Alarm na Okęciu jednak fałszywy. Pasażer zrelacjonował akcję
Samolot tureckich linii Turkish Airlines, lecący ze Stambułu do Warszawy i zapełniony pasażerami, padł ofiarą bezmyślnego żartu? Wszystko na to wygląda - rzecznik lotniska w Warszawie uspokaja oraz wyjaśnia sytuację. Jednak w mediach pojawiła się też relacja jednego z pasażerów. Cała akcja została przeprowadzona sprawnie?
Wieść o alarmie bombowym sparaliżowała media
4 kwietnia po 20:00 media zaczęły nieoficjalnie podawać, że w samolocie, który wylądował ok. 17:30 na warszawskim lotnisku, znajduje się bomba. Konieczne było wezwanie profesjonalnych służb, przeprowadzono też akcję ewakuacyjną. Z maszyny wyprowadzono ponad 100 osób.
– Na szczęście był to fałszywy alarm, aczkolwiek jest to strasznie przykre, że w takiej sytuacji covidowej, kiedy karetki, które mogłyby przydać się pacjentom, są zajęte - poinformował z ulgą dziennikarzy Piotr Rudzki, rzecznik prasowy Lotniska Chopina w Warszawie.
Akcja służb wyglądała dość spektakularnie, a media określają ją jako sprawną. Jednak czy aby na pewno tak było? Dziennikarze Onetu dotarli do jednego z pasażerów, Łukasza Wingerta, który obnażył całą prawdę. Przede wszystkim ma ogromne zarzuty co do sprawności w komunikowaniu się.
Jak przyznaje pasażer, nic nie wskazywało na to, że coś może pójść nie tak. Samolot wylądował ok. 17:30, potwierdza też, że na pokładzie było ponad 100 osób. Wyczuł coś dziwnego po tym, gdy maszyna przez 40 min jeździła po płycie lotniska. Początkowo sądził, że być może chodzi o kwestie związane z epidemią.
Po tym, jak samolot wylądował, pasażerowie szybko byli ubrani i wraz z bagażami gotowi do wyjścia. Jednak nikt nie otwierał drzwi, wszystko przedłużano. Jak przyznaje pan Łukasz w rozmowie z Onetem, zaniepokoił się, kiedy zobaczył na płycie dziesiątki pojazdów: karetek, radiowozów, aut strażackich.
- Z samolotu wyprowadzili nas wprost do autobusów. Z daleka było widać karetki, policję. Obserwowali nas i robili przy tym zdjęcia. Potem zawieźli nas do jakiegoś pomieszczenia na terenie lotniska, to chyba była sala vipów na Okęciu. Przez dwie godziny nikt nie mówił nam, o co chodzi - relacjonuje pan Łukasz.
Pasażer przyznaje, że początkowo myślał, że chodzi o narkotyki lub właśnie materiały wybuchowe, kiedy dostał do wypełnienia, podobnie jak inni pasażerowie, formularz dotyczący bagażu. Jednak nadal nie wiedział, o co chodzi - informację otrzymał dopiero SMS-em od swojego ojca. Wiadomość o alarmie na lotnisku najpierw poszła do mediów, a nie do samych zainteresowanych.
- Około 20.15 dostałem SMS od mojego taty, że w mediach pojawiła się informacja o tym, że w samolocie lecącym ze Stambułu może być bomba. Uważam, że to było bardzo słabe, że o potencjalnym zagrożeniu bombowym dowiedziałem się z internetu, a nie od straży granicznej czy ludzi, którzy się nami opiekowali na lotnisku - przyznaje pan Łukasz Wingert.
Jak przyznaje pasażer, samolotem leciało dużo osób z Afryki, które nie znały ani polskiego, ani angielskiego. Były jeszcze bardziej zdezorientowane od pozostałych. Pasażer zaznacza, że takie sytuacje nie zdarzają się zbyt często. Panowało zamieszanie, które uspokoiło się, dopiero kiedy potwierdzono wstępne informacje o żarcie. Pasażerowie byli wypuszczani dwójkami, lotnisko opuścili po 22:00.
Artykuły polecane przez redakcję Goniec.pl:
-
Maseczki często utrudniają oddychanie. Lekarka ujawniła sprytną sztuczkę
-
Polski ksiądz wyrzucił z kościoła policję. Wyzywał ich od gestapo i psychopatów
Jeżeli chcesz się podzielić informacjami ze swojego regionu, koniecznie napisz do nas na adres redakcja@goniec.pl
Źródło: Polsat News, Fakt, Onet