Jesteśmy pokoleniem wypalonych nastolatków i dwudziestolatków. Nie chcemy więcej 16-godzinnej pracy
16 godzin dziennie. Tyle pracował prof. Marcin Matczak, czym nie omieszkał się pochwalić Adrianowi Zandbergowi, zarzucając temu drugiemu - i całej lewicy - lenistwo. W całej tej dyskusji zabrakło tego, co najważniejsze - głosów zwykłych ludzi, którzy też pracują 16 godzin dziennie i bynajmniej nie daje im to tytułów profesorskich, prestiżu ani fortuny. A także tych, którym daje - obok kryzysów psychicznych. Dzieci i nastolatków z wypaleniem zawodowym jeszcze przed rozpoczęciem życia zawodowego. Wyzyskiwanych, przemęczonych, zestresowanych osób, które po prostu próbują przetrwać.
Jestem jedną z nich. A to historie dziesiątek osób, które zdecydowały się nimi ze mną podzielić.
„Zapi*rdalanie się nie opłaciło. Jestem wrakiem człowieka w wieku 23 lat”
Od podstawówki „zapi*rdalałam”. Musiałam być najlepsza w klasie i mieć najlepsze wyniki, żeby dostać się do dwujęzycznego gimnazjum z językiem francuskim. Potem w gimnazjum tak samo: żeby nauczyć się dobrze francuskiego i pójść dalej do liceum o tym samym profilu. Rodzice byli dumni, bo przecież tyle czasu poświęcam na naukę. W wieku 15 lat nie wiedziałam, co to jest odpoczynek: miałam mnóstwo zajęć dodatkowych, do tego jeszcze treningi, żeby być jak najlepsza. Wszyscy powtarzali, że to się opłaci, że po studiach na pewno znajdę świetną pracę, bo znajomość francuskiego zapewni mi dobrą przyszłość. I ja żyłam tą obietnicą.
Matura poszła mi świetnie, potem studia. Nigdy nie miałam problemów z nauką, a tutaj nagle, mimo że zaliczałam wszystko, słyszałam od wykładowców, że jestem zbyt cicha, za słaba psychicznie, nie dam sobie rady. A przecież miałam być grzeczna i cicha. Tego byłam uczona w szkole.
Próbowałam im jednak udowodnić, że wcale nie, więc zagryzłam zęby i uczyłam się jeszcze więcej. Nie mam pojęcia, czym jest studenckie życie. Całe swoje studia przesiedziałam w bibliotece i swoim pokoju, ucząc się. I tak latami.
Na IV roku studiów zdałam sobie sprawę, że nie mam żadnego doświadczenia poza wolontariatami. Zaczęłam szukać dodatkowej pracy. I co? Mój perfekcyjny francuski w ogóle się nie przydał. Bez niego i tak zarabiałabym tyle samo, byle znać język. Oferty pracy? Obsługa klienta z francuskim, czyli praca na słuchawce. 18,30 zł za godzinę. Tak wyglądają wszystkie ogłoszenia o pracę z tym językiem.
Uświadomiłam sobie, że mój zapi*rdol był po nic. Co z tego, że znam francuski na poziomie C2, skoro nikt mi godnie nie zapłaci za jego znajomość? Nauczenie się go na takim poziomie kosztowało mnie prawie 10 lat codziennej nauki po kilka godzin. Rozsypałam się całkiem, kiedy uświadomiłam sobie, jaki jest dramat na rynku pracy.
Na rozmowie kwalifikacyjnej, gdzie płacili 19 zł za godzinę, powiedziano mi, że nie potrzebują pracownika z tak świetną znajomością francuskiego, bo nawet supervisor takiej nie ma i nie chce, żebym go zastąpiła. Finalnie dostałam pracę przy przygotowywaniu kursu językowego, oczywiście na śmieciówce, ze stawką 20 zł. Pracuję oczywiście bardzo dużo, żeby w ogóle mieć za co żyć – a do tego studia. Mimo nerwicy lękowej i ataków paniki staram się jakoś funkcjonować. W pracy zostawiałam swoje serce, bo na początku była mowa, że jak będę dobrze pracować, to dostanę po skończeniu studiów umowę o pracę.
Ale dziś, po moich ponad 6 miesiącach pracy, uznali, że jednak nie dostanę. Bo im się nie opłaca i nie będą mnie potrzebować. Jestem potrzebna tylko teraz, żeby zrobić kurs, a potem zostanie inna dziewczyna, która przyszła na gotowe, bo zrobiłam sama od podstaw cały plan kursu. Ale jej nie mogli dać śmieciówki, bo nie była studentką. Okazało się, że ich plany sprzedażowe są takie, że dosłownie chcieli mnie wykorzystać do granic możliwości, a potem od razu mnie wywalą, bo są świadomi, że śmieciówka po skończeniu studiów nie wchodzi dla mnie w grę.
I tak zapi*rdalam całe życie za takie smutne stawki. Jak nie wypracuję tyle godzin, żeby był prawie cały etat, to nie mam co liczyć na to, że będę miała co jeść do końca miesiąca, bo trzeba opłacić wynajmowany pokój, terapię i jedzenie. Czuję się oszukana, bo kiedyś naprawdę liczyłam, że to zapi*rdalanie się opłaci, że jakieś wspaniałe życie mnie czeka – a tutaj takie rozczarowanie.
Płaczę właściwie codziennie. Nie mam już siły żyć, bo po co? Perspektywy się nie zmienią. Jestem wrakiem człowieka w wieku 23 lat. Boję się, że nigdy już się nie podniosę. Oczywiście, nie mogę wziąć L4 ani w pracy, ani na studiach, bo L4 od psychiatry nikt tam nie respektuje, a tydzień bez pracy kosztuje mnie 600 zł.
„Mam 17 lat, a już czuję się, jakbym pracowała 16 godzin dziennie”
Mam 17 lat, jestem w trzeciej klasie liceum, a już czuję się, jakbym pracowała 16 godzin dziennie. Jestem cholernie dobita. Siedzę do dziewięciu godzin w szkole, długie dojazdy, wracam do domu, chwila dla siebie to obiad, a potem co? Nauka. Nauka. Nauka. Tata czasami łapie mnie na siedzeniu do 2 czy 3 w nocy, zły, że nie poszłam spać wcześniej. Ale ja przecież wykonuję swoje obowiązki. A przynajmniej – staram się. Bo bywa i tak, że mimo uczenia się tydzień czy dwa nie zdaję i muszę przechodzić znowu przez wszystkie fazy rozczarowania, powtórki i robienia notatek. Wykończenie fizyczne i psychiczne nie pozwala mi na nic więcej. Nawet z czytaniem, które kiedyś było moją największą pasją, teraz mam problem – gdy coś czytam, to tylko lektury. Bo muszę być produktywna.
„Jestem w technikum i śpię dwie godziny. W szkole nam nie odpuszczają”
Jestem w trzeciej klasie technikum. Razem z dojazdami jestem na nogach od 5 do 16 (codziennie mam na 7 rano). Wracam do domu zjeść i do książek. A gdzie miejsce na odpoczynek, na własne hobby, poszerzane horyzontów?
Śpię marne 2-3, w porywach do 4 godzin.
Jak widać już od szkolnych lat uczy się nas, że zapi*rdol cię definiuje, że oceny są najważniejsze i jak nie zapi*rdalasz, to nic nie masz . Dodatkowo, każdy nauczyciel chce, żebyś z jego przedmiotu był najlepszy, i nie obchodzi ich to, że ty już masz zaplanowany sprawdzian i milion kartkówek. Dołoży kolejną. I tak jest co tydzień, praktycznie zawsze coś, kartkówka, sprawdzian, kartkówka, sprawdzian.
Ostatnio zasnęłam przed angielskim na ławce. Nie mam sił.
„Mam problemy z kręgosłupem od noszenia ciężkich książek i nerwicę od zakuwania w nocy”
Ja się uczyłam w Polsce, mój młodszy brat w Wielkiej Brytanii.
Ja znam poczet królów polskich, a mój brat skupiał się na tym, co go interesowało.
Ja mam problemy z kręgosłupem od noszenia ciężkich książek i nerwicę od zakuwania w nocy. On ma zdrowy kręgosłup i jest na drodze do gwiazd, bo system edukacyjny w kraju, w którym teraz mieszkamy, skupia się na rozwoju dziecka, a nie na wrzucaniu mu do głowy wszystkiego, jak popadnie.