Hartman: Czy lekarze obalą PiS?
Z całego serca kibicuję protestującym lekarzom, a zwłaszcza pielęgniarkom i ratownikom, którzy zarabiają skandalicznie mało. Powodzenie protestów odczujemy w swoich kieszeniach, lecz nie ma innego wyjścia. Mam nadzieję, że to, co dzisiaj „wystrajkują” medycy, faktycznie realizować będzie już zupełnie inny, demokratyczny i cywilizowany rząd. Kto wie, czy nie dostaniemy go właśnie w wyniku procesu politycznego zapoczątkowanego dziś przez Białe Miasteczko 2.0. Oby.
Tym razem protestują w pierwszym rzędzie lekarze, głównie młodzi, jakkolwiek działają w imieniu wszystkich grup zawodowych w ochronie zdrowia oraz z poparciem innych branż. Zresztą pielęgniarki i ratownicy już się przyłączają i choć na ulicy nie zobaczymy tłumu protestujących, to w sieci wrze. „Białe Miasteczko 2.0” ma poparcie organizacji nauczycielskich oraz populistycznej Agrounii. Protest trwa już tydzień i wydaje się, że to dopiero początek. Nie sądzę, aby rząd zdołał wziąć go na przeczekanie i zdusić telewizyjnym hejtem. Lekarze liczą na efekt kuli śniegowej i choć na razie nie wygląda to na zasadniczy protest konstytucyjno-polityczny, to w każdej chwili może nastąpić przełom, dzięki któremu protest branżowy przeistoczy się w rewoltę stawiającą sobie za cel doprowadzenie do wcześniejszych wyborów. Wiele zależy tu od central związkowych i decyzji głównych partii politycznych. Niestety, polską tradycją jest odżegnywanie się od „polityczności” protestów społecznych. Tak jak gdyby postulaty polityczne były czymś nie na miejscu i pozbawionym związku z meritum konfliktu „resortowego”. Rząd będzie zapewne po cichu przekupywał różne środowiska, starając się osłabić solidarność miedzy nimi. Jest jednak spora szansa, że tym razem pisowcom się nie uda. Kolaboracja z rządem PiS uchodzi bowiem w coraz szerszych kręgach społeczeństwa za niegodziwość.
Wygląda na to, że mamy pierwszy po pandemii (a przynajmniej po jej ostrej fazie) znaczący protest społeczny. W warszawskich Alejach Ujazdowskich stanęło „Białe Miasteczko”, wzorowane na tym z 2007 r., kiedy to pod kancelarią premiera zamieszkały pielęgniarki.
Protest medyków jest silnie zorganizowany i prowadzony bardzo inteligentnie. Postulaty płacowe wysuwane są w imieniu całego środowiska, a nie tylko lekarzy. Jednocześnie priorytet dawany jest postulatom systemowym, na czele z dawno już obiecanym zwiększeniem wydatków budżetowych na zdrowie oraz zwiększeniem zatrudnienia. Medycy nie są naiwni i nie dadzą się wyprowadzić w pole ani wziąć pod włos. Nie nabrali się na dziecinną pułapkę zastawioną przez rząd, który powołał specjalnego „wiceministra do spraw dialogu”. Komitet Protestacyjno-Strajkowy Ochrony Zdrowia zapowiada, że nie będzie rozmawiał z nic niemogącym ministrem Niedzielskim, a więc tym bardziej nie będzie tracił czasu na jego zastępcę. Żądają rozmów z premierem Morawieckim. Ten z kolei zapowiedział, że nie siądzie do takich rozmów. Zapewne jednak będzie musiał, a skoro uczyni to wbrew swojej zapowiedzi, to tym samym znajdzie się już w punkcie wyjścia na przegranej pozycji. Zapewne o tym, co uczyni rząd i Morawiecki, decydować będzie Jarosław Kaczyński, o ile faktycznie jeszcze rządzi tym krajem, bo coś go prawie ostatnio nie widać… Niestety, jest to człowiek mało obliczalny, a za to zawzięty i chętny do konfrontacji. Ustąpi tylko przed prawdziwą siłą. A czy ta siła będzie dostatecznie duża, to czas pokaże. Z pewnością sami medycy nie wystarczą. Muszą otrzymać realne wsparcie dużych grup społecznych i zawodowych.
Pieniądze nie naprawią systemu, lecz pozwolą zatrzymać jego degradację. Dadzą czas na reformy. Bo te, które przeprowadzono w ostatnim dziesięcioleciu, działają słabo. Ani reformy Arłukowicza (program onkologiczny), ani Szumowskiego (sieć szpitali) na razie nie zdają egzaminu. A covid-19 dodatkowo przydusił system, uniemożliwiając leczenie stekom tysięcy chorych. Nie możemy zapominać, że pandemia kosztowała już życie grubo ponad stu tysięcy Polaków – a znacznej części tych strat można było uniknąć, gdyby system był lepiej zorganizowany.
Jeśli rząd nie zacznie natychmiast naprawiać systemu ochrony zdrowia, czeka nas drastyczne „zwinięcie” tego systemu, czyli znaczny spadek jego wydolności. Lekarzy i pielęgniarek ubywa, kolejki do lekarzy się wydłużają, a sektor niepubliczny, dostępny dla zamożniejszych warstw społeczeństwa, zwiększa swoje udziały w poszczególnych dziedzinach opieki zdrowotnej. Centralizacja zarządzania, wzrastające wymagania „referencyjności”, czyli uprawnień do prowadzenia złożonych procedur medycznych, a także presja biurokratyczna oraz fatalna atmosfera nieufności i zagrożenia, panująca w zakładach opieki zdrowotnej, sprawiają, że coraz mniejsza liczba lekarzy i pielęgniarek z coraz mniejszym przekonaniem coraz mniej pracuje w sektorze publicznym ochrony zdrowia. Władza liczy na import medyków z Ukrainy i innych krajów, lecz nawet to nie wystarczy do załatania ziejących dziur kadrowych. Jest naprawdę źle. W chirurgii, neurologii i psychiatrii – wręcz fatalnie. Szybkim marszem cofamy się do lat 90.