kontroli - mówi.
- Jak byliśmy blisko lasu, podjechał do nas samochód armii. Żołnierze przywitali się z nami, odpowiedzieliśmy im "dzień dobry", a oni powiedzieli między sobą "to nasi" i odjechali - przytoczyła Maja Staśko.
Maja Staśko jest na granicy. Opowiedziała o dramacie, który dzieje się kilkanaście kilometrów od Białorusi
Od kilku dni Maja Staśko przebywa w pasie przygranicznym położonym poza strefą objętą stanem wyjątkowym razem z wolontariuszami i działaczami Grupy Granica , którą od wielu od kilku miesięcy wspierają m.in. Maja Ostaszewska czy małżeństwo Stuhrów, pomagając na miejscu. Część z nich za pomoc zapłaciła cenę - hejt wylał się nie tylko w internecie, ale dotknął ich również osobiście, jak wtedy, kiedy zdewastowano grób rodziny Stuhrów.
Staśko informowała, że Grupa Granica działa poza strefą stanu wyjątkowego , około 10 km od granicy. Mówiła, jak frustrująca jest sytuacja, w której nie mogą pomóc uchodźcom znajdującym się w strefie stanu wyjątkowego, bo jako aktywiści czy dziennikarze nie mają do nich dostępu.
- Czuliśmy się trochę zagrożeni tym, że pomagamy, że mamy przy sobie wodę, jedzenie czy podstawowe produkty z przygotowanych pakietów. Atmosfera jest bardzo napięta. Silnie muszą to też odczuwać mieszkańcy - co drugi samochód to samochód wojskowy - mówiła Staśko.
- Jest też lęk o samych uchodźców, o to, co z nimi. Są przez cały czas push-backowani na teren Białorusi, mimo że to nielegalne, niezgodne z konwencją genewską - dodaje aktywistka i przytacza przykład
- W zeszłym tygodniu było tak, że pierwsze interwencje dotyczyły ośmiu osób, które nakarmiono, pomogliśmy im z odmrożonymi stopami - wolontariusze Grupy Granica wymienili im skarpetki, ale część na nich nie wchodziła, więc wolontariuszka podzieliła się swoimi. Kilka dni później napotkali w lesie dokładnie na tę samą grupę, którą po raz kolejny wypchnięto i to w to samo miejsce. To był ósmy raz, gdy polskie służby wypchnęły ich na polską granicę.
Pomagają ludzie z całej Polski
Maja Staśko mówi, że pomoc przychodzi z całej Polski.
- Byłam dziś na proteście Matki na granicę. Torby pełne jedzenia, ubrań, zabawek, książki po angielsku. Przekazano nam mnóstwo rzeczy - twierdziła.
- Jak szłyśmy obładowane tymi pakunkami, jedna z kobiet podbiegła i spytała, czy może nam dać pampersy, które, co prawda, kupiła dla swojego dziecka, ale chce pomóc - dodaje.
Jak powiedziała, te wszystkie rzeczy mogłyby służyć realnie ludziom w potrzebie, ale ze względu na obecną sytuację, trudno je komukolwiek przekazać. Dodała, że to nie chodzi o brak dobrej woli u zwykłych ludzi, ale rządowe zakazy.
- Za chęć pomagania można czuć się winnym. Nie tylko mogą pojawić się konsekwencje związane z nagłym przeszukaniem samochodu przez policję, przed którą trzeba twierdzić, że jedzie się w okolice granicy na urlop , ale również hejt, który spływa na każdą osobę, która tu przyjeżdża , poczynając od Kasi i Macieja Stuhrów, a kończąc na Mai Ostaszewskiej.
- A to przecież nie jest wielka pomoc. To podanie herbaty, podanie ciepłej zupy - stwierdza Maja Staśko.
"Te dziewczyny przez osiem dni nie piły i nie jadły"
Staśko opowiedziała również, jakie produkty są najbardziej cenne - nada się wszystko, co kaloryczne, przede wszystkim zupy, które są łatwe w podaniu, soczki, batony, i wreszcie niezbędna do funkcjonowania woda.
- Wczoraj była interwencja - znaleziono dwie dziewczyny. One przez osiem dni nic nie piły i nie jadły. Jedyne, co mogły wziąć do ust, to deszczówka. To historie z wczoraj, z dzisiaj - opowiada.
Staśko dodała, że ważna jest jednak również atmosfera w samej Grupie Granica. Na miejscu wszyscy się wspierają, starają się sobie pomagać. Jest również pomoc psychologiczna dla wolontariuszy.
- Niesamowite, że tyle osób mimo tego całego hejtu i strachu przed służbami jest gotowych pomóc wbrew wszystkiemu - podsumowuje aktywistka.