Eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie. "Iran i Hezbollah nie chcą otwartej wojny"
Po atakach Izraela w Libanie i Iranie, nad Bliskim Wschodem znów zawisło widmo otwartej wojny. Czy spiralę konfliktu da się jeszcze zatrzymać?
Śmierć Szukra i Hanije: kompromitacja irańskich służb
Przypomnijmy, jakie wydarzenia zapoczątkowały kolejną eskalację napięć w regionie. 30 lipca izraelski nalot zabił Fuada Szukra, militarnego dowódcę Hezbollahu, w budynku mieszkalnym w południowym Bejrucie. Tel Awiw twierdzi, że Szukr stał za atakiem na miasteczko Madżal Szams w anektowanych przez Izrael Wzgórzach Golan, w którym zginęło dwanaścioro grających w piłkę dzieci.
Bojownik był poszukiwany także przez Stany Zjednoczone, które oferowały za jego głowę 5 milionów dolarów w związku z odpowiedzialnością za bombardowanie koszar Marines w Libanie w 1983 roku. Rakieta, która dosięgnęła Szukra, spowodowała także śmierć pięciorga cywili - trzech kobiet i dwójki dzieci.
W pogrzebie Szukra w Bejrucie uczestniczyły setki zwolenników Hezbollahu, a cała ceremonia przypominała paradę wojskową. Dowódca grupy, Hasan Nasrallah, którego przemówienie wyświetlono zgromadzonym, ostrzegł, że “wszystkie fronty są otwarte na wojnę”.
31 lipca, w Teheranie zginął Ismail Hanije, polityczny przywódca palestyńskiego Hamasu. Wcześniej tego dnia uczestniczył w ceremonii zaprzysiężenia Masuda Pezeszkiana na nowego prezydenta Iranu (trudno zresztą wyobrazić sobie gorszy pierwszy dzień pracy niż ten, który stał się jego udziałem).
Wersje dotyczące technikaliów ataku są różne: od rakiet dalekiego zasięgu po bombę umieszczoną w budynku, w którym zatrzymał się Hanije, nawet kilka miesięcy wcześniej.
Każda z nich jest dla Iranu i irańskich służb, w tym tak wszechmocnych, jak Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, kompromitująca - nie były w stanie zapewnić bezpieczeństwa ważnemu gościowi państwowej uroczystości w stolicy kraju.
Nic dziwnego, że w Teheranie zawrzało. Najwyższy Przywódca Iranu Ali Chamenei wezwał do “srogiej zemsty”, a nowo zaprzysięgły Pezeszkian zapowiedział, że “terrorystyczni okupanci pożałują swojego tchórzliwego czynu”.
Co dalej? "Jeśli ośmielą się nas zaatakować, zapłacą surową cenę"
Od tamtego czasu wydaje się, że Bliski Wschód znalazł się - po raz kolejny w ciągu ostatnich miesięcy - na krawędzi. Kolejne państwa zaczęły wzywać swoich obywateli, by opuściły Liban, obawiając się rozlania się wojny na to państwo.
Amerykański sekretarz stanu Antony Blinken miał w niedzielę ostrzec członków grupy G7, że atak na Izrael może rozpocząć się w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin. Izraelski minister obrony Joaw Gallant ostrzegł:
“jeśli ośmielą się nas zaatakować, zapłacą surową cenę”.
Supermarkety w Izraelu przeżywają oblężenie. Mieszkańcy wykupują wodę mineralną i czekają. “Oczekujemy ataku, to jest powszechne uczucie”, powiedział stacji CNN 29-letni mieszkaniec Tel Awiwu. Dodał, że choć Izraelczycy są do nich przyzwyczajeni, czują się także zmęczeni.
Również mieszkańcy Libanu od kilku dni żyją w strachu i niepewności. Libańskie media informują, że mieszkańcy Dahije - przedmieść Bejrutu, gdzie zginął Fuad Szukr - rozważają opuszczenie swoich domów, obawiając się kolejnych izraelskich ataków. Na panikę zareagował rynek nieruchomości, wystrzeliwując w górę ceny mieszkań.
Marcin Krzyżanowski, iranista z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który właśnie przebywa w Iranie, mówi, że atmosfera w tym kraju nie ma w sobie niczego z paniki.
- Sytuacja wygląda zupełnie normalnie. Gdyby nie doniesienia prasowe w nieirańskich mediach, często utrzymanie w sensacyjnym tonie, trudno byłoby w ogóle dojść do tego, że coś się dzieje. Życie na ulicach toczy się zwyczajnym trybem, programy tv i radiowe nadają normalnie, bez żadnych zmian. Większość osób, z którymi rozmawiałem, uważa, że sytuacja rozejdzie się po kościach - acz zdarzają się osoby obawiające się izraelskiego nalotu na Iran - powiedział w rozmowie z Gońcem.
Po chwilowej zwyżce po zeszłotygodniowym zamachu stablizuje się też irański rynek - spadać zaczęła cena riala, a teherańska giełda odrabia straty.
Dalsze scenariusze. Iran i Hezbollah nie chcą otwartej wojny
Scenariuszy możliwego odwetu jest kilka. Analitycy jak mantrę powtarzają to, co przy okazji poprzednich eskalacji - ani Hezbollah, ani Iran nie chcą rozpoczynać otwartej wojny o dewastujących konsekwencjach. Odpowiedź musi być zatem wymierzona z chirurgiczną precyzją - na tyle silna, by wysłać odpowiedni sygnał, lecz nie aż tak, by doprowadzić do zbrojnej konfrontacji z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi. Irańscy przywódcy powtarzają: Izrael musi wiedzieć, że nie może przekraczać czerwonej linii z poczuciem bezkarności. Dodają jednak, że otwartej wojny wcale nie chcą.
W kwietniu, gdy Izrael zaatakował irańską placówkę dyplomatyczną w Syrii i zabił kilku wojskowych, Teheran odpowiedział krzyżowym ogniem pocisków balistycznych i dronów. Większość udało się jednak zestrzelić nim doleciały do celu - w odparciu ataku poza USA i stacjonującymi w regionie wojskami europejskimi uczestniczyły też Jordania i Arabia Saudyjska.
Do “zemsty” bardziej zmotywowany powinien być Hezbollah. Choć zabójstwo Hanijego na terenie państwowego kompleksu i przy okazji prezydenckiego zaprzysiężenia to dla Iranu wielki policzek, Teheran wielokrotnie pokazał, że nie chce iść na wojnę za Hamas. Libańska partia straciła za to swojego najcenniejszego dowódcę militarnego na swoim własnym terytorium.
Hasan Nasrallah zdaje sobie jednak sprawę, że jego ugrupowanie nie podoła otwartej konfrontacji zbrojnej z Izraelem. Szyicki duchowny w ubiegłym roku dawał do zrozumienia, że wojna w Gazie nie jest wojną Hezbollahu i ten nie jest gotów bezpośrednio się w nią angażować. Także rzecznik irańskiego MSZ zapowiedział, że Iran “nie szuka eskalacji, lecz zapewnienia stabilizacji”.
Jakie formy może zatem przyjąć odpowiedź ze strony Iranu i Hezbollahu? Marcin Krzyżanowski twierdzi, że jeśli tym razem Iran zdecyduje się na odwet, będzie różnił się od poprzednich ataków. - Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. O ile ostatnim razem irański atak można pod wieloma względami uznać za pozorowany czy symboliczny, tym razem będzie to odwet prawdziwy.
Potencjalny atak może wydarzyć się jednak zdecydowanie później niż sugeruje to Blinken. Zasugerował to sam Nasrallah w swoim przemówieniu przy okazji pogrzebu Szukra. “Jestesmy wściekli, ale mądrzy. Nasza odpowiedź może przyjść skądkolwiek i kiedykolwiek. Poszukujemy takiej, która jest jednocześnie silna i wykalkulowana”.
Krzyżanowski także zwraca uwagę, że rozpoczynając wojnę, Iran i jego sojusznicy wpadliby w pułapkę Benjamina Netanjahu, który zdaje się dążyć do zbrojnej konfrontacji USA z Iranem.
- Głupotą ze strony Iranu byłoby jednak pakować się w paszczę uzbrojonych i przygotowanych Izraelczyków z Amerykanami do spółki. Większośc irańskich polityków i komentatorów, z którymi miałem okazję się zapoznać, twierdzi standardowo, że “atak zostanie przeprowadzony we właściwym czasie”. Pojawiają się głosy sugerujące, że w tym momencie nasz przeciwnik jest przygotowany na atak, a my zaatakujemy, kiedy to my będziemy gotowi - tłumaczy.
Analiza Joe Bidena: prosta, ale trafna
Jakie formy może przyjąć atak na Izrael? Jeden z najbardziej prawdopodobnych scenariuszy zakłada kilka niezależnych, lecz skoordynowanych ataków ze strony członków tzw. osi oporu. To nieformalny sojusz Iranu i kilku ugrupowań zbrojnych w regionie - libańskiego Hezbollahu, irackich i syryjskich bojówek, jemeńskich Huti.
Ten ostatni wziął udział już w ostatnim irańskim ostrzale Izraela, gdy kilka rakiet przyleciało właśnie z terytorium Jemenu. Iran może zdecydować się - co bardziej prawdopodobne - by odpowiedzieć wyłącznie przy pomocy swoich sojuszników, bez ataku na Izrael z irańskiego terytorium. Inna możliwość, którą wymienia Krzyżanowski, to przeprowadzony przez irańskie służby specjalne zamach na placówkę dyplomatyczną Izraela w państwie trzecim.
***
Problem z precyzyjnie wykalkukowanymi odpowiedziami - a więc takimi, jakiej chcieliby udzielić zarówno Iran, jak i Hezbollah - jest jednak taki, że niezwykle łatwo jest się w nich przeliczyć i doprowadzić do tego, że sytuacja wymknie się spod kontroli. W tej chwili Bliski Wschód cały czas kipi. W poniedziałek między Izraelem i Hezbollahem doszło do kolejnej wymiany rakiet. Joaw Gallant odwiedził centrum dowodzenia i zapowiedział, że jego kraj “jest gotowy na wszystko, włącznie z płynnym przejściem do ofensywy”. Stany Zjednoczone umacniają swoją obecność militarną w basenie Morza Śródziemnego na wypadek spełnienia się najgorszego scenariusza.
Państwa regionu wciąż dokładają jednak wysiłków dyplomatycznych, by zatrzymać spiralę eskalacji. Szef jordańskiej dyplomacji, co należy do rzadkości, złożył wizytę w Teheranie; w środę w saudyjskiej Dżeddzie mają spotkać się przedstawiciele państw Organizacji Współpracy Muzułmańskiej.
Prawdopodobnie najprawdziwszej odpowiedzi na pytanie o przyszłość konfliktu udzielił - świadomie lub nie - amerykański prezydent Joe Biden. Zapytany przez dziennikarzy, czy Iran wycofa się, odparł: "Mam nadzieję. Nie wiem”.