Śpiewak: Sex work, czyli mrówki głosują na partię mrówkojadów
Promotorki “sex worku” dokonują psychologizacji problemów społecznych, co jest typowym zabiegiem propagandowym dla wszelkiej maści neoliberałów. Uwarunkowania kulturowe i ekonomiczne nie mają dla nich znaczenia. Liczy się tylko perspektywa jednostkowa. Ten skrajny indywidualizm idzie w parze z prorynkowym podejściem. “Ja czerpię przyjemność z seksu, ja zarabiam na seksie, ja jestem wolna dzięki prostytucji”. To propozycja dla wybranych uprzywilejowanych jednostek. O przemocy wobec kobiet z biednych domów oczywiście nie usłyszymy, tak jak nie usłyszymy o przymusie ekonomicznym. Liberalny feminizm staje się więc parawanem dla wielkiego i mniejszego kapitału, który ze sprzedawania ciała kobiet zrobił ogromny przemysł. Seks biznes ma mieć dzisiaj twarz pań z „Dwie dupy o dupie podcast”, ale tak naprawdę korzystają na tym wielkie platformy sprzedające pornografię w internecie, gangi alfonsów, które wreszcie mogą dostać okazję do legalizacji swojego okrutnego biznesu. Jest to również gigantyczne zwycięstwo patriarchatu, który dzisiaj dzięki „sex workowi” dostaje ludzką maskę.
Dorota Rabczewska „Doda” wystąpiła z krytyką zjawiska prostytucji i całego seksbiznesu. Nie trzeba było długo czekać, żeby ściągnęła na siebie gromy ze strony niektórych popularnych feministek, które promują pojęcie “sex worku”. Pod hasłami tolerancji i otwartości przemycane są nowe formy przemocy, kontroli społecznej bogatych nad biednymi oraz mężczyzn nad kobietami.
W swojej retoryce promotorzy “sex worku” używają języka prawicy. Gdy ktoś kwestionuje postulaty ich środowiska wzbudzają panikę moralną. “Odbierasz głos kobietom!”, “jesteś paternalistą - uzurpujesz sobie prawo do mówienia w imieniu kobiet”. “Stygmatyzujesz pracownice seksualne!” Ten szantaż moralny na wielu niestety działa. Takie podejście jest jednak skrajnie nieobiektywne, nienaukowe i po prostu infantylne. Jako socjolog wiem, że badania jakościowe (wywiady) nigdy nie mogą być same w sobie podstawą do naukowych konkluzji. Subiektywne relacje są zawsze subiektywne. Kolejny banał o którym liberalne feministki zdają się zapominać. Potrzebna jest wiedza na temat mechanizmów systemowych, zjawisk historycznych, analiza ilościowa, faktograficzna, itd. Nasi respondenci mogą manipulować, kłamać, albo mogą mówić całkowitą prawdę, ale jeśli wszyscy pochodzą z jednego specyficznego środowiska to nigdy nie będziemy mieć pełnego obrazu sytuacji. Podobnie jest z oddawaniem głosu „sex workerkom”. Do mnie też zgłosiło się kilka byłych pracownic seksualnych, które wskazywały na to jakie spustoszenie w psychice młodych kobiet robi ruch „sex worku”. Dwie z nich napisały mi, że weszły do tego biznesu, bo potrzebowały pieniędzy a czytając profile niektórych popularnych feministek uznały, że sprzedawanie własnego ciała mężczyznom to prawie to samo co modeling, czy pozowanie do aktów. Jedna została zgwałcona przez swojego klienta i do tej pory nie może dojść do siebie. Obie wymagają dzisiaj pomocy psychologicznej i psychiatrycznej. Takich historii na pewno jest znacznie więcej.
Ich prorynkowe podejście do kobiecego ciała jest ukryte pod płaszczykiem „słuchania głosu zarabiających na seksie kobiet”. Oczywiście nie ma nic złego w słuchaniu samych zainteresowanych. Wręcz przeciwnie! Tylko jakoś tak się składa, że najczęściej do głosu dochodzą uprzywilejowane kobiety wykonujące ten zawód, które pracują na własnych warunkach z tym z kim chcą i kiedy chcą - a przynajmniej tak publicznie deklarujące. Większość tego biznesu tak nie wygląda. Osoby wspierające “sex work” jakoś rzadko oddają głos przemycanym do burdeli kobietom z europejskiego wschodu, które stanowią ogromną część tego biznesu. Nie przypominam sobie żadnego wywiadu w polskich mediach z uprowadzoną z Bułgarii i regularnie gwałconą przez swojego sutenera dziewczyną. NIe pasują im do obrazka. Nie podają też informacji, które dostępne są na wyciągnięcie ręki. Postulowana przez nich legalizacja prostytucji prowadzi do eksplozji zjawiska i towarzyszących mu patologii. Tak się stało w Niemczech, gdzie tylko kilkanaście procent prostytutek zalegalizowało swoją działalność po zmianie prawa. Reszta została w podziemiu i jest ich dużo więcej niż przed legalizacją. Liczne prace naukowe pokazują również związek między dekryminalizacją sutenerstwa i legalizacją prostytucji a wzrostem zjawiska handlu “żywym towarem”. Po prostu, gdy nie ma paragrafu na alfonsów to mogą oni bezkarnie rozszerzać swoją działalność. Trudniej jest udowodnić przemyt zastraszonej kobiety do burdelu niż to, że ktoś czerpie zyski z prostytucji. Promotorzy “sex worku” udają, że tego nie widzą.
Prostytucja wynika z przymusu ekonomicznego. Większość kobiet zaangażowanych w ten rodzaj działalności nie robi tego, dlatego, że lubi seks jak chcą nas przekonać panie z “Dwie dupy o dupie Podcast”. Robią to, bo nie mają wyboru. Zamiast walczyć o poprawę jakości życia młodego pokolenia, tworzenia szans awansu dla kobiet, stwarzania im bezpiecznych warunków do rozwoju, przedstawicielki ruchu “sex work” suflują rynkowe podpowiedzi. Emancypację i wyzwolenie upatrują w sprzedawaniu własnego ciała. To typowe podejście dla libertarian takich jak Janusz Korwin-Mikke. Niestety środowiska liberalnego feminizmu coraz bardziej zbliżają się retoryką i poglądami do tej strony sceny politycznej. Sprzedawanie przemocy ekonomicznej jako wyzwolenia to jeden z podstawowych mechanizmu fabrykowania zgody na neoliberalizm i rządy bogatych nad biednymi. W ten sposób 16-metrowe klitki stają się “mikro apartamentami” dla millenialsów, którzy lubią życie na mieście i minimalizm, a umowy śmieciowe są wybawieniem, bo dają młodym elastyczność i możliwość realizowania własnych pasji.
Poparcie dla dekryminalizacji stręczycielstwa, czyli działalności alfonsów, wyraził ostatnio Robert Biedroń, Maciej Gdula i Joanna Scheuring-Wielgus z Nowej Lewicy. Sekundują im liberalne feministki, które próbują nas przekonać, że prostytucja to zwykła praca. Dlatego te słowa Dody w wywiadzie dla portalu kobieta.pl je tak zabolały: „Promowanie prostytucji pod hasłami feminizmu, to jeden wielki bullshit [...] Mądra feministka wie, że każda kobieta ma o wiele więcej do zaoferowania. Nie jest przedmiotem, a przede wszystkim nie jest do sprzedaży dla mężczyzn”. Wydawałoby się, że słowa Dody są truizmem. Jednak w dzisiejszych zwariowanych czasach nic nie wydaje się już oczywiste. Liberalne feministki używają importowanego z Ameryki pojęcia „sex worku”, które ma „odczarować” najstarszy zawód świata. Jako głos środowiska uchodzą uprzywilejowane dziewczyny, które pracują na własny rachunek. Twarzami „sex worku” zostały ostatnio dwie kobiety autorki audycji „Dwie dupy o dupie podcast”. Przekonują one, że mają dzięki tej pracy “bardzo dużo dobrego seksu” a z klientami rozmawiają o “rosyjskiej poezji”. Taka infantylna i romantyczna wizja prostytucji jest następnie ochoczo kolportowana przez korporacyjne media. Nie powinno nas to dziwić. W XXI wieku wraz z rosnącymi nierównościami ekonomicznymi, zamkniętymi szansami awansu przed młodymi ludźmi, praca seksualna kobiet będzie sprzedawana przez system i korporacje jako normalna ścieżka kariery zawodowej. Już dzisiaj w Ameryce możemy obserwować eksplozję popularności serwisów typu onlyFans, gdzie przeważnie młode dziewczyny pokazują rozbierane zdjęcia i czasem pornograficzne filmy. To odpowiedź rynku na zadłużenie całego pokolenia. Średnio każdy absolwent wyższej uczelni w USA ma ponad 120 tysięcy złotych długu studenckiego do spłacenia. To samo dzieje się już w Wielkiej Brytanii, gdzie feministki muszą protestować przeciwko reklamowania pracy seksualnej przez… wyższe uczelnie. Bez szans na dobre zatrudnienie, które umożliwiłoby im spłatę należności, kierują się w stronę ostatniej rzeczy, którą mogą sprzedać na rynku: czyli własnego ciała i własnej intymności.
Feministki postulujące legalizację prostytucji i dekryminalizację stręczycielstwa przypominają mrówki głosujące na partie mrówkojadów. Nie przez przypadek ruchy socjalistyczne na początku XX wieku jako jeden z głównych celów swojej działalności wzięły na sztandary zakaz prostytucji i sutenerstwa. Działacze sprzed stu lat widzieli w prostytucji jedną z najbardziej okropnych twarzy dzikiego nieuregulowanego kapitalizmu. Kobieta zmuszona do sprzedawania własnego ciała mężczyznom i inni mężczyźni zarabiający na tym byli esencją wyzysku bogatych przez biednych i władzy mężczyzn nad kobietami. Ta historia odeszła już w niepamięć. Dzisiaj polskie prawo nie kryminalizuje prostytucji, ale dla niektórych “progresywnych” środowisk to o wiele za mało.