Wtargnął uzbrojony do siedziby TVP! Ochroniarze zamarli, od razu podjęto działanie. Niebywałe, czego chciał
Od kilku dni w siedzibie Telewizji Polskiej wrze. Niewiele osób o tym pamięta, ale bywało jeszcze goręcej, gdy kilka minut po godzinie 20 do budynku TVP przy ul. Woronicza w Warszawie wtargnął młody i uzbrojony mężczyzna. Sforsował barierki, sterroryzował strażnika i zażądał wpuszczenia na wizję. Adrian M. został obezwładniony i zatrzymany po godzinie 23:00. Trudno uwierzyć, czego oczekiwał.
Wdarł się do TVP i zażądał transmisji na żywo
Ta historia wydarzyła się 21 września 2003 roku. Podejrzanym człowiekiem zainteresował się ochroniarz obiektu, który chciał zobaczyć, co się dzieje. Szybko okazało się, że napastnik posiada broń i zagroził, że jej użyje, jeśli nie uda mu się skontaktować z wydawcą telewizyjnym. Postawiony pod ścianą strażnik zadzwonił do niego i podał słuchawkę agresorowi.
W rozmowie z wydawcą napastnik przekazał, że przywiózł ze sobą materiał do emisji. Pracownik Telewizji Polskiej miał już oczywiście zaplanowane wszystkie programy, które miały się tego wieczora pojawić na antenie, ale uzbrojony mężczyzna nalegał na odtworzenie jego materiału. Gdy wydawca odmówił, napastnik nakazał strażnikowi, aby zaprowadził go do studia telewizyjnego.
Gdy mężczyźni dotarli na miejsce, napastnik wycelował w głowę ochroniarza i zażądał emisji jego materiału na żywo. Przerażeni pracownicy TVP wskazali mu studio, w którym realizowano tego typu programy. Tam wszyscy obawiali się, że uzbrojony mężczyzna postanowi zastrzelić kogoś na wizji i postanowili grać na zwłokę.
Mężczyzna zabarykadował się w reżyserce wraz z siedmiorgiem sterroryzowanych pracowników Telewizji Polskiej, którzy przygotowywali wtedy program "Sport Telegram", który miał zostać wyemitowany na żywo o godz. 22. Jak potem wspominali, napastnik mówił bardzo spokojnie, ale podniesionym i budzącym respekt głosem. Mężczyzna miał też twierdzić, że jest wariatem i stać go na wszystko, dlatego powinni wykonywać jego polecenia.
W niedzielę o 20 widzowie TVP zaleją się łzami. Czegoś takiego nie było w stacji od lat. Epokowa zmianaMężczyzna wtargnął do siedziby Telewizji Polskiej. Groził strażnikowi bronią
Pracownicy TVP odciągali emisje materiałów napastnika, jak tylko mogli. Liczyli, że uda się przetrzymać uzbrojonego mężczyznę, nim do akcji wejdzie oddział antyterrorystyczny wraz z policyjnymi negocjatorami, którzy zjawili się w siedzibie telewizji. Dopiero po upływie około trzech godzin od rozpoczęcia całego zdarzenia udało się obezwładnić i zatrzymać uzbrojonego mężczyznę.
Szczęśliwie nikomu nic się nie stało, a jedyną osobą, której realnie groziło niebezpieczeństwo, okazał się strażnik, którego przez cały czas miał na muszce napastnik. Jakby tego było mało, uzbrojony mężczyzna w chwili napadu miał przy sobie skręta z marihuaną, którego… kazał wypalić ochroniarzowi.
Tajemniczym napastnikiem okazał się Adrian M. z Tomaszowa Mazowieckiego. Nie wiadomo, czy mężczyzna faktycznie przygotował wcześniej materiał, który miał zostać wyświetlony telewidzom w całym kraju, czy może planował dokonać zabójstwa w telewizji na żywo. Sam napastnik argumentował swoje działanie tym, że chciał jedynie na żywo zwrócić się do młodych osób i ostrzec je przed... negatywnymi skutkami zażywania narkotyków. Już podczas wstępnego przesłuchania udało się ustalić, że w trakcie napadu w ręku miał pistolet gazowy, który na dodatek nie był nabity.
Dlaczego Adrian M. chciał się dostać do TVP?
Adrian M., który próbował wedrzeć się na antenę 2 TVP, nie był samotnym szaleńcem. W jego rodzinnym Tomaszowie Mazowieckim funkcjonowała wówczas grupa podobnie myślących młodych ludzi, dla których stał się prawdziwym bohaterem. Choć mężczyzna utrzymywał, że chciał z ekranu przemówić do młodych Polaków i ostrzec ich przed narkotykami, to właśnie jego znajomi zdradzili, dlaczego tak naprawdę próbował dostać się do programu na żywo.
- Żeby zaprotestować przeciw obecnej polityce i ustrojowi […] Powiedzieć ludziom to, co wszyscy myślimy: że pozycję w Polsce zdobywa się nieuczciwie, a prawo kreują ci, którzy stoją ponad prawem. Te przetargi, te odprawy... - tłumaczył 22-letni Krzysztof, przyjaciel Adriana, w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
Choć mężczyźnie początkowo groziła kara 10 lat pozbawienia wolności. Pod koniec marca 2004 roku sąd po zapoznaniu się z opinią biegłych psychiatrów zdecydował, że oskarżony trafi do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Lekarze uznali, że w chwili popełnienia przestępstwa był niepoczytalny.
Źródło: Gazeta Wyborcza