Był gwiazdą PRL-u. Nikt nie wiedział, że był tak biedny, że spał w windach
Andrzej Rybiński był wielką gwiazdą PRL-u, a dzisiaj jest już ikoną polskiej muzyki. Aby to wszystko osiągnąć, muzyk musiał wyrzec się luksusów i postawić wszystko na jedną kartę. W jednym z wywiadów zdradził, że przez chwilę “był menelem”. Tak wyglądała jego droga do sławy.
Andrzej Rybiński o początkach kariery. Nie było łatwo
Andrzej Rybiński jest wykonawcą m.in. świetnie znanego utworu “Nie liczę godzin i lat”. Podczas konkursu Premier 20. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu wykonał go na scenie, zdobywając drugie miejsce.
Zanim jednak było go stać na to, by piąć się po szczeblach kariery bez zamartwiania o pieniądze , miał na głowie kilka problemów . W podcaście Złotej Sceny i Anny Jurksztowicz “Legendy Showbiznesu” Andrzej Rybiński otworzył się na temat swojej przeszłości i wyznał, że gdy w 1970 r. otrzymał od Katarzyny Gertner propozycję nagrania albumu “Na szkle malowane", potraktował to bardzo poważnie.
Bezdomność Andrzeja Rybińskiego. Spał tam, gdzie mógł
Możliwość udziału w muzycznym projekcie grupy Bumerang bardzo zainteresowała Andrzeja Rybińskiego. Zdecydował wtedy, że przeprowadzi się do Warszawy, by w pełni wykorzystać szansę na dobrą karierę.
Nie wypadało wracać do rodzinnego domu, w związku z czym trzeba było zarabiać na życie, co wcale nie było takie proste. Przeprowadziłem się do Warszawy, chociaż to za mocno powiedziane. Pomieszkiwałem w Warszawie – opowiadał Andrzej Rybiński.
Stolica nie była łaskawa i wówczas młody muzyk musiał szukać noclegu w miejscach, które akurat były dostępne. Nie miał dużego wyboru, ale udawało mu się jakoś przetrwać.
Nie zawsze miałem gdzie mieszkać, ale wtedy wybudowali takie trzy duże wieżowce na ścianie wschodniej w Warszawie. Wchodziłem do windy nocą, zatrzymywałem się między piętrami i parę godzin można było "przekimać".
Andrzej Rybiński wprost o swojej młodości. "Byłem menelem"
W rozmowie z muzykiem Anna Jurksztowicz zagadnęła zaczepnie, że zachowywał się trochę jak “menelek”. Na to Andrzej Rybiński z uśmiechem odparł, że w tamtym czasie rzeczywiście nim był.
Menelem byłem. Ale trzeba było kombinować.
Jednak Warszawa miała też wiele dobrych stron, o których Andrzej Rybiński nie omieszkał wspomnieć. To właśnie tam, występując w klubie ZAKR-u w hotelu Bristol, trafił na Czesława Niemena, który na prośbę dyrektora Ludwika Klekowa ocenił jego występ.
Wszyscy zarabialiśmy tak po stówie i byliśmy z tego powodu szalenie szczęśliwi. [...] Po tym moim występie pan dyrektor Klekow pyta: no i jak panie Czesławie? Czesio wstał, podszedł do mnie i mówi: możesz go przyjąć, będą z niego ludzie – wspomina Andrzej Rybiński.