Klan. Tomasz Stockinger opowiedział o tragediach, które spotkały go przez 25 lat pracy w serialu
Klan w tym roku obchodzić będzie 25 lat emisji. Tomasz Stockinger, który wciela się w rolę legendarnego doktora Lubicza, opowiedział o początkach swojej pracy oraz najbardziej wzruszających i bolesnych momentach na planie. W rozmowie z Faktem zdradził też, co sądzi o przyszłości serialu TVP.
Klan. Tomasz Stockinger opowiedział o najboleśniejszych sytuacjach podczas pracy w serialu
Tomasz Stockinger pochwalił się, że większość obsady nie zmieniła się od początku. Cała ekipa ma prawo być dumna z tego, co udało się osiągnąć za relatywnie nieduże pieniądze. Bo nie jest tajemnicą, że "Klan" nie jest drogim serialem.
- Cieszymy się wciąż sympatią publiczności. Nie sposób powiedzieć, ile to jest odcinków, ile dialogów, miłych i ciężkich momentów za nami. Kiedyś próbowałem policzyć, ile stron dialogów musiałem się nauczyć do "Klanu" - wyszło mi kilkanaście tysięcy. To jubileusz nas wszystkich, również tych, którzy odeszli i możemy ich odwiedzać tylko na cmentarzu. To kawał życia każdego z nas i kawał życia wszystkich Polaków w czasach transformacji - bo przecież my wtedy startowaliśmy - powiedział w rozmowie z faktem aktor.
W jubileuszowym odcinku, czyli 4000 w serialu wspomniano nieżyjącego już Zygmunta Kęstowicza, który grał serialowego ojca doktora Lubicza.
- Najczęściej spotykaliśmy się podczas kręcenia scen rodzinnych, w dużym gronie, ale dla mnie Zygmunt Kęstowicz to taki mój "ojciec" teatralny. Zacząłem pracę po szkole teatralnej w 1978 roku. Dostałem wtedy bardzo ważną rolę Jontka w "Krakowiakach i Góralach" w Teatrze Dramatycznym - moim pierwszym miejscu pracy. I właśnie tam miałem dużo do czynienia z Zygmuntem Kęstowiczem. Razem mieliśmy kilka scen i on mnie strasznie ciepło i ze zrozumieniem przyjął, tego wystraszonego, zdenerwowanego i stremowanego studenta, adepta sztuki teatralnej, który debiutował w renomowanym teatrze prowadzonym wtedy przez Gustawa Holoubka. Więc on kojarzyć mi się zawsze będzie z inicjacją teatralną. Był bardzo opiekuńczy i widząc, że ja z nerwów potykam się o własne nogi, bardzo mnie wspierał - zawsze będę mu za to wdzięczny. Za to ciepło, otwartość i prawość. Mogę powiedzieć, że to była najwyższa klasa, jeśli chodzi o relacje zawodowe i koleżeńskie. To ta stara szkoła, czyli szacunek, serdeczność i wrażliwość na drugiego człowieka. Dziś niestety to się pozmieniało i to na niekorzyść - skwitował aktor.
To właśnie śmierć aktora była jednym z najbardziej bolesnych momentów w 25-letniej pracy na planie "Klanu".
- Te smutne odejścia. Właśnie Zygmunta Kęstowicza, Haliny Dobrowolskiej - czyli moich serialowych rodziców. Niestety przedwcześnie odeszli, zwłaszcza Halina, która walczyła z nowotworem. Mimo choroby mobilizowała się na zdjęcia, długo ukrywała chorobę - niestety w pewnym momencie się nie dało. Pamiętam jej pogrzeb na Powązkach - to był taki moment, gdzie fikcja mieszała się z życiem. Na zawsze zostanie też smutek po odejściu Agnieszki Kotulanki, czyli mej serialowej żony. Niestety z serialem pożegnało się też wiele osób z ekipy technicznej. Jednak gdy się razem pracuje tak długo, śmierć pojawia się i nas dotyka. Bo jeśli się spędza ze sobą tyle czasu, to my naprawdę jesteśmy jak rodzina i to nie tylko ta ekranowa. Wszystkich, którzy odeszli mam w pamięci i w sercu - wspomniał aktor.
Tomasz Stockinger zdradził również, co sądzi o przyszłości serialu.
- Dopóki widzowie będą nas kochali, jesteśmy gotowi grać dalej. Czasami zastanawiam się, co musiałoby się stać, by ktoś odważył się podjąć decyzję o zakończeniu serialu. On wrósł się w polską rzeczywistość. Wiem, że na razie pracujemy, zobaczymy, co czas przyniesie - podsumował aktor.
Artykuły polecane przez Goniec.pl:
Źródło: fakt.pl