Rozrywka.Goniec.pl > Gwiazdy > Johnny Depp vs Amber Heard - dlaczego ta sprawa po prostu nie mogła zakończyć się inaczej?
Paweł Sekmistrz
Paweł Sekmistrz 09.06.2022 08:57

Johnny Depp vs Amber Heard - dlaczego ta sprawa po prostu nie mogła zakończyć się inaczej?

JD AH
EVELYN HOCKSTEIN/AFP; STEVE HELBER/AFP/East News

Johnny Depp vs Amber Heard, czyli proces dekady, który na tabletach, ekranach telefonów, telewizorach i komputerach oglądały miliony na całym świecie, dobiegł końca. Choć werdykt ławy przysięgłych pozostawał zagadką do samego końca, dziś wiemy już, że sprawa po prostu nie mogła zakończyć się inaczej.

Cancel culture, czyli polowanie na czarownice

Sharon Osbourne, zapytana w jednym z wywiadów o komentarz do wyroku w sprawie o zniesławienie, jaką Johnny Depp wytoczył swojej byłej żonie Amber Heard przyznała, że jest nim niezwykle zaskoczona. Nie negatywnie, cały czas kibicowała aktorowi, ale nie spodziewała się, że sprawa może skończyć się dla niego dobrze.

Mówiąc szczerze, niewielu się spodziewało. Katastrofa, jaką Johnny Depp poniósł w 2020 r. w Wielkiej Brytanii, przegrywając proces wytoczony gazecie "The Sun" za określenie go mianem "żonobijcy", dawała przekonanie, że nie da się wygrać z kimś, kto posługuje się orężem z wyrytym na ostrzu hasztagiem #metoo.

Inicjatywa ta, bardzo potrzebna i z założenia niezwykle szlachetna, piętnująca molestowanie seksualne i nadużywanie władzy przez szychy Hollywood, w początkach swego istnienia była niczym objawienie, światło, które spadło na amerykański przemysł filmowy. Dowiedzieliśmy się tego, o czym nieoficjalnie wiedzieliśmy już dawno - jak każda struktura, tak również i on ma swoje za uszami i nawet w "krainie snów" zdarzają się wołające o pomstę do nieba nadużycia.

Konsekwencją ruchu #metoo stała się cancel culture polegająca na eliminowaniu z życia publicznego jednostek, na których wizerunkach pojawiły się niewybaczalne skazy. Zjawisko miało stać się wkrótce zwyczajnym polowaniem na czarownice. Podczas konferencji prasowej odbywającej się w czasie festiwalu filmowego w San Sebastian, Johnny Depp podkreślał, że w obliczu cancel culture, nikt w Hollywood nie jest bezpieczny. Udowodniło ono bowiem, że wystarczy zwykłe pomówienie, kilka rzuconych w mediach społecznościowych słów, by przemysł rozrywkowy wpadł w panikę, wycofując się z projektów, w które zaangażowana był oskarżana gwiazda.

Johnny Depp powstaje z martwych

Jako obserwatorzy amerykańskiego (ale nie tylko) show-biznesu, przekonaliśmy się o jednym - oskarżonych nie dopuszcza się do głosu. Nie mają prawa do obrony, domniemania niewinności, z miejsca stają się pariasami. Niech tłumaczą się swoim bliskim i przyjaciołom, tutaj nikt nie będzie ich słuchał. W tej sytuacji znaleźli się Kevin Spacey, Marilyn Manson, Ryan Adams, Armie Hammer i wielu innych. Do "niechlubnego" grona dołączył również Johnny Depp.

Ten postanowił jednak zawalczyć o swoje dobre imię, wyrzekając się tego, co przez całą swoją karierę tak cenił - prawa do prywatności. Johnny Depp nigdy nie był gościem, który brylował na branżowych imprezkach. To outsider, który już od lat 80. za wszelką cenę unikał rozgłosu, bał się publicznych wystąpień, chronił swoje dzieci przed mediami aż do ich pełnoletniości.

Johnny Depp stanął na podium i przemówił. Opowiedział o swoich słabościach, o problemach z narkotykami i alkoholem, o trudnym dzieciństwie i przemocy w rodzinnym domu. Świat usłyszał i zobaczył nagrania, na których gwiazdor filmów Disneya używa wyszukanych wulgaryzmów, bełkocze po pijaku, czy niszczy meble. Świat usłyszał i zobaczył jednak również autentycznego człowieka z krwi i kości, nie gwiazdę Hollywood - mężczyznę w średnim wieku, rock'n'rollowca ze spóźnionej epoki, który ma cholernie dziwaczne poczucie humoru, a do tego popełnia błędy, tak jak każdy. I tak jak każdy, ma problemy. Ale nie takie, o jakie go oskarżano.

Ten sam świat był również świadkiem płaczu bez łez, który miał za zadanie wzruszyć ławę przysięgłych. Gry aktorskiej, którą by ocenić, nie trzeba być wyjątkowo uzdolnionym krytykiem teatralnym. Kłamstw dotyczących wpłacenia pieniędzy uzyskanych z rozwodu na cele charytatywne i zarzekania się, że "obietnica przelewu" jest synonimicznym określeniem "przelewu".

"(...) zobacz jak wielu ludzi ci uwierzy albo stanie po twojej stronie"

Wreszcie, obserwatorzy procesu z Wirginii mieli okazję usłyszeć nagranie, na którym padają najważniejsze dla całej sprawy słowa: "Powiedz światu, Johnny. Powiedz im - ja, Johnny Depp, mężczyzna, jestem ofiarą przemocy domowej i zobacz jak wielu ludzi ci uwierzy albo stanie po twojej stronie."

Ta gorzka, przerażająca wypowiedź, pełna ironii i wściekłej pewności siebie jest niewątpliwym dowodem na to, o co tak naprawdę chodzi w cancel culture, polowaniu na czarownice, podczas którego prawdziwe ofiary nie mają żadnych szans na zabranie głosu, a przynajmniej nie powinny spodziewać się tego, że ktokolwiek im uwierzy.

Sprawa Johnnego Deppa i Amber Heard nie ma precedensu. Ława przysięgłych udowodniła, że nadużywanie władzy, kłamstwa, a wreszcie przemoc domowa, po prostu nie mają płci.

Nie żal mi Amber Heard

Co jednak z samą Amber Heard, jej wizerunkiem i wiarygodnością, godnością przynależną każdemu człowiekowi? Kwestię poruszyła podczas swojej mowy końcowej w sądzie w Wirginii sama aktorka dostrzegając to, co przez czas procesu działo się w mediach społecznościowych. Memiarze, tik-tokerzy i wszelkiej maści internetowi prześmiewcy nie mieli dla niej litości. W felietonie Heleny Łygas opublikowanym na łamach portalu NaTemat, czytamy, że gwiazda "Aquamana" nie zasłużyła na to, co ją spotkało, "a przynajmniej nie bardziej niż Johnny Depp".

Czyżby? Czy istnieje współmierna kara do zniszczenia aktorskiej kariery człowieka, który budował ją przez prawie 40 lat, podważenia jego wiarygodności w oczach dzieci, bliskich, przyjaciół, milionów fanów, zrobienia z niego potwora? Czy istnieje coś gorszego, co może spotkać mężczyznę, niż przyklejenie mu łatki sprawcy przemocy wobec kobiet?

Nie sądzę.

Dlatego nie żal mi Amber Heard. Nie żal mi kłamstw, pomówień i oszustw, które reprezentuje. Wyrządziła okropną krzywdę kobietom na całym świecie, choć jak sama orzekła w swoim oświadczeniu opublikowanym na Instagramie, wynik procesu to "krok do tyłu" dla walki o prawa kobiet, na co w jednym z programów na kanale Law&Crime Network błyskotliwie odpowiedział jej uznany prawnik Rich Schoenstein.

- To nie jest krok do tyłu dla ruchu #metoo. To krok do tyłu dla kłamstw, to krok do tyłu dla złych prawników, ruch #metoo ma się świetnie - ocenił adwokat.

Artykuły polecane przez Goniec.pl:

Źródło: goniec.pl

Tagi: Johnny Depp