Prawie 20 lat pracował przy festiwalu w Opolu. Teraz zdradził, co tam się dzieje
Festiwale i wszelkiego rodzaju imprezy, na których obecne są gwiazdy, zawsze przyciągały tłumy słuchaczy. Niestety okazuje się, że praca przy tego typu muzycznych zabawach od strony pracowniczej nie jest taka łatwa, a organizacja festiwalu potrafi wyprowadzić z równowagi.
Mężczyzna zdradził tajemnicę organizacji festiwali
Mężczyzna, który miał okazję pracować przez 19 lat przy organizacji festiwali, postanowił opowiedzieć o tym, jak wygląda wszystko “od zaplecza”. Pomimo tego, że pod sceną bawią się tłumy fanów, a na scenie śpiewają uśmiechnięci artyści, okazało się, że obsłudze imprezy wcale nie jest do śmiechu. A wszystko za sprawą trudów organizacyjnych, niejednokrotnie nie do przeskoczenia.
- Czytałem wypowiedzi mieszkańców, którzy w większości stawiali tezę, że to Telewizja Polska spłaszczyła je do stanu obecnego. Tak naprawdę ona tylko tylko wykorzystała fakt, który od dziesięcioleci dzieje się w Opolu i który, w mojej ocenie, jest przerażający. Doprowadził bowiem do stanu, że festiwal wygląda jak wygląda. Bo przecież TVP nie zawsze była jego organizatorem, tylko miasto Opole. Wszystko się popsuło i psuje przez rządzących - wyznał mężczyzna pracujący nad organizacją imprez.
Przytoczył dodatkowo historię z 2013 roku, gdzie obsługiwał Sylwestra pod ratuszem. W tamtym czasie prezydentem Opola był Ryszard Zembaczyński. Pracownik wspomniał, że zarządca miasta zszedł do niego, jak i do innych pracowników i zaczął im wyliczać ile Wrocław wydał na imprezę z TVP, a ile Kraków z TVN-em. Na pytanie, kiedy Opole będzie mogło dorównać tym miastom, prezydent odpowiedział z uśmiechem: “A po co? Przecież mamy festiwal”.
Czy można poprawić festiwal?
Mężczyzna, który pracował przy organizacji festiwali, opowiedział jeszcze o usprawnieniu imprezy. Stwierdził, że festiwale, które odbywały się przed laty sprawiały, że miasto tętniło życiem i bardzo dużo działo się również poza muszlą koncertową i amfiteatrem. Przypomniał, że artyści na ulicach podpisywali swoje płyty.
Mężczyzna uważa, że miasto w tej chwili nie robi nic, by usprawnić, urozmaicić imprezę. Wyznał, że obecny prezydent Opola woli wydać 3 mln złotych w telewizji, mimo iż twierdzi co innego. Deklarował zainteresowanie, chciał zorganizować festiwal dla mieszkańców i był otwarty na propozycje. Dlatego też pracownik imprez, wraz z kolegą postanowił zrobić konspekt koncertu. Prezydent miasta pochwalił ten pomysł, twierdząc, że jest dobry. Niestety szybko zgasił zapał pomysłodawców mówiąc im, że nie zamierza wydawać aż tyle pieniędzy na organizację imprezy. Zmienił jednak zdanie i zapewnił, że odezwie się do nich ktoś z Narodowego Centrum Polskiej Piosenki, ponieważ nie chce, by ktoś myślał, że ukradł ich pomysł. Na co mężczyzna odpowiedział, że to właśnie on jest pracownikiem tej organizacji. Rozzłościło to prezydenta Opola, który zapytał się go szybko, że jakim prawem się wychyla.
- Sprawa skończyła się niczym festyn na wiosnę, po prostu malutką sceną na Politechnice Opolskiej, byle tylko odfajkować, pokazać, że “coś zrobiliśmy”. Co ciekawe, w latach 2005-2006 miasto podpisało z telewizją umowę, na podstawie której miała robić też koncerty w mieście. Co mogło pójść nie tak? To, że forma festiwalu jest taka, jak w studiu telewizyjnym. Wszystko ma być zgodne z drogim czasem antenowym i nie ma miejsca na żadne spontaniczne reakcje - wyznał pracownik festiwali.
Mężczyzna oburzony decyzją jury
Mężczyzna, który współpracował nad festiwalami wyznał, że obiecał sobie, że nigdy więcej nie obejrzy opolskiej imprezy. Jedynym wyjątkiem, dla którego miał złamać tę obietnicę daną samemu sobie, był występ Małgorzaty Markiewicz. Dziewczyna wygrała “Szansę na sukces”, dzięki czemu dostała się do Opola.
- Wygrałaby, ale nie zgodził się na to Grzegorz Ciechowski, który był wówczas przewodniczącym jury. Potem na zapleczu amfiteatru do niej i jej mamy podszedł jeden z jurorów, Ireneusz Dudek. Przepraszał, tłumaczył, że dwóch było na tak, ale Ciechowski stwierdził, że tak młoda osoba nie może wygrać festiwalu - wyznał dawny pracownik festiwali. Dodał również, że mama Małgorzaty Markiewicz płakała, ubolewając, że wygrana mogłaby otworzyć jej drzwi do kariery.
- Wstyd mi za Opole, tylko mam wrażenie, że tort już został zjedzony, a powoli zbieramy okruszki i za chwilę to się skończy. Tak jak z festiwalem sopockim. Zginął, przepadł, bo to, co jest w tej chwili, to już tylko substytut, w pełni polsatowska produkcja - wyznał rozżalony dawny pracownik.