Maciej Strzembosz komentuje apel Tuska do Brzoski: wcale nie jest mi do śmiechu
Gdy Donald Tusk zaprosił Jerzego Owsiaka do pomocy przy przeciwdziałaniu skutkom powodzi, myślałem, że to wypadek przy pracy. Że chodzi o popularność Owsiaka, ocieplenie wizerunku rządu itp. Słabe, ale co tam. Jest nieszczęście – wszystkie ręce na pokład. Ale gdy premier mojego kraju wzywa śmiejącego się z jego słów biznesmena do przedstawienia programu deregulacji, to mnie wcale nie jest do śmiechu.
Państwo bez strategii?
Oznacza to bowiem abdykację państwa z roli mediatora różnych interesów różnych warstw społecznych i prywatyzację tego za co płacimy politykom: myślenia strategicznego o rozwoju Polski.
Tak samo jak zatrudnienie Owsiaka, było przyznaniem się, że państwo same nie potrafi pomóc swoim obywatelom w obliczu nieszczęścia.
Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę, że to była ustawka. Że Rafał Brzoska doskonale wiedział, po co premier zaprasza go na swoja konferencję prasową. Że dogadali się wcześniej, że to zrobią, tylko chcieli, żeby to wyglądało spontanicznie. To by znaczyło, że decyzja o abdykacji państwa z projektowania naszej przyszłości była świadoma, a kabaretowe było jedynie wykonanie.
Ale druga możliwość jest jeszcze gorsza – oznacza bowiem, że nasza przyszłość, to jest łupina na wzburzonym morzu, którą sieknąć może w prawo lub lewo byle co. Bo gdyby na konferencji śmiał się Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, to dziś byśmy się zastanawiali nad tym co dla naszej przyszłości oznacza oddanie wyznaczania kierunku działania państwa Polskiej Sieci Ekonomii?!
Szuflady zawsze puste
Załóżmy więc wersję dla rządu korzystniejszą, czyli pierwszą, że naprawdę chce dogadać się z polskim biznesem i go wesprzeć. Dlaczego jednak ma to robić konkretnie pan Brzoska i jego koledzy, których on sobie sam dobierze?
Ja oczywiście jestem za likwidacją idiotycznych przepisów, których jedynym celem jest umożliwienie urzędnikom gmin, miast i różnych biurokratycznych instytucji pobieranie łapówek. Ale dlaczego premier obiecuje w ciemno, że będzie wprowadzał w życie postulaty grupy zdefiniowanej oficjalnie jako Rafał Brzoska i jego koledzy?
Przecież są jakieś organizacje reprezentujące biznes w tym kraju o nieco szerszym mandacie niż jeden konkretny biznesmen. Jest wreszcie komisja trójstronna: rząd, pracodawcy i pracobiorcy, gdzie taka dyskusja o deregulacji powinna mieć miejsce systemowo, by się nie okazało, że koszt deregulacji ponoszą wyłącznie pracownicy.
Zauważmy także jak bardzo Donald Tusk z góry ogranicza działanie tej grupy. Mają pracować szybko i wyłącznie postulować rzeczy, które da się wprowadzić bez zmiany ustaw, czyli w sposób będący w wyłącznej gestii szefa rządu. Przy okazji Donald Tusk, polityk na 300%, premier i szef partii, uzasadnia to faktem, że dopuszczenie polityków do decyzji może skutkować nieskutecznością. Czy tylko ja mam wrażenie, że zanurzamy się w oparach absurdu?
Ale ważne jest jeszcze co innego. Rys przewijający się przez cała karierę Donalda Tuska – niechęć do programów politycznych. I strategicznego planowania. Rządzenie to nieustanny ciąg rozwiązywania doraźnych kryzysów, reakcja na zagrożenia, wyczuwanie skąd wiatr wieje i ustawianie żagla w taki sposób, by popychał naszą łódkę do przodu.
To się sprawdza w wygrywaniu wyborów, ale nie sprawdza w okresach rządzenia. I przede wszystkim prowadzi do marnowania okresów przebywania w opozycji. Istotą demokracji jest to, że ekipa odsunięta od władzy, pracuje nad nowym programem, który zaprezentuje w następnych wyborach.
W wypadku partii Donalda Tuska szuflady zawsze są puste, bo póki nie poznamy sytuacji nie ma sensu wymyślać reakcji na nią. To się zrobi w biegu, z wdziękiem i szelmowskim uśmiechem. Wielomiesięczna praca analityczna np. w kwestiach deregulacji nie ma sensu, bo na pięć lat przed objęciem władzy nie wiemy, czy będziemy chcieli deregulować czy przeciwnie.
Symptom poważniejszej choroby
Niestety, władza, która idzie za społecznymi nastrojami nawet nie próbując ich kreować, jest skazana na doraźność i działania pozorne. Ale jeśli pierwszą zasadą polityczną przywódcy państwa, jakim jest Donald Tusk, jest przekonanie, że posiadanie wizji, to powód wysyłania polityka do lekarza, to nic innego poza doraźnością nie istnieje.
A konsekwencje podejmowanych w biegu decyzji też są lekceważone, bo przecież wszystko można zmienić dwa tygodnie później. Tyle, że w takiej rzeczywistości chore konstrukty umysłowe, oderwane od rzeczywistości i współczesności zaczynają się jawić jako strategie. Na bezrybiu Kaczyński jest delfinem, a Mentzen z daleka przypomina rekina.
Cała ta sytuacja jest też symptomem poważniejszej choroby, która dotyka większość rządów. Państwo polskie się nie interesuje samo sobą. Nie prowadzi poważnych i nieustannych badań nad działaniem swoich instytucji, nie bada skutków radosnej twórczości legislacyjnej.
Dr Janusz Kochanowski, Ś.P. Rzecznik Praw Obywatelskich, który zginął w Smoleńsku, zwracał uwagę, że nie wystarczy, by w procesie legislacyjnym urzędnicy z palca wyssali ocenę regulacji, trzeba jeszcze przebadać po paru latach czy ocena była słuszna i czy ustawa osiągnęła swoje cele oraz jakie spowodowała skutki uboczne, o których ustawodawca nie pomyślał. Kochanowski postulował więc, by dwa lata po wprowadzeniu ustawy odbywała się debata z udziałem interesariuszy na temat jej skuteczności oraz pożądanych i niepożądanych konsekwencji.
Zwracał też uwagę, że wiele zapisów pozostaje martwymi, bo rządy nie wydają przepisów wykonawczych w ten sposób torpedując działanie ustawy, a obywatele nie mają pojęcia, czy rząd ich w ten sposób przed czymś uratował, czy przeciwnie – czegoś ich pozbawił np. w wyniku działań lobbingowych.
Te postulaty nie są nowe, zważywszy, że sformułował je człowiek, który zginął tragicznie wiosną 2010 roku. I co? I nic? Rządy się zmieniały, ale stan niewiedzy pozostawał bez zmian. Państwo polskie nie wie co zrobić, bo się samo sobą nie interesuje. Interesuje się natomiast sondażami, a te wskazują, że Polakom zaczyna dolegać brak planów rozwojowych.
Ale odpowiedzią na to nie może być powołanie grupy obywateli, którzy nie mają dostępu do poufnych danych rządowych, lecz praca własna rządu. To jednak nie wchodzi w grę. Rzecz w tym, że propozycje mogą się okazać niepopularne, a na to szef rządu nie może sobie pozwolić. Dlatego potrzebuje, kogoś na kogo można potem można zwalić i od kogo łatwiej się odciąć niż od własnego rządu.
Na koniec – cieszy mnie, że rząd Donalda Tuska zaczyna szukać rozwiązań przeciwdziałających pułapce średniego rozwoju, że stawia na inwestycje i ekspansję. Ale wolałbym, żeby raczej wymyślał system, który temu pomoże, a nie skupiał się na doraźnych akcjach, wskazujących, że abdykacja państwa ze swej roli się pogłębia.
Jak zawsze, gdy pomyśleć głębiej i spojrzeć na wszystko z boku okazuje się, że podstawową zaletą Donalda Tuska, jest to, że alternatywa jest znacznie gorsza. Bo poprzedni rząd też głównie reagował na doraźne sytuacje, ale także świadomie zmierzał w kierunku dla Polski bardzo niedobrym. Zaś funkcje państwa podporządkowane były interesowi partii a Polacy dzieleni na lepszy i gorszy sort.
Aż strach pomyśleć, jakim szokiem byłby rząd, który troszczy się głównie o interes całej Polski i wszystkich Polaków i do tego robi to systemowo, na podstawie solidnej wiedzy i przetestowanych planów.